Przez następną godzinę snuła się po domu, bez celu przestawiając przedmioty, potem zajęła się przygotowaniem rzeczy do prania, gdy jednak zobaczyła, że większość ubrań należy do Stevena, znowu wybuchnęła płaczem. Żadna czynność nie była już łatwa, wszystkie przynosiły cierpienie, przypominały o tym, co zaszło. Przebywanie w mieszkaniu, w którym nie było Stevena, naraz stało się zbyt bolesne.
O dziewiątej, czując, że nie jest w stanie dłużej tego znieść, postanowiła iść na spacer. Nie miała określonego celu, chciała tylko odetchnąć świeżym powietrzem i uciec od ubrań męża, przedmiotów należących do nich obojga i pustych pokojów, które tylko pogłębiały jej samotność. Wzięła klucze, zamknęła za sobą drzwi i wyszła przed budynek, aby zabrać pocztę ze skrzynki. Nie robiła tego od dwóch dni i choć wcale jej na tym nie zależało, miała przynajmniej jakieś zadanie do wykonania. Oparta o ścianę przeglądała zawartość skrzynki. Nie znalazłszy nic dla siebie, gdyż były to rachunki i dwa listy do Stevena, włożyła wszystko z powrotem.
Przyszło jej do głowy, żeby wybrać się na przejażdżkę, wolno więc skierowała się na parking, gdzie poprzedniego wieczora zostawiła samochód. Teraz obok jej MG stał stary terenowy chevrolet, z którego jakiś mężczyzna wyładowywał rower. Mężczyzna, spocony i rozgrzany, najwyraźniej wracał z porannego spaceru. Odwrócił się i spojrzał na Adrianę. Przyglądał jej się dłuższą chwilę, jakby szukając w pamięci jej twarzy, potem się uśmiechnął. Przypomniał sobie dokładnie, gdzie ją wcześniej widział. Miał doskonałą pamięć do bezużytecznych szczegółów, raz widzianych twarzy, nazwisk spotkanych przelotnie ludzi. Jej nazwiska nie znał, bo nigdy go nie słyszał, ale pamiętał, że na nią to nie tak dawno wpadł w sklepie nocnym. Pamiętał także, że jest zamężna.
– Cześć – odezwał się, stawiając swój rower tuż obok Adriany, która stwierdziła, że patrzy w otoczone sympatycznymi zmarszczkami błękitne oczy o bezpośrednim, ciepłym, przyjaznym wyrazie. Pomyślała, że nieznajomy musi mieć koło czterdziestki. Sprawiał wrażenie człowieka zadowolonego z życia i łatwo nawiązującego kontakty z innymi.
– Dzień dobry – odparła cicho.
Nietrudno było zauważyć, że teraz, zmęczona i blada, wygląda inaczej niż przy ich poprzednim spotkaniu. Bill zastanawiał się, czy powodem jest ciężka praca czy może choroba. Zauważył też, że jest przygnębiona, jakby wiele ostatnio przecierpiała. Gdy wtedy w środku nocy robiła zakupy, więcej było w niej życia i energii, ale mimo to jej uroda pozostała ta sama. Billa bardzo ucieszyło ich ponowne spotkanie.
– Czy pani tu mieszka? – zagadnął, pragnął z nią bowiem porozmawiać, czegoś się o niej dowiedzieć. To dziwne, że znowu na siebie wpadli. Może ich losy są złączone?, zażartował w myślach, patrząc na nią z podziwem. Ogromnie byłby z tego rad, tylko że równocześnie oznaczałoby to związanie jego losów z losami jej męża.
– Tak – odparła z uśmiechem Adriana. – Mieszkamy na drugim końcu osiedla. Zwykle tu nie parkuję. Widziałam już wcześniej pański samochód. Jest wspaniały. – Wielokrotnie podziwiała chevroleta, nie wiedząc, kto jest jego właścicielem.
– Dzięki. Bardzo go lubię. Ja też już widziałem pani samochód. – Bill teraz uświadomił sobie, że małe zniszczone MG, które bardzo mu się podobało, należy do niej. Przypomniał sobie, że widział ją kiedyś w towarzystwie przystojnego ciemnowłosego mężczyzny, z którym wsiadła do czegoś równie nijakiego jak mercedes czy porsche. To musiał być jej mąż. Tworzyli ładną parę, choć ona zrobiła na nim większe wrażenie, gdy spotkał ją samą w nocnym sklepie. Samotne kobiety zawsze miały większą szansę wzbudzić jego zainteresowanie niż urodziwe małżeństwa.
