Ta „sprawa” to było ich dziecko. Dziecko, o którego istnieniu Adriana wiedziała dopiero od czterech dni, a już zdążyła je pokochać.
– Przecież tak wcale nie musi być. To zależy tylko od nas. – Jej oczy zalśniły od łez. Przylgnęła mocno do męża. – Steven, proszę, nie każ mi tego robić… proszę…
– Do niczego cię nie zmuszam – odpowiedział gniewnie, chodząc po pokoju niczym zwierzę po klatce. – Mówię tylko, że mamy cholernego pecha. Zastanawiać się, czy dziecko powinno się urodzić, to czyste szaleństwo. Chodzi o nasze życie. Na litość boską, zrób z tym, co trzeba.
– Dlaczego tak się sprzeciwiasz? Dlaczego dziecko uważasz za takie zagrożenie?
– Nie masz pojęcia, co dzieci mogą zrobić z życiem dorosłych. Ja wiem, bo tego doświadczyłem. Moi rodzice nie mieli nic. Matka przez całe moje dzieciństwo chodziła w jednej parze butów. Co mogła, szyła sama. Nosiliśmy te ubrania, dopóki się nie rozpadły. Nie mieliśmy książek ani zabawek. Nie mieliśmy nic oprócz biedy i siebie.
Adriana słuchała, ogarnięta współczuciem. Musiał mieć straszne dzieciństwo, lecz nie chciał zrozumieć, że przecież nie miało nic wspólnego z ich życiem.
– To smutne, co mówisz, ale naszych dzieci taki los nie spotka. Oboje dobrze zarabiamy. Wystarczy dla nas i dziecka na więcej niż wygodne życie.
– Tak ci się wydaje. A co ze szkołą? Ze studiami? Czy wiesz, ile teraz wynosi czesne w Stanfordzie? – Po chwili, niczym zawiedzione dziecko, zapytał: – A co z naszą podróżą do Europy? Nie będziemy mogli sobie na takie rzeczy pozwalać. Przyjdzie nam ze wszystkiego rezygnować, zobaczysz. Czy rzeczywiście jesteś na to przygotowana?
– Nie rozumiem, dlaczego tak pesymistycznie na to patrzysz. A jeśli nawet będziemy musieli z czegoś zrezygnować, Stevenie, to czy dziecko nie będzie tego warte? – Choć milczał, jego oczy powiedziały jej wszystko. Dla niego na pewno nie będzie warte żadnych poświęceń. – Poza tym nie rozmawiamy o planach na przyszłość, tylko o dziecku, które jest, a to zasadnicza różnica. – Przynajmniej dla niej. Nie ulegało wątpliwości, że Steven myśli inaczej.
– Nie rozmawiamy o dziecku, ale o niczym, o kropelce spermy, która połączyła się z jajkiem wielkości mikroskopijnej kropki. Ta kropka to zaledwie możliwość, znak zapytania, szansa. My tej możliwości nie chcemy. Wystarczy, że pójdziesz do lekarza i mu to powiesz. Nic więcej nie musisz robić.
– Naprawdę? – Adriana czuła, jak wzbiera w niej gniew. – Rzeczywiście tylko tyle, Stevenie? Lekarz powie: „Doskonale, Adriano, nie chcesz dziecka” i postawi haczyk w rubryce „Nie”, tak? Ale przecież to nie wszystko. Potem wyciągnie dziecko pompą ssącą i wyskrobie moją macicę. Zabije nasze dziecko! To właśnie oznacza „powiedz mu, że nie chcesz”. A rzecz w tym, że ja chcę mieć dziecko, i to także musisz wziąć pod uwagę. Jest nie tylko twoje, ale i moje, jest nasze, czy ci się, podoba, czy nie. Nie zamierzam się go pozbyć dlatego, że ty tak mówisz.
W trakcie swej przemowy zaczęła szlochać, lecz na Stevenie jej płacz nie zrobił żadnego wrażenia. Przerażony, odrętwiały ze zgrozy, zachowywał się tak, jakby jej nie słuchał.
– Rozumiem – rzekł zimno. – Chcesz powiedzieć, że nie usuniesz ciąży, tak?
– Na razie nie mówię ani tak, ani nie, proszę tylko, żebyś sprawę przemyślał. Ja bym chciała dziecko urodzić.
Sama siebie zaskoczyła tym wyznaniem. A potem przyszło jej do głowy, że musi prosić męża, jakby nie chodziło o ich dziecko, lecz o psa lub kota. To ją przeraziło.
Steven żałośnie kiwał głową. Kiedy wziął żonę za rękę i pociągnął na łóżko, nie zdołała dłużej nad sobą zapanować i znalazłszy się w jego objęciach, wybuchnęła płaczem. Szok, strach, napięcie i zdenerwowanie, które w niej od tygodnia wzbierały, nagle znalazły ujście. Nie mogła się uspokoić.
