Выбрать главу

– Dzięki za to bogom! – wykrzyknął, po czym wziął głęboki oddech. – Powiedziałeś więc Pompejuszowi wszystko? O spisku na życie Cezara?

– Tak.

– I o mojej w nim roli?

– Tak.

– Uwierzył ci?

– Z początku nie. Ale w końcu uwierzył.

Zapadło długie milczenie…

– Musisz mi wierzyć, tato, że nigdy nie chciałem, abyś został w to wszystko wmieszany.

Odwrócił się przodem do mnie. Światło lampy padło na jego oczy. Ich wyraz był tak nieszczęśliwy, że odruchowo wyciągnąłem rękę i położyłem na jego dłoni. Przez chwilę pozwolił na ten dotyk, po czym raptownie wstał.

– Muszę iść, tato

– Teraz? Ale, Metonie…

Patrzył na mnie błyszczącymi oczyma.

– Tato, cokolwiek się wydarzy, nie wstydź się za mnie. Wybacz mi.

– Meto nie!

Odwrócił się i ruszył do wyjścia, obijając się ślepo o stoły i ławki. Po chwili zniknął mi z oczu. Czego ja się spodziewałem po tym spotkaniu? Na pewno więcej, niż otrzymałem. Meto nic mi nie powiedział. Oczywiście chciał mnie chronić, jak ja chroniłem jego. Pozostawił mnie z tymi samymi pytaniami bez odpowiedzi i snutymi ślepo domysłami, które wirowały mi w głowie od miesięcy. Nie tknąłem dotąd swojego wina; sięgnąłem po kubek i zacząłem powoli pić, zapatrzony w mroczne kąty tawerny. Panująca tu ciemność, która z początku tak mnie denerwowała, teraz stała się miłym schronieniem.

Gospodarz wyrósł przy moim stoliku, unosząc mi przed oczy dzbanek.

– Jeszcze wina?

– Dlaczego nie?

Siedziałem, piłem i rozmyślałem. Co się stanie z Metonem? Co z Cezarem? Z Pompejuszem, Cyceronem, Tironem? A Mecja i Emilia? Wino rozpływało się w moim ciele powolną, ciepłą falą. W pewnej chwili złapałem się na tym, że gapię się na jakąś niewyraźną sylwetkę po drugiej stronie sali przekonany, że to lemur Numeriusza. Wrażenie było tak silne, że niemal widziałem jego martwe oczy wlepione wprost we mnie.

Nie czułem jednak strachu; pomyślałem nawet, jak by było dobrze, gdybym mógł do niego pomachać i zaprosić na wino, jeśli lemury piją. O co bym go zapytał? No, to chyba jasne… Gdyby żył, czy ożeniłby się z Emilią, mimo że Pompejusz planował dla niego małżeństwo z kimś innym? Czy też wzgardziłby nią, skazując swe nie narodzone dziecko na śmierć równie nieuchronnie, jak spowodowała to jego własna śmierć? No i oczywiście spytałbym, gdzie, na Hades, schował te przeklęte dokumenty. Gdzie? Może właśnie w Hadesie! Zaśmiałem się na tę myśl, choć śmiech był bardziej podobny do czkawki. Nie jadłem dzisiaj śniadania i tak jak Meto nie przywykłem do picia o tej porze dnia. Dzięki winu jednak moje myśli błądziły swobodniej, choć bez celu. Dzięki Dionizosowi, pomyślałem, który rozluźnia lędźwie, wyzwala umysły i języki. W dniu jego święta, w liberalia, nawet niewolnicy mogą mówić swobodnie, święta moc wina bowiem jest ponad wszelkie ziemskie okowy. Przez nie Dionizos oświeca ludzkie umysły tak, jak nie potrafi tego żaden inny bóg, nawet Minerwa.

I stało się tak, że właśnie tam, w „Tawernie rozpusty”, Dionizos zesłał mi mądrość. Jak bowiem inaczej wytłumaczyć łańcuch myśli, który doprowadził mnie do tego, czego szukałem? Przypomniałem sobie ni stąd, ni zowąd coś, co Tiro powiedział o Numeriuszu. Tu, właśnie w tym miejscu, które teraz zajmowałem, Numeriusz chwalił mu się zdobyciem pewnych dokumentów… dowodów na istnienie spisku przeciwko Cezarowi. Czyste niebezpieczeństwo ich posiadania i lukratywne możliwości szantażu wprawiły go w euforię.

Powiedział Tironowi: „Siedzę na czymś wprost niewiarygodnym”.

Gdzie są te dokumenty?

Mecja przeszukała ich dom rodzinny. Ja przeszukałem jego sekretne gniazdko miłości. Numeriusz musiał więc mieć jakąś inną skrytkę na dokumenty.

„Siedzę na czymś wprost niewiarygodnym”. Numeriusz był pijany, kiedy wygłaszał tę przechwałkę przy Tironie. Być może trzeba być równie pijanym, żeby zrozumieć to dosłownie.

