Выбрать главу

– Pan Townsend życzy sobie, żeby dowiedziała się pani także o pewnych dodatkowych sprawach.

– Ma pan na myśli sprzedaż mieszkania, prawda? – zapytała ze łzami w oczach. Cały jej świat walił się w gruzy.

– Tak, ale gotów jest dać pani trzy miesiące na znalezienie nowego lokum, chyba że zechce pani odkupić jego udział, oczywiście po cenie rynkowej… – Adriana poczuła, że ogarniają ją nudności. Chciał się rozwieść. I sprzedać mieszkanie. – Ale nie o to mi chodziło. Pan Townsend wyraża wolę polubownego załatwienia kwestii mieszkania. Mówiłem o… – zawahał się. Próbował odwieść Stevena od tego zamiaru, a kiedy mu się nie udało, doszedł do wniosku, że ojcostwo dziecka musi być wątpliwe. – Mój klient prosił o sporządzenie dodatkowych dokumentów. Chciałbym, żeby pani się z nimi zapoznała.

– Czego dotyczą te dokumenty? – Adriana głęboko odetchnęła, starając się zachować panowanie nad sobą. Drżącymi dłońmi starła z policzków łzy.

– Pani… hm… dziecka. Pan Townsend pragnie zrzec się przed jego urodzeniem wszelkich praw rodzicielskich, chociaż wydaje się to trochę przedwczesne. Musi pani wiedzieć, że mu to odradzałem, bo to dość nietypowy sposób postępowania, ale okazał się nieugięty. Przygotowałem projekty tych dokumentów, żeby mogła pani się z nimi zapoznać. Zawierają stwierdzenie, że pan Townsend zrzeka się władzy rodzicielskiej, co z jednej strony oznacza, że z chwilą przybycia dziecka na świat nie będzie miał względem niego żadnych praw, w tym praw do odwiedzin, z drugiej zaś że jego nazwisko nie pojawi się w metryce dziecka. Pani zostanie poproszona o przyjęcie dla siebie i dziecka swego panieńskiego nazwiska. Oczywiście pani i dziecko nie będziecie mogli wysuwać żadnych roszczeń finansowych ani prawnych względem pana Townsenda. Mój klient chciał zaproponować odszkodowanie pieniężne, wyjaśniłem mu jednak, że nie może tego zrobić. Jeśli za zrzeczenie się praw rodzicielskich wypłacone zostanie odszkodowanie, to zgodnie z prawem obowiązującym w Kalifornii zrzeczenie to uznać można za nieważne.

Teraz Adriana płakała już całkiem otwarcie, nie przejmując się, że słyszy ją prawnik.

– Czego pan chce ode mnie? I dlaczego dzwoni pan akurat dzisiaj? – łkała w słuchawkę. – Dzisiaj jest święto, pan nie powinien pracować.

Steven powiedział prawnikowi, że Adriana prawdopodobnie będzie w pracy, gdzie bez kłopotu się z nią skontaktuje, Allman zadzwonił więc z domu. Przekazując jej te ponure wieści, czuł się fatalnie, doszedł jednak do wniosku, że byłoby znacznie gorzej, gdyby dowiedziała się o wszystkim z listu. Steven twierdził, że się nie pokłócili, że Adriana była dobrą żoną, że byli ze sobą szczęśliwi, tylko nie chciał dziecka, a ona odmówiła zgody na zabieg. Dla Stevena takie uzasadnienie brzmiało rozsądnie, Larry Allman wszakże zadawał sobie pytanie, czy w tej kwestii przypadkiem Townsend nie zachowuje się mniej niż rozsądnie. Do jego obowiązków nie należało jednak przekonywanie klienta. Próbował namówić go do ugody i przemyślenia całej sprawy od nowa, odwieść od zrzeczenia się praw do dziecka przed jego urodzeniem, lecz Steven nawet nie chciał słuchać.

– Pani Townsend – rzekł łagodnie – naprawdę bardzo mi przykro. Nie da się w przyjemny sposób informować o tych sprawach. Sądziłem, że rozmowa telefoniczna…

– To nie pana wina – szlochała Adriana. Z całej siły pragnęła zmienić stanowisko Stevena, ale zdawała sobie sprawę, że to niemożliwe. – Jak on się ma? – zapytała ku wielkiemu zdziwieniu Allmana.

– Dobrze. A jak pani się ma? – spytał Allman, ponieważ to wydało mu się znacznie ważniejsze.

– Dziękuję, dobrze – odparła. Po jej policzkach od nowa popłynęły łzy.

