– Przykro mi, kochanie – powiedział łagodnie. – Chyba nie najlepszy ze mnie partner. Zawsze tak było. Ożeniłem się z tym serialem.
– W porządku. – Sylvia spojrzała na niego nieśmiało. – Nie jesteś na mnie wściekły za to, co zrobiłam?… Chodzi mi o małżeństwo.
– Nie, jeśli będziesz szczęśliwa – rzekł szczerze. Oboje zdawali sobie sprawę, że ich związek był nietrwały. Dla żadnego z nich nie znaczył wiele, co Sylvia udowodniła, spędzając w Las Vegas weekend z nieznajomym. Bill słusznie podejrzewał, że właśnie po to tam pojechała. – Czy mogę pocałować pannę młodą?
Wstał, a Sylvia poszła w jego ślady, wciąż zaskoczona, że tak łatwo pozwolił jej odejść. Spodziewała się, że wyrzuci ją za naruszenie warunków umowy. Teraz o wiele łatwiej będzie jej znaleźć pracę w Nowym Jorku. Odwróciła się ku niemu, przez pamięć na dawne czasy gotowa do namiętnego uścisku, lecz Bill tylko pocałował ją lekko w policzek, świadom, że będzie mu jej brakowało. Była w niej jakaś słodycz i prostota, które bardzo lubił. Oboje dobrze się razem bawili, stanowili parę bliskich przyjaciół, a teraz został sam. Lepiej jednak w przyszłości nie wiązać się z nikim z obsady. Tego błędu, wynikającego z ogromnego lenistwa, Bill nie zamierzał powtórnie popełnić. Po odejściu Sylvii w jego życiu nie było już żadnej kobiety. Przez ułamek sekundy nie był pewien, czy mu to przeszkadza.
– Co zrobisz z rzeczami, które zostały u mnie?
– Chyba lepiej je zabiorę. – Sylvii wyszło z głowy, że u Billa została prawie pełna walizka jej ubrań.
– Chcesz pojechać teraz?
– Dobrze. O czwartej spotykam się ze Stanleyem w Beverly Wiltshire. Mam sporo czasu.
Jakaś nutka w jej głosie sugerowała, że chodzi jej o coś jeszcze, Bill jednak nie zareagował. Dla niego wszystko już się skończyło. Nie żywił do niej urazy za to, co zrobiła, ale równocześnie przestał jej pragnąć.
Wyszedł z biura razem z nią, nie mając wątpliwości, że wszyscy, którzy ich widzieli, są przekonani, iż pojechali do jego mieszkania na „szybki numerek”. Na tę myśl głośno się roześmiał. Zawiózł Sylvię do siebie i pomógł jej spakować rzeczy w pudła, potem odstawił ją do domu.
– Wejdziesz na chwilę? – spojrzała na niego smutno, biorąc ostatnie pudło z samochodu, lecz Bill tylko potrząsnął głową. Chwilę później już go nie było. Ten rozdział w jego życiu został zamknięty.
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Kiedy Adriana wróciła do domu po wiadomościach o szóstej, już od progu dobiegł ją dzwonek telefonu. Mocując się z torbą, trzymanymi pod pachą gazetami i zakupami, złapała słuchawkę w momencie, gdy włączyła się automatyczna sekretarka. Na dźwięk głosu po drugiej stronie zamarła. Dzwonił Steven.
– Czujesz się dobrze? – Adriana natychmiast zrozumiała powody, dla których mąż mówił tonem pełnym niepokoju i napięcia. – Wydzwaniam do ciebie przez całe popołudnie. Dlaczego nie odbierałaś telefonu?
Bardzo się o nią martwił i od dwunastej dzwonił do domu, wciąż jednak zgłaszała się automatyczna sekretarka. O siódmej, gdy Adriana w końcu odebrała, był już głęboko zaniepokojony. Nie wpadło mu do głowy, żeby zadzwonić do telewizji, zresztą Adriana wcale tego nie chciała. Potrzebowała czasu, by zastanowić się nad tym, jak mu powiedzieć, że nie miała zabiegu.
– Nie było mnie w domu – odezwała się, czując coś w rodzaju wyrzutów sumienia. Zrozumiała, że musi szybko zmienić taktykę. Ona tego ranka zaakceptowała w pełni to, co działo się w ich życiu, lecz Steven nie miał o niczym pojęcia i dalej był przekonany, że usunęła ciążę.
– Gdzie byłaś? Zatrzymano cię u lekarza na cały dzień? Coś nie w porządku?
W jego głosie brzmiała nuta rozpaczliwego niepokoju. Adrianie zrobiło się go żal, choć równocześnie poczuła gniew. Żądał od niej, by poddała się zabiegowi, usiłował jej wmówić, że to nic wielkiego, gdy tymczasem było zupełnie odwrotnie.
