Выбрать главу

Kiedy znowu rozległ się dzwonek telefonu, nie myśląc wcale złapała za słuchawkę. Zelda dzwoniła z pracy z jakimś problemem i szybko zgadła, że coś się stało, głos Adriany brzmiał bowiem żałośnie.

– Jesteś chora? – zagadnęła na koniec. W ostatnich dniach wyczuwała, że Adriana ma chyba kłopoty.

– W pewnym sensie – odparła Adriana żałując, że odebrała telefon, gdy Zelda, załatwiwszy sprawy zawodowe, ciągnęła rozmowę.

– Czy mogę jakoś ci pomóc, Adriano?

– Nie… ja… – Adrianę wzruszyło to pytanie. – U mnie wszystko w porządku.

– Twój głos wcale o tym nie świadczy – rzekła ze współczuciem Zelda.

Słysząc to, Adriana wybuchnęła płaczem.

– Tak – westchnęła głośno w słuchawkę. Było jej głupio, że tak łatwo się załamała, lecz po prostu nie była w stanie dalej udawać. Po odejściu Stevena, w które wciąż nie mogła uwierzyć, to wszystko było dla niej za trudne, za straszne. Pragnęła, by ktoś objął ją i pocieszył.

– Chyba jednak nie jest w porządku – powiedziała śmiejąc się przez łzy i nagle postanowiła jej się zwierzyć. Nie miała nikogo innego, a i Zeldą po latach wspólnej pracy łączyło ją coś w rodzaju przyjaźni.

– Steven i ja… on… my… on mnie opuścił.

Ostatnie słowo przytłumił płacz. Zeldę ogarnęło współczucie. Wiedziała, jak trudne bywają takie sytuacje. Doświadczyła ich w przeszłości i dlatego teraz umawiała się tylko z młodymi mężczyznami, ponieważ pragnęła miło spędzić czas, nie płacąc za to złamanym sercem i bólami głowy.

– Bardzo mi przykro, Adriano, naprawdę. Czy mogę coś dla ciebie zrobić?

Po policzkach Adriany płynęły łzy.

– Nie, jakoś sobie poradzę.

– Na pewno – z przekonaniem rzekła Zelda. – Wiesz, potrafimy bez nich żyć, choć w pierwszej chwili wydaje się to niemożliwe. Za pół roku będziesz zadowolona, że tak się stało.

Jej słowa sprawiły, że Adriana jeszcze gwałtowniej zaczęła szlochać.

– Wątpię.

– Poczekaj, a zobaczysz – zapewniała ją Zelda, tyle że nie wiedziała o wszystkim. – Za pół roku będziesz może miała gorący romans z kimś, kogo jeszcze nie znasz.

Adriana wybuchnęła śmiechem. Wizja roztoczona przez Zeldę była niezwykle zabawna. Za pół roku będzie w siódmym miesiącu ciąży.

– To mało prawdopodobne – westchnęła, wycierając nos.

– Tego się nigdy nie wie.

Adriana spoważniała.

– Ja wiem, bo spodziewam się dziecka.

W słuchawce zaległa cisza. Kiedy do Zeldy dotarł sens tych słów, głośno i przeciągle zagwizdała.

– To stawia sprawę w innym świetle. Czy on wie?

Adriana zawahała się, lecz tylko na sekundę. Musiała komuś powiedzieć, a Zelda była mądrą i doświadczoną kobietą. Wiedziała, że może jej zaufać.

– Dlatego właśnie odszedł. Nie chce mieć dzieci.

– Wróci – stwierdziła pewnie Zelda. – Widocznie się boi, skoro tak zareagował.

Miała słuszność. Steven był przerażony, lecz Adriana nie wierzyła, by zmienił zdanie. Bardziej niż czegokolwiek pragnęła, aby tak się stało, trudno było jednak przewidzieć, jak ostatecznie postąpi. Przecież w przeszłości bez skrupułów opuścił swoją rodzinę. Kiedy raz podjął decyzję, zdolny był do zerwania więzi, które cenił, jeśli tylko służyło to jego celom.

– Mam nadzieję, że masz rację. – Adriana znowu westchnęła, oddychając jak płaczące dziecko, po czym dodała: – Nie mów nikomu w pracy.

Nie miała ochoty rozgłaszać tego, co zaszło. Najpierw musi ustalić wszystko z mężem. Nie ma sensu przedwcześnie komplikować sobie życia, bo może Steven wróci, zanim ludzie dowiedzą się o jej stanie. Poza tym nie chciała, by w pracy zbyt wcześnie wiedziano, że w perspektywie ma odejście przynajmniej na urlop macierzyński.

– Nie powiem słowa – szybko ją zapewniła Zelda. – Co zamierzasz zrobić? Zrezygnować z pracy czy wziąć urlop?

