Выбрать главу

– Podobnie jak w wiadomościach: wojny, przypływy, trzęsienia ziemi, eksplozje, rozwody, nieślubne dzieci, morderstwa… Zwyczajne pogodne historie. Może w gruncie rzeczy pracujemy w tym samym interesie?

Adriana uśmiechnęła się.

– Pan chyba jednak lepiej się bawi.

– Niekiedy tak.

Bill od wyjazdu Sylvii czuł się samotny, aczkolwiek zdawał sobie sprawę, że to niemądre. Miło spędzał czas w jej towarzystwie, wzajemnie zapewniali sobie wygodny i łatwy układ, lecz nic poza tym. Ani Sylvia w jego życie nie wnosiła żadnych nowych wartości, ani on w jej. Lepiej było jej z producentem odzieży w New Jersey, skąd przysłała kolegom z serialu pocztówkę z entuzjastycznym opisem domu, który Stanley jej kupił. Wspominając romans z nią, Bill dochodził do wniosku, że zachował się jak głupiec. Podobne zdanie miał o większości swoich minionych związków. Teraz postanowił spotykać się tylko z kobietami, które naprawdę będą coś dla niego znaczyć, problem jednak polegał na tym, że takich w jego otoczeniu nie było. W pracy poznawał wiele aktorek, chętnych do pójścia do łóżka w zamian za główną rolę czy przynajmniej szansę pokazania się w serialu, co uważały za uczciwą transakcję, lecz to handlowe nastawienie nie zachęcało do romansów. W rezultacie od ponad miesiąca Bill nie umówił się z nikim, choć właściwie mu tego nie brakowało, tęsknił natomiast do towarzystwa kobiety, z którą mógłby długo w noc rozmawiać, dyskutować pomysły nowych odcinków serialu oraz dzielić wszystkie smutki i radości. Z Sylvią i tak tego nie miał. W gruncie rzeczy nie miał tego od czasu, gdy rozstał się z Leslie.

– Przyjdzie pani na jutrzejszy piknik? – z nadzieją zapytał Adrianę.

Lubił z nią rozmawiać i ciekaw był jej męża. Orientował się, że wyglądający na gwiazdora filmowego Steven pracuje w reklamie. Bill nie widział go od dnia, gdy przed dwoma tygodniami załadował meble ma ciężarówkę. – Osiedlowy piknik z okazji Czwartego Lipca to moje największe osiągnięcie kulinarne w ciągu całego roku. Nie powinna pani tego przegapić. – Wskazał na wózek i uśmiechnął się. – Przygotowuję go od kilku lat, z początku na ogólne żądanie, teraz z przyzwyczajenia. Robię wspaniałe steki. Była pani w zeszłym roku? – Nie przypominał jej sobie, a przecież na pewno by zapamiętał. Musiałby być bardzo roztargniony, żeby zapomnieć dziewczynę o takiej urodzie.

Adriana potrząsnęła głową.

– Zwykle gdzieś wyjeżdżamy. W zeszłym roku byliśmy w La Jolla.

– I teraz pani też wyjeżdża? – zapytał z rozczarowaniem w głosie.

– Nie… Męża nie ma. Wyjechał do Chicago. – Słowa z trudem przechodziły jej przez gardło. Bill nie potrafił ukryć zaskoczenia.

– Wyjechał na Czwartego Lipca? A to pech. Co pani będzie sama robiła? – Nie był niedyskretny, po prostu traktował ją po przyjacielsku.

– Nic szczególnego – odparła wymijająco. Nie ulegało wątpliwości, że jest zdenerwowana.

– W takim razie zapraszam na piknik. Przyrządzę pani sławny stek a la Thigpen.

Adriana uśmiechnęła się, widząc proszący wyraz jego twarzy.

– Hm… umówiłam się na obiad z przyjaciółmi. – Choć się uśmiechnęła, Bill dostrzegł, że w jej oczach znowu pojawił się smutek. – Może w przyszłym roku.

Bill skinął głową. Na ścianie za Adrianą zauważył zegar. Było wpół do pierwszej w nocy, a oni gawędzili, jakby była dziesiąta rano.

– Powinienem chyba skończyć zakupy – rzekł z żalem. – Proszę przyjść, jeśli zmieni pani zdanie, i przyprowadzić przyjaciół. Mam tyle jedzenia, że wystarczy dla całej armii.

– Zobaczę.

