– Ja też doskonale się bawiłem – odparł. Czuł się wypoczęty i zrelaksowany. – Jutro przyjdę po ciebie o jedenastej.
– W porządku, ale możemy spotkać się przy basenie.
– Nie ma potrzeby, podjadę tutaj – oznajmił zdecydowanie.
Adriana znów sprawiała wrażenie zdenerwowanej. Miała zamiar szybko wślizgnąć się do środka, żeby Bill nie zdążył niczego dostrzec, tymczasem rozmowa się przedłużała.
– Jeszcze raz dziękuję – powiedziała, obrzuciła go pożegnalnym spojrzeniem, po czym zniknęła niczym duch.
W jednej chwili stała przed nim, w następnej była już w środku, za dokładnie zamkniętymi drzwiami. Bill zadawał sobie pytanie, jak tego dokonała. Nie pamiętał, by kiedykolwiek ktoś tak błyskawicznie się z nim pożegnał. Uśmiechając się na wspomnienie tej chwili, wolnym krokiem wracał do siebie.
ROZDZIAŁ TRZYNASTY
Bill przyjechał po Adrianę dokładnie o jedenastej. Czekała na niego przed drzwiami, ubrana w dżinsy, obszerną koszulę, słomkowy kapelusz i tenisówki. Ze sobą miała plażową torbę załadowaną po brzegi ręcznikami, kremami, książkami i grami. Na jej widok Bill się roześmiał.
– Wyglądasz na czternaście lat.
Koszula należała do Stevena, lecz Adriana zawsze bardzo ją lubiła, poza tym dzięki niej mogła ukryć, że spodnie są trochę za ciasne. Bill w jej stroju nie dostrzegł nic podejrzanego.
– To komplement czy wymówka? – zapytała wesoło, ruszając za nim przez osiedle. Nie czuła w jego towarzystwie najmniejszego skrępowania.
– Komplement, zdecydowanie. – Bill przystanął, jakby coś sobie nagle przypomniał. – Masz może w domu wodę sodową? Moje zapasy się wyczerpały. Była niedziela, nie mogli więc liczyć na sklepy.
– Jasne, mam.
– W takim razie lepiej weźmy parę butelek.
Zawrócili, a kiedy znaleźli się przed drzwiami jej mieszkania, Adriana zatrzymała się i spojrzała za siebie.
– Zaraz wrócę, a ty może popilnuj naszych rzeczy, dobrze?- Zachowywała się tak, jakby sądziła, że ktoś ucieknie z jej torbą.
– Pójdę ci pomóc.
– Nie trzeba. Mam w domu okropny bałagan. Nie zdążyłam posprzątać po… po wyjeździe Stevena do Nowego Jorku.
Gdzie on w końcu jest: w Nowym Jorku czy Chicago?, zadał sobie pytanie Bill, nic jednak nie powiedział. Nie ulegało wątpliwości, że Adriana nie chce, żeby z nią wchodził.
– Poczekam – rzekł, czując się trochę głupio. Przed sobą miał zamknięte drzwi, nie mógł więc zajrzeć do wnętrza. Można by pomyśleć, że Adriana ukrywa coś w mieszkaniu. Po kilku sekundach usłyszał straszliwy hałas i bez namysłu wpadł do środka. Na podłodze w kuchni zobaczył kałużę wody i rozbite butelki.
– Zraniłaś się? – zapytał szybko, przyglądając się jej z niepokojem.
Zaprzeczyła ruchem głowy. Bill złapał ręcznik i pomógł jej sprzątać.
– To moja wina – odezwała się. – Musiałam chyba nimi potrząsnąć, a potem wypadły mi z ręki.
Uporali się z bałaganem w dwie minuty. Bill dość długo nie widział wokół siebie nic niezwykłego, dopiero gdy Adriana wyjęła następne butelki, dotarło do niego, że w kuchni prócz lodówki i taboretu koło telefonu nie ma żadnych sprzętów. Przygnębiające wrażenie opuszczenia pogłębiał salon, który minęli idąc do wyjścia. Tu także nie stał żaden mebel, a ślady na ogołoconych ścianach wskazywały, gdzie przedtem wisiały obrazy. Bill przypomniał sobie, że jakiś czas temu widział Stevena ładującego rzeczy na ciężarówkę. Adriana powiedziała wtedy, że zamierzają wymienić całe umeblowanie i sprzedają stare sprzęty. Tymczasem jednak puste mieszkanie wyglądało okropnie. Bill ani słowem nie skomentował tego widoku, natomiast Adriana pośpieszyła z wyjaśnieniami:
– Zamówiliśmy sporo nowych rzeczy, ale sam wiesz, jak to jest. Dostawa trwa dziesięć do dwunastu tygodni. Najwcześniej w sierpniu to miejsce zacznie przypominać normalne mieszkanie. – W rzeczywistości niczego nie zamówiła, bo wciąż liczyła, że Steven wróci do domu z tym, co zabrał.
– Jasne, wiem, jak to jest.
W jej słowach wyczuł nieszczerość, choć nie był pewien, o co chodzi. Może byli za biedni, żeby kupić meble, a może im je odebrano, bo nie płacili rat? W Hollywood to się zdarza wielu ludziom. Bill widywał już puste mieszkania u swoich przyjaciół. A jasne było, że Adriana z jakiegoś powodu jest zakłopotana.
– Mieszkanie tak czysto i przyjemnie wygląda – zażartował. – I łatwo utrzymać porządek. – Na jej twarzy znowu pojawiło się zażenowanie, dodał więc łagodnie: – To i tak nieważne. Będzie wyglądało wspaniale, jak dostaniesz wreszcie nowe meble.