– Nie wiem, jeszcze się nad tym nie zastanawiałam. Chyba wezmę urlop – odparła i zastanowiła się zaraz, co będzie, jeśli jednak Steven odejdzie i zostanie sama. Jak uda jej się pogodzić pracę z obowiązkami matki? Na razie takiej sytuacji nie rozważała, wiedziała tylko, że bez względu na koszty nie pójdzie na zabieg.

– Masz jeszcze czas. Masz rację, nie mów nikomu, bo zaraz się zaczną denerwować.

Adriana miała dobrą pracę. Zelda sama nigdy by się jej nie podjęła, wiązała się bowiem ze zbyt wielką odpowiedzialnością i częstymi bólami głowy, uważała natomiast, że Adriana doskonale się do tego zajęcia nadaje i chyba je lubi. Prawdę mówiąc, praca była pomysłem Stevena i w gruncie rzeczy odpowiadała Adrianie, choć niekiedy ogarniała ją tęsknota za czymś mniej przyziemnym. Codzienne stykanie się z wiadomościami bywało przygnębiające, gdyż najczęściej dotyczyły zła, które ludzie sobie wzajemnie wyrządzali, i tragedii będących dziełem natury, optymistyczne informacje natomiast należały do rzadkości. Liczyła się jednak satysfakcja z dobrze wykonanej pracy, a Adriana swoje obowiązki wypełniała znakomicie, czego cała ekipa realizacyjna była w pełni świadoma.

– Nie przejmuj się, Adriano – pocieszała ją Zelda. – Nie pozwól, żeby te bzdury cię załamały. W pracy wszystko na pewno się ułoży, dziecko w stosownym czasie przyjdzie na świat, a Steven prawdopodobnie za dwa dni wróci z naręczem czerwonych róż i prezentem, udając, że nigdy cię nie opuścił.

– Obyś się nie myliła.

W kilka minut później skończyły rozmowę. Zelda nie miała pojęcia, jak może zachować się Steven, którego spotkała zaledwie parę razy. Zrobił na niej duże wrażenie, choć w głębi serca nie darzyła go sympatią. Był w nim jakiś chłód, nieustanna kalkulacja. Przeglądał człowieka na wskroś, jakby pragnął iść już dalej, do następnej osoby. Zelda zawsze uważała, że nawet w części nie jest tak przyjazny i przyzwoity jak Adriana, którą od pierwszej chwili bardzo polubiła, a teraz głęboko jej współczuła. Trudno kobiecie w ciąży poradzić sobie w sytuacji, gdy opuszcza ją mąż. Jej zdaniem było to niesprawiedliwe, Adriana na taki los nie zasługiwała.

Adriana nic nie mogła zrobić, nie mogła zmusić Stevena, by wrócił, zmienił zdanie. Do późnego wieczora siedziała przed telewizorem popłakując, w końcu zasnęła na kanapie. O czwartej nad ranem obudziły ją tony hymnu narodowego. Wyłączyła aparat i ułożyła się na kanapie. Nie chciała iść do sypialni, gdzie straszyło ją puste łóżko. Obudziła się rano wraz z pierwszymi promieniami słońca wpadającymi do pokoju. Dzień był piękny, śpiewały ptaki, lecz Adrianie się zdawało, że serce przygniata jej ogromny ciężar. Myślała o Stevenie i wciąż wracało do niej to samo pytanie: dlaczego jej to robi? Dlaczego robi to sobie? Dlaczego usiłuje ich oboje pozbawić tego, co tak wiele znaczy w życiu? Dziwiła się sama sobie, że choć w przeszłości zdecydowana była zrezygnować z macierzyństwa, teraz czuje gotowość do wszelkich poświęceń dla dziecka, które nosi. Jakie to wszystko niezwykłe, myślała podnosząc się z kanapy. Bolała ją każda cząsteczka ciała, oczy miała zapuchnięte od płaczu. W łazience na widok swego odbicia w lustrze głośno jęknęła.

– Nic dziwnego, że odszedł – powiedziała do lustra i roześmiała się, gdy z oczu znów popłynęły jej łzy.

Umyła twarz, wyczyściła zęby, wyszczotkowała włosy, potem włożyła dżinsy i stary sweter Stevena. W ten sposób zachowa z nim kontakt. Będzie chodziła w jego ubraniach, skoro nie może mieć jego.

Bez entuzjazmu zrobiła sobie grzankę i podgrzała resztę wieczornej kawy. Smakowała okropnie, lecz jej to nie przeszkadzało. Napiła się łyk, po czym zastygła wpatrzona przed siebie, myśląc o powodach, dla których opuścił ją mąż. Jej umysł zdolny był skoncentrować się jedynie na tym temacie. Nagle z zamyślenia wyrwał ją dzwonek telefonu. Pobiegła, nie mogąc złapać tchu z podniecenia. Steven wraca do domu!… Musiał wszystko przemyśleć i wraca! Bo któż inny mógł dzwonić w niedzielny poranek? W słuchawce usłyszała głos mówiący po chińsku. Pomyłka.