Выбрать главу

Co jakiś czas docierały do nas słabe, zniekształcone echem odgłosy bitwy, krzyki zmieszane z nieustannym, skandowanym śpiewem ze świątyń. Migotliwe pochodnie, ciemność zaułków, sztuczne lawiny, niewidzialne pułapki pod stopami – wszystko to było jak zły sen. Po głowie snuły mi się widziane tego dnia sceny: śmigające nad głową strzały na tle błękitu nieba… zimna, nieruchoma woda w basenie portowym… drgające ciało Forteksa na deskach nabrzeża, jego dłonie wciąż ściskające nie istniejące wiosła i oczy wpatrzone w łódź Charona, nadpływającą po niego z drugiej strony Styksu… Byłem jak uwięziony w koszmarnym śnie na jawie. Nagle kątem oka ujrzałem tuż obok uśmiechniętą od ucha do ucha twarz Dawusa. Dla niego była to tylko wielka przygoda. Ścisnąłem go za ramię.

– Dawusie, kiedy przybędziemy pod statek Pompejusza, masz zostać z tyłu.

Popatrzył na mnie, marszcząc brwi.

– Dawusie, mam informacje, których domagał się ode mnie twój wódz. Wiesz, o Numeriuszu. Dam mu je jednak tylko wtedy, gdy zgodzi się zostawić ciebie na lądzie.

– Zostawić mnie?

– Posłuchaj mnie i spróbuj zrozumieć! Ja pojadę z Pompejuszem, ale ty nie. To jedyny sposób, aby mój plan się powiódł. Zostawimy cię na nabrzeżu. Gdy tylko statek odcumuje, masz zrzucić całą zbroję. Rozumiesz? Zatrzymaj miecz do obrony, ale rozbierz się do tuniki i wrzuć do wody całą resztę. Nie możesz mieć przy sobie nic, co by mogło świadczyć, że jesteś żołnierzem Pompejusza. Miejscowi zabiliby cię, jeśli wcześniej nie zginąłbyś z rąk ludzi Cezara.

– Mam tu zostać? – Dawus wciąż nie pojmował, co do niego mówię.

– Nie chcesz wrócić do Rzymu? Nie chcesz znów zobaczyć Diany i małego Aulusa?

– Jasne, że chcę.

– To rób, co ci mówię! Przez jakiś czas w mieście będzie panował chaos. Z ciebie jednak taki kawał chłopa, że nikt nie będzie cię zaczepiał bez powodu. Nie wdawaj się w żadne bójki. Staraj się udawać tutejszego, w każdym razie dopóty, dopóki nie będziesz mógł poddać się żołnierzom Cezara.

– Jak to, poddać się? Przecież mnie zabiją!

– Nie zrobią tego. Cezar robi wszystko, aby zyskać sobie opinię łagodnego. Nic ci się nie stanie, jeżeli rzucisz miecz i nie będziesz się opierał. Żądaj widzenia się z Metonem gdyby Meto… gdybyś z jakiejkolwiek przyczyny nie mógł go odnaleźć, pytaj o trybuna Marka Antoniusza. Powiedz mu, kim jesteś, i proś o ochronę.

– A co będzie z tobą, teściu?

– Dam sobie radę.

– Nic nie rozumiem. Wylądujesz z Pompejuszem w Grecji. Jak dostaniesz się do domu?

– Niech cię o to głowa nie boli.

– Ale co powiem Dianie i Bethesdzie?

– Powiesz im, żeby się nie martwiły. I że… je kocham.

– To nie jest w porządku. Powinienem jechać z tobą i cię chronić.

– Nie! Przecież o to właśnie chodzi, żeby cię wydostać spod władzy Pompejusza i umożliwić powrót do Rzymu. Nie psuj całej mojej roboty, Dawusie. Zrób, co ci każę!

Nagle od przodu dobiegł nas ogromny hałas. Z góry na ulicę posypał się gruz. Przez chwilę sądziłem, że przysypał samego Pompejusza, ale po chwili wódz wyłonił się z chmury pyłu, kaszląc i klnąc, na czym świat stoi. Ktoś uruchomił mechanizm Magiusza, usiłując odciąć nam drogę; usłyszałem czyjeś piskliwe śmiechy. Żołnierze natychmiast skoczyli przez barykadę, by schwytać winnych. Po chwili śmiech zamienił się w okrzyki przerażenia. Przed oblicze wodza przywleczono czterech winowajców: małych chłopców.

Dla Pompejusza była to ostatnia kropla. Podszedł do najstarszego ze schwytanych i uderzył go na odlew w twarz. Malec, który buńczucznością pokrywał strach, załamał się w jednej chwili. Krew pociekła mu z nosa, w oczach błysnęła trwoga; rozpłakał się, a w ślad za nim zaczęli szlochać jego koledzy. Pompejusz strzelił palcami.