– Nie, wszystko gra – odparła. Zapadło milczenie. Adriana postanowiła, że nie będzie dłużej zwlekać. – Nie zrobiłam tego.
Zaskoczony Steven po sekundzie wybuchnął.
– Co takiego? Dlaczego? Są jakieś przeciwwskazania?
– Tak – odrzekła spokojnie, siadając na taborecie. Nagle poczuła się bardzo stara i zmęczona. Wszystkie emocje, które z wysiłkiem przez cały dzień tłumiła, wróciły do niej gwałtowną falą. Słuchając męża, czuła pustkę. – Są przeciwwskazania. Nie chciałam usunąć ciąży.
– Więc stchórzyłaś? – W głosie Stevena słychać było złość, wręcz furię, co Adrianę jeszcze bardziej zasmuciło i rozgniewało.
– Jeśli chcesz, możesz tak to ująć. Zdecydowałam, że chcę urodzić nasze dziecko. Innym mężczyznom by to pochlebiło, a w najgorszym razie okazaliby jakieś normalne ludzkie uczucia.
– Tak się składa, że nie należę do tej grupy. Nie jestem wzruszony ani mi to nie pochlebia. Według mnie zachowujesz się głupio, jakbyś mi chciała dokuczyć. Ale wiedz, że nie dopuszczę do tego.
– O czym ty mówisz? Chyba oszalałeś. Na litość boską, to nie jest wendeta… to małe dziecko… wiesz, mały człowiek, stworzony przez nas oboje, różowy i tłuściutki, czasami płacze. Większość ludzi potrafi się przystosować do tej sytuacji i nie zachowują się, jakby ich życiu zagrażał mafioso.
– Adriano, nie bawią mnie twoje dowcipy.
– A mnie jeszcze mniej twoja skala wartości. Co z ciebie za człowiek? Jak mogłeś wyjechać i oczekiwać, że po prostu pójdę i usunę ciążę? To nie jest zwykły zabieg, jak ci się wydaje, to nie jest „nic”, tylko naprawdę ważna decyzja. A nie chcę tego zrobić między innymi dlatego, że cię kocham.
– Bzdura!
Reagował tak, jakby jej słowa osaczały go i więziły. Adriana uświadomiła sobie, że nie rozwiążą tego problemu przez telefon, prawdopodobnie nie uda im się to nawet w najbliższej przyszłości. Steven musi ochłonąć i zrozumieć, że dziecko nie zrujnuje mu życia.
– Porozmawiamy o tym spokojnie po twoim powrocie – rzekła rozsądnie, lecz Steven daleki był od rozsądku.
– Nie ma o czym mówić, chyba że zmądrzejesz i pójdziesz na zabieg. Dopóki tego nie zrobisz, nie zamierzam o tym dyskutować. Czy to jasne? – krzyczał Steven, jakby postradał rozum.
– Steven, przestań! Opanuj się! – Adriana mówiła tonem, jakiego używa się wobec dziecka, które straciło kontrolę nad sobą, Steven wszakże nie był w stanie się uspokoić. W pokoju hotelowym w Chicago trząsł się z wściekłości.
– Nie mów mi, co mam robić. Zrobiłaś to umyślnie.
– Nieprawda. – Miała ochotę się roześmiać, tak absurdalnie zabrzmiał jego zarzut, ale sytuacja nie była śmieszna. – To był przypadek. Nie wiem, jak to się stało ani kto ponosi odpowiedzialność. Teraz to i tak nieważne. Nikogo nie obwiniam. Po prostu chcę mieć to dziecko.
– Zwariowałaś i sama nie wiesz, co mówisz.
Adriana odniosła wrażenie, że rozmawia z nieznajomym. Przymknęła oczy, starając się ze wszystkich sił zachować spokój.
– Przynajmniej nie wpadam w histerię. Na jakiś czas zapomnijmy o tym. Porozmawiamy, jak wrócisz.
– Nie mam ci nic więcej do powiedzenia, chyba że załatwisz tę sprawę.
– Co to ma znaczyć? – Adriana szeroko otworzyła oczy. W jego głosie brzmiała dziwna nuta, której nigdy przedtem nie słyszała, jakiś przerażający chłód.
– Dokładnie to, co słyszysz. Wybieraj: dziecko albo ja. Pozbądź się go. Natychmiast. Adriano, chcę, żebyś jutro poszła do lekarza i usunęła ciążę. Przez sekundę na sercu Adriany zacisnęła się pięść. Choć zadała sobie pytanie, czy Steven mówi poważnie, była przekonana, że to niemożliwe. Nie mógł wymagać, by dokonała wyboru pomiędzy nim a dzieckiem. To graniczyło z szaleństwem. W żadnym razie nie mógł tak mówić.