Mimo że Adriana naprawdę lubiła Billa, nie zamierzała skorzystać z jego zaproszenia. Przypomniała sobie, że kilka tygodni wcześniej dostała zawiadomienie o pikniku, lecz je wyrzuciła. Inne sprawy ją zaprzątały. W najmniejszym stopniu nie pociągała jej perspektywa spędzenia wieczoru z tłumem osób mieszkających na osiedlu. Miała swoje życie, nie interesowało jej kultywowanie nowych znajomości czy umawianie się na randki. Była mężatką i tylko jedno teraz jej pozostało: czekać, aż Steven do niej wróci. Nie wątpiła, że to tylko kwestia czasu, a kiedy znowu znajdą się razem, będą mogli myśleć o dziecku i wspólnej przyszłości.

Tymczasem prawie wcale nie myślała o swoim stanie, łatwo bowiem było go ignorować. Jedynie zdarzające się niekiedy zawroty głowy, wzmożony apetyt i zmęczenie wskazywały, że spodziewa się dziecka. Była dopiero w trzecim miesiącu, w jej figurze nie zaszły jeszcze żadne zmiany, mogła więc zapomnieć o ciąży, myśleć tylko o swojej pracy i czekać na Stevena. Zaraz po jego odejściu powiedziała sobie, że wszystko się skończyło, że on nigdy nie wróci, a nawet gdyby wrócił, w ich związku na zawsze pozostaną rysy, później wszakże sama siebie przekonała, że to przelotna chwila szaleństwa w ich małżeństwie, pod innymi względami normalnym i zdrowym. Nie przyjmowała do wiadomości, że Steven się z nią nie kontaktuje, że nie chce odbierać jej telefonów, że zabierając z mieszkania wszystkie swoje rzeczy, dał wyraźnie do zrozumienia, iż dla niego ich związek już nie istnieje.

Przy kasie Adriana dostrzegła Billa z trzema wypełnionymi po brzegi wózkami. Niosąc do samochodu swe skromne zakupy, znowu poczuła smutek. Tygodniowe sprawunki mogła teraz zmieścić w dwóch torbach. Odkąd opuścił ją Steven, wszystko w jej życiu się skończyło. Gdy weszła do mieszkania, wydało jej się dziwacznie puste. Położyła zakupy na lodówce, zgasiła światła i poszła na górę. Jej ubrania wciąż znajdowały się w pudłach, w których zostawił je Steven. Długo leżała na łóżku, myśląc o nim i zastanawiając się, co będzie robił w czasie weekendu. Ogarnęła ją pokusa, by zadzwonić i błagać go o powrót, przyrzekając, że zrobi wszystko… Wszystko oprócz usunięcia ciąży. Dziecko przestało być problemem do dyskusji. Problemem stało się życie bez męża. Z nieustannym zdziwieniem uświadamiała sobie, jak bardzo czuje się zagubiona, opuszczona i zdradzona. Po niemal trzech latach małżeństwa nie pamiętała już, jakimi rozrywkami przedtem umilała sobie czas. Jakby wcześniej nie mieszkała sama, jakby jej życie zaczęło się wraz z poznaniem Stevena.

Minęła trzecia, gdy wreszcie zasnęła, obudziła się po jedenastej. Wstała, wzięła prysznic i przygotowała sobie jajecznicę, potem przejrzała rachunki i zrobiła pranie. Rozglądając się po salonie, wybuchnęła śmiechem. Jedno było pewne: łatwo utrzymać porządek w pustym domu. Nie musiała niczego wygładzać ani wycierać, nie musiała martwić się o plamy na kanapie ani podlewać kwiatków, ponieważ Steven także je zabrał. Teraz wystarczyło, że pościeliła łóżko i odkurzyła podłogi. O wpół do trzeciej poszła na basen, gdzie zobaczyła Billa przygotowującego piknik. Konferował z dwoma mężczyznami, których Adriana widziała już wcześniej, a dwie kobiety ozdabiały wazonami z kwiatami ogromny stół. Najwyraźniej wieczorne przyjęcie miało być nie lada wydarzeniem. Zrobiło jej się żal, że nie weźmie w nim udziału. Czekał ją samotny wieczór, nie mogła nawet odwiedzić Zeldy, która pojechała z przyjacielem do Meksyku. Jedynym sposobem wypełnienia czasu pozostało tylko kino.

Pomachała do Billa, potem długo pływała na plecach, rozkoszując się słońcem. W końcu wyszła z wody i na jednym z leżaków ułożyła się na brzuchu. Bill podszedł do niej i usiadł obok. Wyglądał na szczęśliwego, choć wyczerpanego.

– Proszę w przyszłym roku przypomnieć mi, żebym tego nie robił – powiedział, jakby od lat łączyła ich przyjaźń. W rzeczywistości zbliżało ich to ciągłe wpadanie na siebie. Mieszkali i pracowali w tych samych budynkach, nawet zakupy robili w tym samym sklepie nocnym. – Powtarzam to co roku – zniżył konspiracyjnie głos. – Ci ludzie doprowadzają mnie do szaleństwa.