– Ochrona, do mnie! Egzekucja dywersantów nie jest zadaniem dla żołnierzy.

Dawus rzucił się naprzód. Starałem się chwycić go za rękę, ale wyrwał mi się jednym ruchem. Syknąłem za nim, by wracał, ale on obejrzał się tylko i wzruszył ramionami, jakby mówiąc, że nie ma wyboru.

– Związać im ręce z tyłu i położyć na kamieniach.

Dawus trzymał uniesioną pochodnię, a pozostali ochroniarze podarli na pasy tuniki chłopców, używając ich jako więzów.

– Zakneblować ich – rozkazał Pompejusz. – Nie chcę słuchać ich błagalnych wrzasków. A potem uciąć im głowy.

Płacz chłopców natychmiast ustąpił piskom przerażenia. Po chwili i one ucichły, stłumione przez kneble.

– Uśmiercimy ich na miejscu i zostawimy dla przestrogi. Niech ludność Brundyzjum przekona się, ile trzeba zapłacić za zdradę Pompejusza Wielkiego! Niech myślą o tym, oczekując mego powrotu.

Wszystko stało się tak szybko, że wydawało mi się nierealne. W sekundy czterej chłopcy zostali obnażeni do podpasek, związani i zakneblowani, gotowi na ścięcie. Tiro trzymał się w cieniu, nie podnosząc oczu. Dawus cofnął się, co Pompejusz natychmiast zauważył.

– Dawusie! Ty zetniesz prowodyra.

Dawus przełknął głośno ślinę. Zerknął na mnie, ale szybko odwrócił wzrok. Oddał pochodnię żołnierzowi i wolno wyciągnął miecz. Przestąpił nerwowo z nogi na nogę…

– Wielki, nie!

Pompejusz odwrócił się błyskawicznie, by zobaczyć, kto krzyknął.

– Poszukiwacz! Mogłem się domyślić.

– Wielki, pozwól chłopcom odejść.

– Odejść? O mało mnie nie zabili!

– To był tylko kawał. Przecież to dzieci, nie żołnierze. Wątpię, czy w ogóle wiedzieli, że idziesz na czele orszaku.

– Tym gorzej! Co by o tym pomyślano w Rzymie? Pompejusz Wielki zabity przypadkowo przez bandę smarkaczy dokazującą na ulicach? Muszą oddać głowy.

– I co o tym pomyślą w Rzymie? Chłopcy, zwykłe dzieciaki z obciętymi głowami, pozostawieni w ulicznym pyle na zgryzotę rodzicom? Gdyby chodziło o barbarzyńców gdzieś w dziczy, to co innego… ale to jest Italia! Moglibyśmy równie dobrze być w Korfinium… czy w samym Rzymie!

Pompejusz zagryzł wargę i patrzył na mnie przez, jak mi się zdawało, niemal wieczność.

– Schowajcie miecze – powiedział w końcu. – Zostawcie ich tak, jak leżą, związanych i zakneblowanych. Niech ludzie zobaczą, że zostali schwytam, ale ich oszczędziłem. Skoro Cezar może okazywać łaskę, mogę i ja. Na Hades, opuśćmy to przeklęte miejsce!

Dawus aż się zgarbił z widocznej ulgi. Pompejusz rzucił mi jeszcze rozeźlone spojrzenie i wyciągnął ręce do swych ochroniarzy, którzy pomogli mu wspiąć się na barykadę. Dawus został w tyle, by zgodnie z pierwotnym poleceniem iść w tylnej straży. Pomógł mi pokonać zwały gruzu. Była to już ostatnia zaplanowana przez Magiusza przeszkoda dla zdobywców. Ruszyliśmy szparko w stronę portu. Nikt się nie odzywał.

Gdy tylko minęliśmy bramę portową, jeden z żołnierzy szybko zebrał pochodnie, podbiegł na nabrzeże i cisnął je w wodę. Port był dobrze widoczny dla oblegających i ciemność miała równie żywotne znaczenie dla powodzenia zamysłu Pompejusza jak cisza. Nabrzeże było wypełnione karnymi szeregami ludzi czekających na swoją kolej okrętowania na wyznaczone statki. Mijaliśmy ich, zdążając spiesznie na sam koniec. Panującą niesamowitą ciszę nagle przerwały okrzyki triumfu, dobiegające gdzieś z przodu i rozprzestrzeniające się szybko na całe nabrzeże. Pomyślałem najpierw, że przybycie Pompejusza zostało spostrzeżone i żołnierze wiwatują na jego cześć. Po chwili jednak zorientowałem się, że chodzi o coś innego.