Odchrząknąłem i rzekłem:
– A więc to tutaj wylądowałeś…
To miało sens, wszyscy inni krewni Pompejusza opuścili bowiem Rzym.
– Tylko do powrotu Wielkiego. – Cykatriks uniósł brwi, co jeszcze bardziej uwydatniło blizny na twarzy.
Burknąłem coś pod nosem, ale wstrzymałem się od komentarza. Olbrzym patrzył na mnie ze złością, ale po chwili błysnął uśmiechem, spojrzawszy na obu malców.
– Ale zostawiłem tych dwóch szpiegów na moje miejsce! – zakrzyknął i zaczął ich na niby okładać pięściami.
Chłopcy nie pozostali mu dłużni, zanosząc się od śmiechu.
– Cykatriksie, kto przyszedł? – dobiegł czyjś głos z wnętrza domu.
Niewolnik wyprostował się natychmiast.
– Gość do pani. Gordianus – odpowiedział i odsunął się na bok.
Do westybulu weszła Mecja. Światło z atrium prześwitujące przez cienką stolę obramowało jej szczupłą sylwetkę niebieską aureolą i rozświetliło upięte w kok włosy. Ze swymi zielonymi oczami i mlecznobiałą cerą była piękna nawet bez ozdób i makijażu już wtedy, gdy widziałem ją po raz pierwszy. Dzisiaj jej widok wręcz zaparł mi dech w piersiach. Zdałem sobie sprawę, że sedno tej przemiany tkwi w jej uśmiechu. Nie widziałem jej jeszcze uśmiechniętej.
– Gordianus! Cykatriks mówił, że odpłynąłeś z Pompejuszem do Dyrrachium!
Rzuciłem gladiatorowi spojrzenie z ukosa.
– Nie sprawdzona plotka – odparłem. – Tak wiele ich krąży dzisiaj po mieście…
– Wejdź, proszę. A twoi niewolnicy…
– Myślę, że chętnie dotrzymają towarzystwa Cykatriksowi. Jeśli to nie przeszkodzi mu w wypełnianiu obowiązków.
– Oczywiście, że nie. Mogą mu pomóc pilnować domu.
Przeszliśmy do atrium. Tam, gdzie wtedy wystawione były mary ze zwłokami Numeriusza, dziś zobaczyłem tylko słoneczny blask. Przez kolumnadę portyku widać było ogród; między rozkwitłymi krzewami ujrzałem sylwetkę siedzącej kobiety.
– Masz gościa, Mecjo? Jeżeli przeszkadzam…
– Nie, cieszę się, że przyszedłeś. Posiedzimy sobie razem na słońcu i porozmawiamy chwilę. Dzień jest zbyt piękny, by marnować go na cokolwiek innego. Ale najpierw chcę zamienić z tobą kilka słów na osobności. – Poprowadziła mnie do małej izby przyległej do atrium. Zniżyła głos do szeptu. – Zanim Cykatriks został wyrzucony z twojego domu, podsłuchał, jak twój syn mówił, że odjechałeś z Pompejuszem.
– To nieporozumienie.
– Ale byłeś w Brundyzjum?
– Tak.
– Widziałeś się z Pompejuszem?
– Tak.
Zawahała się, zanim zapytała:
– Czy udało ci się dowiedzieć, dlaczego mój syn został zamordowany?
Nabrałem dużo powietrza. Być może kiedyś dowie się wszystkiego od Pompejusza… jeżeli on kiedykolwiek wróci żywy do Rzymu… ale ja nie mogłem powiedzieć jej całej prawdy. Mogłem jednak odpowiedzieć na pytanie.
– Tak, wiem, dlaczego zginął Numeriusz. Usiłował kogoś szantażować, wykorzystując informacje, które powinien był przekazać bezpośrednio Pompejuszowi.
– A to złoto, które znalazłam?
– Mógł szantażować też innych.
– Wiedziałam, że musi chodzić o coś takiego. Ale to nie Pompejusz…?
Potrząsnąłem energicznie głową.
– Nie. Pompejusz nie był w najmniejszym stopniu odpowiedzialny za jego śmierć.
– To dobrze – westchnęła. – Tego się bałam najbardziej, że Numeriusz mógł zdradzić Pompejusza, a on się o tym dowiedział. Gdyby mój syn okazał się zdrajcą, a Pompejusz wydał za to na niego wyrok… wszystko mogę przeżyć, ale nie taką hańbę.
– A więc nie musisz już nigdy o tym myśleć, Mecjo. Nie mogę ci powiedzieć, kto go zabił, ale wiem z całą pewnością, że to nie Pompejusz. Twój syn nie był wobec niego absolutnie lojalny, ale nigdy go nie zdradził.
– Dziękuję ci, Gordianusie. Pocieszyłeś mnie.