– Przykro mi, kochanie… Przykro mi, że nam się to przydarzyło… Wszystko będzie dobrze, przepraszam…
Nie była pewna, czy Steven naprawdę to mówi, wystarczało, że ją do siebie tuli. Może zmieni zdanie, kiedy wszystko przemyśli. Adriana liczyła na to, tymczasem jednak walka z nim odbierała jej siły.
– Mnie też jest przykro – odezwała się w końcu. Steven gładził ją po włosach i scałowywał łzy z rzęs i policzków. Powoli rozpiął jej bluzkę, po czym zsunął do kostek szorty i bieliznę, patrząc z podziwem na jej nagie piękne ciało, które ciąża i poród, jak uważał, na zawsze by zdeformowały.
– Kocham cię, Adriano – powiedział miękko. Darzył ją zbyt wielkim uczuciem, żeby spokojnie patrzeć, jak robi głupstwo. Kochał też siebie i życie, jakie prowadzili, to wszystko, do czego dążyli i co osiągnęli. Nie zamierzał pozwolić, by ktokolwiek temu zagroził, a już z pewnością nie dziecko.
Długo całował Adrianę, która oddawała mu pocałunki, myśląc z nadzieją, że w końcu zaakceptował jej decyzję. Kochali się spokojnie i łagodnie. Nadeszła pora na czułość, odłożyli więc na bok kłótnie, każde licząc na zrozumienie drugiej strony. Leżeli potem w swoich objęciach, czując taką bliskość jak nigdy przedtem.
Kiedy obudzili się następnego dnia, minęło już południe. Steven zaproponował, by po śniadaniu i prysznicu poszli popływać. Adriana milczała, gdy pogrążeni w myślach wyszli z domu, trzymając się za ręce. Dostępny dla wszystkich mieszkańców osiedla basen tego dnia świecił pustkami. Było słoneczne majowe popołudnie, ludzie więc pojechali na plażę, z wizytą do przyjaciół lub niewidoczni dla innych nago opalali się na swoich balkonach.
Steven wykonywał okrążenie za okrążeniem, Adriana zaś po niedługim czasie spędzonym w wodzie położyła się na słońcu i zapadła w drzemkę. Nie chciała rozmawiać o dziecku, przynajmniej nie teraz. Miała nadzieję, że Steven w końcu ochłonie i przywyknie do nowej sytuacji. Ona też musiała przywyknąć, wiedziała jednak, że jego będzie to więcej kosztować.
– Gotowa do powrotu? – zapytał Steven. Minęła już piąta. Tego popołudnia prawie ze sobą nie rozmawiali ani na temat dziecka, ani na żaden inny.
W domu Adriana wzięła prysznic i zajęła się obiadem, a Steven włączył płytę. Pragnęła spędzić z mężem spokojny wieczór. Mieli wiele do przemyślenia.
– Czujesz się dobrze? – zapytał, gdy przygotowywała makaron i zieloną sałatę.
– Tak, jestem tylko trochę zmęczona – odpowiedziała łagodnie.
Steven pokiwał głową.
– W przyszłym tygodniu, jak sprawa zostanie załatwiona, poczujesz się lepiej.
Adriana nie mogła uwierzyć własnym uszom. Wstrząśnięta wpatrywała się w Stevena.
– Jak możesz tak mówić? – Z przerażeniem uświadomiła sobie, że mąż nad niczym się nie zastanawiał. Był tak samo nieugięty jak przedtem.
– Adriano, w tej chwili to tylko problem fizjologiczny. Powoduje, że czujesz się źle, więc trzeba mu zaradzić, ot co. Powinnaś na to patrzeć w tych kategoriach.
– Jak możesz tak mówić! Jak możesz być taki bezduszny!… – Nie zamierzała wspominać o dziecku tego wieczora, teraz jednak, gdy sam zaczął, podjęła rękawicę. – Na Boga, to jest nasze dziecko! – zawołała i do oczu napłynęły jej łzy. Była z tego powodu zła na siebie. Rzadko płakała, lecz teraz nie mogła znieść obojętności i nieczułości Stevena.
– Nie zrobię tego – oświadczyła niespodziewanie, zostawiła obiad na stole w kuchni i pobiegła do sypialni. Minęła godzina, zanim Steven przyszedł, by kontynuować rozmowę. Usiadł obok niej na łóżku i odezwał się łagodnie:
– Adriano, musisz iść na zabieg, jeśli nasze małżeństwo coś dla ciebie znaczy. W przeciwnym razie zniszczysz wszystko.
Pomyślała, że bez względu na to, jak postąpi, rezultat będzie taki sam: jeśli nie urodzi tego dziecka, do końca życia nie opuści jej poczucie straty, jeśli urodzi, Steven być może nigdy jej nie wybaczy.