Zaraz po wyjściu zapomnieli o całym zdarzeniu. W doskonałych nastrojach spędzili przyjemny dzień na plaży. Rozmawiali o teatrze, książkach, Nowym Jorku, Bostonie i Europie, wymienili uwagi o dzieciach, polityce i różnych zadaniach, jakie mają do spełnienia mydlane opery i wiadomości telewizyjne. Potem przyszła kolej na utwory, które lubił pisać Bill, i opowiadania tworzone przez Adrianę na studiach. Rozmawiali o wszystkim. Wciąż nie brakowało im tematów, gdy po piątej wsiedli do samochodu, by wrócić do domu, ponieważ na plaży zaczęło robić się chłodno.
– Muszę powiedzieć, że szalenie podoba mi się twój samochód – rzekł Bill, który z podziwem patrzył na jej MG, ilekroć widział je na parkingu.
Adriana z zadowoleniem przyjęła jego słowa.
– Mnie też. Od lat wszyscy próbują mnie zmusić, żebym się go pozbyła, ale nie mogę. Za bardzo go kocham. Stał się częścią mnie.
– To tak jak mój chevrolet. – Bill cały się rozpromienił.
Ta kobieta rozumiała, czym jest miłość do samochodu. Ta kobieta rozumiała wiele istotnych spraw, jak zaangażowanie i strata, miłość i szacunek, w dodatku podzielała jego zamiłowanie do starych filmów. Jedyną jej wadą, poza pochłanianiem ilości jedzenia wystarczającej dla dwóch rodzin, był mąż. Postanowił to jednak ignorować i więcej się tym nie gryźć, tylko po prostu cieszyć się z jej przyjaźni. Rzadko się zdarzało, by mężczyznę i kobietę łączyła przyjaźń pozbawiona aspektów seksualnych. Gdyby z Adrianą byli do tego zdolni, uważałby się za szczęściarza.
– Może po drodze wpadniemy na kolację? W Santa Monica Canyon jest doskonała restauracja – zaproponował. Traktował ją jak starego kumpla, kogoś, kogo od lat zna i kocha. – Albo wiesz co? Zostało mi parę steków. Jedźmy do mnie, to usmażę je na kolację.
– Możemy usmażyć u mnie – powiedziała Adriana, choć zamierzała wbrew sobie oświadczyć, że chyba wróci do domu, mimo że przecież nic jej do tego nie zmuszało. Czekałby ją samotny niedzielny wieczór, a za dobrze bawiła się w towarzystwie Billa, by szybko z niego rezygnować. Nic nie stało na przeszkodzie wspólnej kolacji.
– Szczerze mówiąc, jedzenie steków z podłogi nie jest szczytem moich marzeń – zażartował Bill. – Chyba że masz jakieś meble, których jeszcze nie widziałem.
Tylko łóżko, pomyślała, głośno zaś rzekła, czując się znów jak nastolatka:
– Co za snob. W porządku, chodźmy do ciebie.
Od ślubu ze Stevenem nie mówiła tak do mężczyzny i oto po trzech latach przerwy miała z człowiekiem nie będącym jej mężem zjeść kolację w jego mieszkaniu. Musiała jednak sama przed sobą przyznać, że ta perspektywa bardzo jej odpowiada. Bill Thigpen był wspaniały. Inteligentny, interesujący, miły i taki opiekuńczy. Troszczył się, czy nie jest głodna albo spragniona, pytał, czy ma ochotę na lody, czy potrzebuje kapelusz, dbał, żeby było jej dostatecznie ciepło, wygodnie i przyjemnie, równocześnie przez cały czas bawiąc ją historyjkami o swoim serialu, znajomych i synach.
Kiedy weszła do mieszkania, zobaczyła następne wcielenie Billa. Ściany zdobiły oryginalne współczesne obrazy, tu i ówdzie stały interesujące rzeźby, które przywiózł ze swych rozlicznych podróży. Obite skórą kanapy były wygodne i nienowe, ogromne fotele miękkie i zapraszające. W jadalni królował piękny stół, pochodzący z jakiegoś klasztoru we Włoszech, na podłodze zaś leżał dywan kupiony w Pakistanie. Wszędzie wisiały zdjęcia jego dzieci. Mieszkanie przypominało bardziej dom niż lokal w bloku i panowała w nim atmosfera ciepła i serdeczności sprawiająca, że miało się ochotę wszystko dokładnie obejrzeć: biblioteczki pełne książek, ceglany kominek, doskonale zaprojektowaną obszerną kuchnię w stylu rustykalnym. W przytulnym gabinecie, w którym Bill pracował, stała wiekowa maszyna do pisania, niemal tak stara jak jego ukochany royal, a także regały z książkami i odziedziczony po ojcu wielki skórzany fotel, dobrze już zużyty. Obity beżową wełną pokój gościnny, sprawiający wrażenie, jakby nikt nigdy w nim nie mieszkał, wypełniało współczesne łóżko z baldachimem, podłogę zaś zakrywała owcza skóra. W wielkim kolorowym pokoju dziecinnym uwagę zwracało piętrowe jaskrawoczerwone łóżko w kształcie lokomotywy. Sypialnia Billa położona była na końcu holu. Dominowały w niej kolory ziemi i miękkie materie, a ogromne okna wychodziły na ogród, o którego istnieniu na osiedlu Adriana nie miała pojęcia. Mieszkanie było doskonałe. Przypominało swego gospodarza: pociągające, pełne ciepła i miłości. Niektóre sprzęty nosiły ślady częstego dotyku wielu przyjaznych rąk. W takim miejscu człowiek chciałby zostać na długo, żeby dokładnie je poznać. Stanowiło ostry kontrast z kosztowną sterylnością, którą Adriana dzieliła ze Stevenem do chwili, gdy od niej odszedł, nic jej nie zostawiając prócz łóżka i dywanu.