Выбрать главу

— Precz stąd, głupcy! — ryknął. — Bo was na sztuki rozedrę. Dość już rycerzy padło trupem na górskiej przełęczy, jeszcze chwila, a reszta rycerstwa zginie, w tej rzece, z nią zaś razem królewskie konie i królewskie wojsko.

Skoczył i jeden pazur wbił w skórę białego królewskiego wierzchowca. Rumak wspiął się, zawrócił i pomknął jak sto piorunów, które król tak pochopnie przyzywał. Inne konie poszły natychmiast za jego przykładem: wiele spośród nich zawarło przedtem w górach znajomość z Chrysophylaksem i nie zachowało o nim wcale miłego wspomnienia. Żołnierze rozbiegli się we wszystkie strony, byle dalej od Ham.

Biały rumak był tylko lekko draśnięty i jeździec nie pozwolił mu uciec daleko. Król po krótkiej chwili zmusił go do powrotu. Nad swoim wierzchowcem bądź co bądź jeszcze panował; nikt też nie śmiałby o królu powiedzieć, że uląkł się jakiegokolwiek człowieka lub smoka pod słońcem. Gdy stanął znów nad rzeką, mgła już się rozwiała, ale zwiali również rycerze i wojsko. Inna też była teraz rozmowa: król sam jeden stał przed tęgim chłopem, który miał u boku Gryzi-ogona i smoka.

Nie zdały się jednak na nic rokowania. Dżil był uparty. Ani ustąpić, ani bić się nie chciał, chociaż go Augustus Bonifacius uroczyście wyzwał na pojedynek.

— Nie, najjaśniejszy panie — odparł ze śmiechem. — Wracaj do domu i ochłoń trochę. Nie chciałbym ci krzywdy zrobić, ale życzliwie radzę, zabieraj się stąd co prędzej, bo za smoka nie mogę odpowiadać. Do widzenia!

Tak skończyła się Bitwa na Moście w Ham. Król nie dostał grosza z całego smoczego skarbu i nie słyszał ani słówka skruchy z ust Dżila, który był teraz bardzo już dobrego o sobie mniemania. Co więcej, od tego dnia skończyła się władza Średniego Królestwa nad tą okolicą. Ludzie w promieniu dziesięciu mil wokół Ham uważali Dżila za swojego władcę. Król mimo wszystkich swoich wspaniałych tytułów nie mógł znaleźć człowieka, który zgodziłby się stanąć do walki z buntownikiem Aegidiusem. Aegidius bowiem stał się ulubieńcem ludu i bohaterem legendy. Nie udało się też w żaden sposób zagłuszyć pieśni sławiących jego czyny. Najbardziej rozpowszechnił się poemat w stu heroikomicznych zwrotkach opiewający spotkanie na moście.

Chrysophylax długo pozostał w Ham i bardzo był dla Dżila pożyteczny. Człowiek bowiem, który posiada oswojonego smoka, cieszy się z natury rzeczy powszechnym szacunkiem. Za pozwoleniem proboszcza gad mieszkał w spichrzu, gdzie przedtem składano datki z dziesięciny. Pilnowało jeńca dwunastu zuchów. Dało to początek pierwszemu tytułowi, jakim obdarzono Dżila: “Dominus de Domito Serpente", co znaczy “Pan oswojonego smoka", a po angielsku brzmi: “Lord of the Tame Worm"; dla krótkości mówiono zazwyczaj po prostu: “Lord of Tame". Pod tym mianem Dżil zyskał szeroką sławę, lecz nadal płacił królowi symboliczną daninę: sześć wolich ogonów i miarkę piwa. Dostarczał te dary na dwór w dzień świętego Mateusza jako w rocznicę spotkania na moście. Po pewnym czasie otrzymał tytuł earla i tak przytył, że coraz trudniej było na nim pas dopiąć.

W parę lat później został księciem, a jako książę Julius Aegidius nie płacił już królowi daniny. Rozporządzając bajecznym majątkiem, zbudował sobie wspaniały dwór i zgromadził potężne wojsko. Jego żołnierze byli dzielni i weseli, uzbrojeni w najlepszy oręż, jaki podówczas można było kupić za drogie pieniądze Każdy z dwunastu zuchów awansował na kapitana. Garm nosił złotą obrożę i miał prawo włóczyć się do woli po całej okolicy, dumny i szczęśliwy, dość jednak nieznośny dla swoich współbraci, ponieważ od wszystkich psów żądał dla siebie czci należnej jego groźnemu wspaniałemu panu. Siwa kobyłka spędziła resztę życia spokoju i nigdy nie zdradziła, co myśli o tej całej historii.

W końcu Dżil został królem, królem Małego Królestwa. Ukoronowano go w Ham i przybrał imię Aegidius Oraconarius. Pospolicie jednak mówiono o nim Dżil Worming, czyli tępiciel smoków. Na nowym dworze panował bowiem język ludowy; nigdy też Dżil nie wygłaszał przemówień w uczonej łacinie. Żona jego w roli królowej wyglądała nader okazale i godnie, przestrzegała surowo porządku i oszczędności w gospodarstwie. Nikt nie przechytrzył królowej Agaty ani jej nie śmiał lekceważyć, bo też ważyła sporo.