– Miło znowu panią widzieć – rzekł, nagle skrępowany, zaraz jednak własna reakcja bardzo go rozbawiła. – Czy nie czuje się pani znowu jak nastolatka, poznając w taki sposób ludzi?… Cześć, jestem Bill, a ty? Rany, chodzisz tu do szkoły? – Ostatnie zdanie wymówił po chłopięcemu i roześmiali się obydwoje. Był mężczyzną, ona zaś zamężna czy nie, piękną kobietą i bardzo mu się podobała. – A skoro już o tym mowa… – wyciągnął do niej rękę, drugą wciąż przytrzymując swój górski rower. – Nazywam się Bill Thigpen. Jakieś dwa tygodnie temu koło północy spotkaliśmy się w sklepie. Przejechałem panią moim wózkiem, a pani upuściła ze czternaście rolek papierowych ręczników.
Adriana uśmiechnęła się na wspomnienie tamtego zdarzenia.
– Jestem Adriana Townsend – przedstawiła się, ściskając jego dłoń. To dziwne, że znowu go spotyka. Pamiętała go, choć mgliście. Od tego czasu tyle się zdarzyło! Wszystko było już inne… Cześć, jestem Adriana Townsend, całe moje życie właśnie rozpadło się na kawałki. Mąż mnie opuścił i spodziewam się dziecka… – Miło znowu pana spotkać – starała się być uprzejma, lecz w jej oczach gościł głęboki smutek. Bill miał ochotę wziąć ją w ramiona. – Gdzie jeździ pan na rowerze? – podtrzymała z wysiłkiem rozmowę, na której najwyraźniej bardzo mu zależało.
– Tu i tam… Dzisiaj pojechałem do Malibu. Było wspaniale. Czasami chodzę tam po plaży, żeby odświeżyć umysł po nocnej pracy.
– Często pracuje pan nocami? – Adriana nadała swemu głosowi ton zainteresowania, sama nie wiedząc dlaczego. Bill wyglądał na sympatycznego człowieka, traktował ją przyjaźnie, a ona nie chciała ranić jego uczuć. Było w nim coś, co sprawiało, że pragnęła stać koło niego i rozmawiać o niczym, jakby przebywanie w jego towarzystwie zapewniało jej bezpieczeństwo, jakby w tym czasie nic przykrego nie mogło jej się przydarzyć, bo Bill w razie potrzeby wszystkim się zajmie. Teraz, uważnie patrząc jej w oczy, pewny był, że w ciągu tych kilku tygodni coś jej się przytrafiło. Nie miał pojęcia, co to mogło być, wiedział tylko, że się zmieniła, że przeżyła ciężkie chwile. Zrobiło mu się jej żal.
– Tak… czasami pracuję do późna. A pani? Czy zawsze robi pani zakupy o północy?
Adriana się roześmiała. Rzeczywiście, gdy zapomniała coś kupić wcześniej, wstępowała do sklepu nocnego. Lubiła robić zakupy po ostatnich wiadomościach. Była wtedy odprężona i równocześnie całkiem rozbudzona po pracy, a w sklepie zazwyczaj nie było już tłoku.
– Czasami. Kończę pracę o wpół do dwunastej. Pracuję przy ostatnich wiadomościach… i tych o szóstej. To dobra pora na zakupy.
– W jakiej sieci? – zapytał, czymś rozbawiony, a usłyszawszy odpowiedź, wybuchnął śmiechem. Może ich losy rzeczywiście są złączone? – Czy pani wie, że pracujemy w tym samym budynku? – powiedział. Chociaż nigdy jej nie spotkał, dzieliło ich zaledwie parę kondygnacji. – Pracuję w serialu nadawanym ze studia położonego trzy piętra nad panią.
– To zabawne. – Rozśmieszył ją ten zbieg okoliczności, lecz wydał się mniej zachwycający niż jemu. – Jaki to serial?
– „Życie, które warto przeżyć” – odparł obojętnie Bill, nie chcąc zdradzić uczuć, jakie w nim budził serial, jego dziecko.
– To niezły serial. Zanim trafiłam do wiadomości, lubiłam go oglądać w wolnych chwilach.
– Od jak dawna pani tam pracuje? – Adriana go intrygowała, cieszył się, że stoi obok niej. Wyobrażał sobie, że poczuł zapach jej szamponu. Wyglądała tak czysto, ładnie i porządnie. Zaciekawiło go naraz, czy spodobałyby mu się jej perfumy, jeśli ich używa.