Dotknęła mej dłoni, a ja poczułem, że policzki zaczynają mnie palić. Zauważyła to od razu.
– Potrzebujesz chłodnego napoju, Gordianusie. Przejdźmy teraz do ogrodu. Mamy tam wino z miodem.
Poszedłem za nią przez korytarz i między kolumnami na rozświetloną, zieloną przestrzeń. Nieznajoma kobieta siedziała zwrócona do nas tyłem. Miała na sobie stolę jak matrona, a jej włosy upięte były podobnie jak u Mecji. Słysząc nasze kroki, obejrzała się przez ramię. Przez chwilę nie poznałem tej uśmiechniętej twarzy, a potem aż mnie zatkało. To była Emilia.
Mecja usiadła przy niej i ujęła ją za rękę. Niewolnik przyniósł dla mnie krzesło i nalał mi kubek wina, co przyjąłem z wdzięcznością. Policzki wciąż miałem gorące, a w ustach nagle mi zaschło. Przyszedłem tu przygotowany na spotkanie z matką Numeriusza, ale nie z jego kochanką!
Obie kobiety zdawały się być w zagadkowo dobrych humorach, trzymały się za ręce i wręcz biła od nich radość. Może to po prostu ta wiosenna pogoda, pomyślałem. Może słodkie wino. Czemu jednak Emilia jest ubrana jak mężatka? Patrząc na luźne fałdy jej stoli, zauważyłem wszystko mówiący wzgórek jej brzucha. Dziewczyna spostrzegła moją minę i uśmiechnęła się.
– Zatrzymałaś dziecko… – szepnąłem.
– Tak. – Poklepała się z dumą po brzuchu.
– Ale jak? Myślałem, że…
– Moja matka z początku nalegała, bym pozbyła się ciąży. Mecja jednak chciała, żebym urodziła to dziecko. W końcu to potomek Numeriusza. Przyszła porozmawiać z mamą. Nie było to łatwe, ale we trójkę znalazłyśmy rozwiązanie.
– Ułożyłyśmy małą bajeczkę – wyjaśniła Mecja. – Widzisz, Numeriusz w tajemnicy poślubił Emilię. Dlaczego nie miałby tego zrobić? Kto może powiedzieć, że tak nie było? Załatwiłam nawet oficjalny zapis małżeństwa w księgach miejskich. Łapówka była śmiesznie mała. A jako wdowa po Numeriuszu, Emilia nie miała powodu, by nie urodzić jego dziecka. To dlatego mieszka teraz ze mną jako moja synowa. A kiedy Pompejusz i ojciec Emilii, mój brat i synowie wrócą… – Oczy zaszły jej mgłą i głos się załamał. – Kiedy wrócą do domu, być może nie będą uszczęśliwieni tym, co zaszło za ich plecami, ale co będą mogli zrobić, jak nie zaakceptować sytuacji? – Westchnęła ciężko. – Wszystko jest o wiele prostsze, kiedy mężczyźni nie przeszkadzają…
Skinąłem tępo głową. Jeszcze jeden spisek! Znów oszustwa, sekrety i knowania… ale tym razem dla ratowania życia, a nie odebrania go komukolwiek. Z westybulu dobiegał chichot Mopsusa i Androklesa, przerywany basowym rżeniem Cykatriksa. Hałas był zaraźliwy. Mecja poklepała Emilię po brzuchu i obie się roześmiały.
Pociągnąłem łyk wina i usłyszałem, jak odpowiada im echem śmiech bogów.
OD AUTORA
Historię pierwszych dni i miesięcy rzymskiej wojny domowej znamy z wielu źródeł. Dwa spośród nich są najważniejsze: własna relacja Cezara, napisana w chłodnej, jego własnym celom służącej retrospekcji, oraz seria dramatycznych listów Cycerona, pisanych w miarę rozwoju wydarzeń, które czyta się jak pełne emocji doniesienia z frontu. Tam, gdzie krytycy Cycerona widzą słabość i chwiejność, jego sympatycy upatrują hamletyczne niezdecydowanie.
Mamy szczęście, że zachowały się też niektóre z listów otrzymanych przez Cycerona w omawianym okresie, w tym od Cezara i Pompejusza. Dysponujemy też garścią coraz bardziej przepełnionej frustracją korespondencji Pompejusza z okresu poprzedzającego upadek Korfinium, wysyłanej do Lucjusza Domicjusza i obu konsulów.
Dodatkowych szczegółów dostarczają późniejsi historycy, w tym Appian i Kasjusz Dion, biografie głównych postaci pióra Swetoniusza i Plutarcha, a także Lukan w swym poemacie epickim o tej wojnie, Pharsalia. W opisie podróży Gordianusa i Tirona czytelnicy mogą się dopatrzyć ech Satyry 1.5 Horacego, relacjonującej właśnie drogę z Rzymu do Brundyzjum (dzisiejsze Brindisi).