Ominąłem wszystkich, kierując się prosto do wejścia. Powiedziałem wartownikowi, że jestem ojcem Gordianusa Metona i chcę się widzieć z synem.
– Nie ma go. Wyszedł w jakiejś sprawie tuż przed południem.
– Wiem, właśnie na spotkanie ze mną. Muszę znów z nim porozmawiać.
– Kiedy on jeszcze nie wrócił.
– Nie? A nie wiesz, gdzie może być?
– Powinien być tutaj, ale go nie ma. Wiem, bo właśnie przed chwilą imperator o niego pytał.
– Aha. Możesz mu przekazać ode mnie wiadomość, kiedy wróci?
– Oczywiście.
– Powiedz mu, że muszę się z nim pilnie widzieć. Niech przyjdzie jak najszybciej. Będę czekał na niego w domu.
Tego dnia Meto nie przyszedł, nie przysłał też żadnej wiadomości. Następnego ranka znów wybrałem się do Regii. Na posterunku stał ten sam wartownik, spytałem go więc o syna.
– Nie ma go tutaj – odpowiedział, patrząc przed siebie z kamienną twarzą.
– A gdzie jest?
– Nie mogę powiedzieć.
– Przekazałeś mu wczoraj moją wiadomość?
Wartownik zawahał się i dopiero po chwili rzekł znowu, że nie może powiedzieć.
– Jak to nie możesz?
– W ogóle nie powinienem z tobą rozmawiać. Idź lepiej do domu.
Zimny ciężar legł mi na sercu. Coś musiało się stać.
– Chcę odnaleźć syna – powtórzyłem. – Jeśli będzie trzeba, stanę w tej kolejce i poczekam na widzenie z Cezarem.
– Nie radzę. I tak cię nie przyjmie.
– Dlaczego?
Żołnierz w końcu spojrzał mi w oczy.
– Idź do domu, zarygluj drzwi i z nikim nie rozmawiaj. Jak imperator będzie chciał cię widzieć, sam po ciebie pośle. Mam nadzieję… dla twojego dobra… że tego nie zrobi.
– Co chcesz przez to powiedzieć?
Wartownik milczał i znów przybrał pozę posągu, zapatrzony gdzieś w dal. Zniżyłem głos do szeptu i spytałem:
– Znasz mojego syna?
– Myślałem, że znam.
– Co się z nim stało? Powiedz mi, proszę!
Widziałem, jak drga mu zaciskana szczęka.
– Zniknął – wykrztusił w końcu.
– Zniknął? Gdzie?
Spojrzał na mnie niemal ze współczuciem.
– Mówi się, że uciekł do Massilii, by przyłączyć się do Lucjusza Domicjusza. Nie wiedziałeś?
Spuściłem oczy. Czułem, jak palą mnie policzki.
– Meto zdrajcą… Kto by pomyślał?
W głosie żołnierza nie było złości. On naprawdę mi współczuł.
Zrobiłem, jak mi radził. Powlokłem się do domu, zabarykadowałem drzwi, zamknąłem się w gabinecie i z nikim nie rozmawiałem. Czy ucieczka Metona była wynikiem długich rozważań, czy aktem rozpaczy niedoszłego skrytobójcy, obawiającego się zdemaskowania? Gdybym znalazł skrytkę Numeriusza zaledwie chwilę wcześniej, kiedy Meto był jeszcze ze mną, czy mimo to uciekłby do Massilii? Rozgrzebałem machinalnie popiół w palenisku, rozmyślając nad kolejnym żartem, jaki sobie moim kosztem urządzili bogowie.
Rozdział 25
Kilka dni później Cezar opuścił Rzym, zmierzając do Hiszpanii. Jego trasa wiodła wzdłuż śródziemnomorskiego wybrzeża Galii, obok miasta-państwa Massilia, bronionego teraz przez Domicjusza z jego sześcioma milionami sesterców i namiastką armii.
Ahenobarbus stracił Korfinium bez walki; czy w Massilii pójdzie mu lepiej? Jeśli Cezar ją zdobędzie, czy i tym razem go oszczędzi? Jak postąpi z Massylczykami? A jak z dezerterem, który knuł jego zamordowanie? By ratować Metona, dokonałem ohydnego czynu. Teraz sam się będzie musiał ratować. Czułem się jak aktor, który opuszcza scenę przed finałem, nie mając już żadnych kwestii do wypowiedzenia, podczas gdy akcja sztuki toczy się dalej. Czy tak się czują lemury, obserwując świat żyjących? Miałem wrażenie, że bogowie dworują sobie ze mnie, Parki porzuciły mój los, a poplątana nić mojego żywota wypruła się z ich tkaniny i zwisa bezwładnie w próżni. Nieśmiertelni jednak jeszcze ze mną nie skończyli.