Tak płynęły lata, aż Dżil postarzał się, siwa broda sięgała mu po kolana i pełen był majestatu pośród dostojnego dworu, którego członków często i hojnie nagradzał za prawdziwe zasługi. Stworzył zupełnie nowy zakon rycerski: Strażników Gada. Zakon miał na sztandarze wyhaftowanego smoka, a najwyższe godności piastowało w tym gronie dwunastu zuchów.

Trzeba przyznać, że Dżil zawdzięczał swoje wywyższenie w znacznej mierze szczęściu, lecz dał dowody mądrości umiejąc szczęście dobrze wykorzystać. Zarówno szczęście, jak rozum zachował do końca swoich dni, na czym bardzo dobrze wyszli wszyscy jego przyjaciele i sąsiedzi. Proboszcza wynagrodził szczodrze, nawet kowalowi i młynarzowi oberwało się coś niecoś. Stać było Dżila na wspaniałomyślność. Jednakże gdy wstąpił na tron, wydał nowe prawo zakazujące ponurych przepowiedni, a młyny przejął pod wyłączny królewski zarząd. Kowal porzucając dawny zawód założył przedsiębiorstwo pogrzebowe, lecz młynarz znalazł się pośród najbardziej uniżonych sług korony. Proboszcz został biskupem i za stolicę swojej diecezji obrał wieś Ham, rozbudowując odpowiednio tutejszy kościół.

Kto po dziś dzień mieszka na obszarze Małego Królestwa, znajdzie w tej historii wyjaśnienie zachowanych do naszych czasów nazw niektórych miast i wsi. Biegli bowiem w tej dziedzinie uczeni powiadają, że Harm stolicę Małego Królestwa, zaczęto z czasem nazywać Tame, na skutek zrozumiałego pomieszania tytułów: Lord of Ham i Lord of Tame. Nazwa ta dotrwała do naszej epoki, choć piszemy ją Thame; wstawienie “h" jest kaprysem niczym nie usprawiedliwionym. Ród Draconariusow zbudował sobie ku pamięci smoka wspaniały dwór o cztery mile na północ od Tame, w miejscu, gdzie Dżil po raz pierwszy spotkał Chrysophylaksa. Dwór ten zasłynął w całym królestwie jako Aula Draconaria, czyli w języku ludowym Worminghall, od przezwiska i godności króla.

Krajobraz zmienił się od tamtych czasów, wiele królestw upadło, wiele innych powstało. Lasy wycięto, rzeki skręciły w inne łożyska, a górom, chociaż przetrwały, wiatry i deszcze starły wierzchołki. Tylko nazwa została. Co prawda ludzie wymawiają ją teraz: Wunnle — tak przynajmniej słyszałem — bo wsie utraciły dawną dumę. Lecz za czasów, o których mówi nasze opowiadanie, miejscowość ta nazywała się Worminghall i była królewską siedzibą, a sztandar ze smokiem powiewał nad koronami drzew. Życie tam płynęło pomyślnie i wesoło, póki Gryzi-ogon czuwał nad krajem.

POSŁOWIE

Chrysophylax często upominał się o wolność. Okazało się, że jego wyżywienie coraz drożej kosztuje, ponieważ rósł nieustannie; smoki, tak jak drzewa, rosną przez całe życie. Toteż po kilku latach, gdy Dżil czuł się już mocno utwierdzony na swoim tronie, pozwolono biednemu gadowi wrócić do domu. Rozstali się z Dżilem wśród wzajemnych zapewnień szacunku i zawarli obustronny pakt nieagresji. W głębi swego przewrotnego serca smok żywił dla Dżila uczucia o tyle przyjazne, o ile smoki są w ogóle do przyjaźni zdolne. Bądź co bądź istniał Gryzi-ogon. Dżil, gdyby chciał, mógł Chrysophylaksa zabić albo pozbawić resztek skarbu. A tymczasem w podziemiach smoczej jamy przechował się spory majątek — czego się Dżil trafnie od początku domyślał.

Chrysophylax wrócił w góry powolnym, ciężkim lotem, bo skrzydła, przez wiele lat nie używane, straciły sprawność, a wzrostu i wagi przybyło. Po przybyciu w rodzinne strony musiał Chrysophylax najpierw wypędzić młodego smoka, który ośmielił się zająć jego jamę korzystając z nieobecności prawowitego właściciela. Zgiełk walki słychać było podobno w całej Venedotii. W końcu, pożarłszy z wielkim apetytem zwyciężonego przeciwnika, Chrysophylax nabrał otuchy, rany doznanych upokorzeń zasklepiły się w jego sercu i zasnął długim, pokrzepiającym snem. Kiedy się wreszcie zbudził, ruszył zaraz na poszukiwanie największego i najgłupszego z olbrzymów, który dawno, dawno temu w pewną letnią noc zapoczątkował całą awanturą, i Chrysophylax powiedział mu parę słów prawdy, co nieboraka omal dosłownie nie zmiażdżyło.