Przesunąłem palcami po ławie. Siedzisko było wytarte do gładkości od wieloletniego użytkowania, a deski połączone ze sobą jak monolit. Pochyliłem się do przodu i postukałem kłykciami w jedną z podpór. Odgłos był głuchy, jakby deska była pusta w środku. Zgiąłem się jeszcze bardziej i po omacku zbadałem jej płaską powierzchnię. Drewno nie było tam tak wygładzone; trafiałem na drobne drzazgi i zagłębienia od kopnięć, ale nie znajdowałem luźnej deszczułki czy czegoś w tym rodzaju. Tylko w jednym miejscu podpora była pęknięta i miała dziurę po gwoździu.

– Hej, ty! Chyba mi nie rzygasz na podłogę, co? – Czujny gospodarz, zaalarmowany moją postawą, wyrósł przy mnie jak spod ziemi. – Na bogów, człowiecze, jak potrzebujesz wiadra, to powiedz!

Nie zwracając na niego uwagi, nacisnąłem na deskę w okolicy pęknięcia, ale nic to nie dało. Wetknąłem więc palec w dziurkę i pociągnąłem. Tym razem powiodło się: odłupana szczapa uchyliła się na tyle, bym mógł wsunąć w powstałą szczelinę najpierw palec wskazujący, a potem i środkowy. Była mała i wąska, ale opuszkami palców wyczułem, że coś jest w nią wetknięte. Ścisnąłem ów przedmiot i pociągnąłem, ale za szybko i wyśliznął mi się z niewygodnego chwytu. Spróbowałem jeszcze raz, postękując z napięcia, co jeszcze bardziej zaniepokoiło właściciela tawerny. Wolniutko i ostrożnie wyciągnąłem ciasno zwiniętą rolkę pergaminu o grubości małego palca.

Wyprostowałem się i głośno wciągnąłem powietrze, chowając znalezisko w zaciśniętej pięści. Gospodarz stał nade mną wsparty pod boki, mierząc mnie wzrokiem z jawną dezaprobatą.

– Myślę, że powinieneś już sobie pójść – wycedził przez zęby.

– Tak – zgodziłem się potulnie. – Na mnie już rzeczywiście pora.

Pragnąłem natychmiast iść do Metona. Regia była niedaleko, raptem po drugiej stronie Forum, naprzeciwko domu westalek. Mimo zamroczenia winem stwierdziłem jednak, że szaleństwem byłoby wnosić obciążające materiały do domu Cezara. Musiałem wpierw zniszczyć te dokumenty, ale przedtem chciałem rzucić na nie okiem. Jedynym zaś miejscem, gdzie mógłbym to zrobić bezpiecznie, był mój własny dom. Zanurzyłem się więc w labirynt wąskich uliczek na tyłach Forum, dotarłem do Pochylni i poczłapałem pod górę, wyobrażając sobie, że w każdej chwili mogą mnie zatrzymać szpiedzy Cezara.

Drzwi otworzył mi Dawus. Kazałem mu je zaryglować i pospieszyłem do gabinetu. Rozwinąłem skrawki pergaminu i przebiegłem po nich wzrokiem, chcąc się upewnić, czy rzeczywiście są tak jednoznacznie niebezpieczne, jak twierdził Numeriusz. Nie mylił się. Sądząc po datach, spisek przeciw Cezarowi zawiązał się jeszcze przed przekroczeniem Rubikonu. Jeden z arkuszy stanowił coś w rodzaju manifestu i wyliczał, z jakich powodów należy go uśmiercić. Wśród nich najważniejsza była absolutna konieczność zapobieżenia wojnie domowej, która mogła się zakończyć jedynie unicestwieniem republiki. Ludzie wymienieni w tych dokumentach byli tymi samymi oficerami sztabowymi, którzy podpisali pakt pokazany mi przez Numeriusza i spalony przeze mnie po jego śmierci.

Ułożyłem dokumenty w palenisku i podpaliłem je. Wstrzymując oddech, patrzyłem, jak skręcają się w ogniu, czernieją i zamieniają w popiół. Strach, który ściskał mnie za gardło nieprzerwanie od chwili, kiedy zjawił się u mnie Numeriusz, opuścił mnie w tym samym miejscu, w którym owładnął mną.

Teraz musiałem zobaczyć się z Metonem. Zawołałem Dawusa i razem zeszliśmy na Forum. Pod Regią zastaliśmy kolejkę obywateli oczekujących na posłuchanie u Cezara, sięgającą niemal samego Kapitelu. Rozpoznałem wśród nich senatorów, bankierów i zagranicznych dyplomatów. Niektórzy osłaniali się przed słońcem szerokimi kapeluszami, nad innymi niewolnicy trzymali parasole. Przed słońcem czy przed bogami? – zadałem sobie pytanie. Niepotrzebnie, dodałem. Bogowie wstydziliby się patrzeć na tych ludzi, których można tylko nazwać petentami czekającymi na audiencję u króla.