Któregoś ranka w połowie kwietnia do mych drzwi zastukał nieznajomy. Powiedział Dawusowi, że ma na sprzedaż oliwę. Kiedy mój zięć wyjaśnił mu, że pani domu nie ma (Bethesda akurat wyszła z Dianą na targ rybny), gość zapytał, czy nie mógłby zostawić jej próbki. Wręczył Dawusowi mały, okrągły gliniany słoik z cenną zawartością i odszedł. Incydent wydawał się najzupełniej niewinny, ale ponieważ przykazałem zięciowi meldować mi o wszystkich bez wyjątku przybyszach, posłusznie zjawił się z tą nowiną w ogrodzie, gdzie siedziałem nachmurzony pod posągiem Minerwy.
– Co tam masz? – spytałem.
– Oliwę. Przynajmniej tak powiedział ten człowiek.
– Jaki człowiek?
Dawus opowiedział o wizycie handlarza. Wziąłem do ręki słoik i badawczo go obejrzałem. Wąski dzióbek na górze był zakryty kawałkiem tkaniny, zamocowanym sznurkiem i zalanym woskiem. Naczynie niczym szczególnym się nie wyróżniało, tylko u podstawy miało wyryte dwa słowa: po jednej stronie OLIYUM, po drugiej MASSILIA.
– Oliwa z Massilii – mruknąłem. – Dobry produkt. Ale cóż za ciekawy zbieg okoliczności! A może… Dawusie, przynieś mi pusty słoik!
Zanim wrócił, skruszyłem woskową pieczęć i odwiązałem sznurek. Płatek tkaniny nie krył żadnych tajemnic: ot, kawałek białego lnianego płótna. Wyjąłem z dzióbka korek, który też niczym nie zwrócił mojej uwagi. Na wszelki wypadek go jednak rozciąłem; okazał się zwyczajnym, pełnym korkiem. Kiedy Dawus podał mi słoik, powoli przelałem do niego zawartość, przyglądając się połyskliwemu strumykowi.
– Myślisz, że może być zatruta? – spytał Dawus.
Dotknąłem oliwy palcem i powąchałem.
– Leje się, wygląda i pachnie jak zwykła oliwa – odrzekłem.
Kiedy słoik był już pusty, ustawiłem go tak, by słońce oświetliło jego wnętrze, i zajrzałem przez dzióbek. Zobaczyłem jednak tylko błyszczące oleiście ścianki. Potrząsnąłem słoikiem, odwracając otworem na dół. Nic z niego nie wypadło poza jeszcze kilkoma kroplami oliwy.
– Może to dziwne, a może nie – powiedziałem. – W końcu dlaczego jakiś kupiec nie miałby zaprezentować nam próbki swego towaru? Zdarzały się już dziwniejsze rzeczy.
– Co z nią zrobimy, teściu? – Dawus podniósł do góry słoik z oliwą.
– Złożymy w ofierze Minerwie.
Było to logiczne rozwiązanie. Jeżeli to była tylko oliwa, to niewątpliwie najlepszej jakości i nadawała się na ofiarę dla bogini. Jeżeli zaś było tak, jak się Dawus obawiał, trucizna nie zrobi krzywdy posągowi z brązu. Wziąłem słoik z jego rąk i postawiłem na cokole u stóp Minerwy.
– Przyjmij tę ofiarę i ześlij nam mądrość – szepnąłem.
To nie mogło zaszkodzić.
Oryginalny słoik postawiłem na kamiennej płycie obok mojego krzesła. Usiadłem i zamknąłem oczy, pozwalając ciepłym promieniom kwietniowego słońca rozgrzać mą twarz. Moje myśli zaczęły się z wolna rozpływać, aż zapadłem w drzemkę.
Nagle usiadłem wyprostowany i zupełnie obudzony. Wstałem i przeszedłem do gabinetu, gdzie wśród ksiąg odszukałem pamiętniki dyktatora Sulli. Cierpliwie brnąłem przez opisy skandali politycznych, rzezi, łupienia miast, wizyt u wyroczni, hołdów dla ulubionych aktorów i seksualnych wyczynów autora, aż w końcu trafiłem na ustęp, którego szukałem:
Dowódca wojskowy i przywódca polityczny często muszą się uciekać do wysyłania tajnych wiadomości. Przypisuję sobie zasługę wynalezienia kilku sprytnych metod w tej materii.