Allman uśmiechnął się smutno.

– Przepraszam, że to mówię, ale pani głos o tym nie świadczy.

– Mam parszywy dzień. Najpierw syn senatora, teraz to… – A tak przyjemnie spędziła weekend. – Jak pan sądzi… Czy Steven zmieni zdanie? Nie teraz… później… – Było jej głupio, że o to pyta, chciała się jednak dowiedzieć, czy według Allmana Steven może zmienić zdanie, kiedy zobaczy dziecko. Wciąż jej się wydawało, że ta chwila okaże się przełomowa.

– Niewykluczone. Obecnie pan Townsend podejmuje dość radykalne kroki. W niektórych sprawach jest to nieuzasadnione, ale zdecydował tak postąpić po prostu dla własnego spokoju. Chce wszystko zakończyć, rozwiązać zgodnie z prawem.

– Kiedy rozwód zostanie przeprowadzony? – zapytała, chociaż to i tak nie było ważne. Co za różnica? Może tylko taka, że wolałaby urodzić dziecko jako mężatka.

– Wniosek został złożony dwa tygodnie temu, co oznacza, że postępowanie rozwodowe zakończy się gdzieś w połowie grudnia.

Cudownie. Na dwa tygodnie przed porodem, a na świadectwie urodzenia dziecka nie będzie nazwiska ojca. To rzeczywiście była wspaniała nowina. Adriana bez wątpienia miała powody, żeby cieszyć się z telefonu Allmana.

– Czy to wszystko?

– Tak. Jutro wyślę pani dokumenty.

– Dziękuję. – Znowu wytarła łzy. Ręce nie przestały jej drżeć.

– Przez jakiś czas pozostaniemy w kontakcie w sprawie mieszkania. I oczywiście każde żądanie o alimenty dla pani zostanie przyjęte, jeśli przekaże je pani adwokat.

– Nie mam adwokata i nie chcę alimentów.

– Sądzę, że powinna pani zasięgnąć porady. Zgodnie z prawem stanu Kalifornia może się pani ich domagać. – Zachowa się niemądrze, jeśli tego nie zrobi, pomyślał. Ta sprawa budziła w nim niechęć. Cieszyłby się, gdyby udało się przynajmniej wydostać od Stevena trochę pieniędzy. W końcu coś był jej winny, na litość boską. Allman nie krył swej opinii przed Stevenem.

– Będziemy w kontakcie.

– Dziękuję.

Adriana usłyszała szczęk odkładanej słuchawki. Długo stała, mocno ściskając swoją, jakby się spodziewała, że jakiś głos powie jej, że to pomyłka, że prawnik żartował. Ale to nie były żarty. Steven wystąpił o rozwód i chce oficjalnie zrzec się praw do dziecka. Adriana w życiu nie słyszała nic równie strasznego. Drżąc cała, zastanawiała się, co teraz pocznie. Prawdę mówiąc, nic tak naprawdę się nie zmieniło: ona miała mieszkanie i dziecko, Steven zaś ich meble. A równocześnie wszystko uległo zmianie. Nie pozostała jej już żadna nadzieja oprócz szalonego marzenia, że w końcu Steven wróci i zakocha się bez pamięci w ich dziecku, chociaż doskonale zdawała sobie sprawę, że to mało prawdopodobne. Teraz musiała stawić czoło rzeczywistości. Dziecko będzie wychowywać sama, nie może więc przestać pracować po jego urodzeniu, konieczne jest też znalezienie nowego mieszkania i kupno choćby kanapy. Znacznie trudniej było pogodzić się z faktem, że Steven się z nią rozwodzi i ich dziecko, z prawnego punktu widzenia, nie będzie miało ojca. To był wielki cios.

Ramiona drżały jej od płaczu, gdy wreszcie odłożyła słuchawkę. Stała plecami do drzwi, nie usłyszała więc, że ktoś wchodzi do pokoju. Gdy wolno się odwróciła, poprzez płynące strumieniem łzy zobaczyła Billa Thigpena, który dopiero teraz się zorientował, że Adriana płacze.

– O Boże… przepraszam… nie chciałem… To chyba nie jest odpowiednia pora.

Ujął to niezwykle delikatnie. Adriana szybko sięgnęła na biurko po chusteczkę, usiłując się uśmiechnąć.

– Nie… wszystko w porządku… – wyjąkała, po czym opadła na krzesło i od nowa wybuchnęła płaczem, zakrywając twarz rękoma. – Nie… to straszne. – Nie było sposobu, żeby mu to wytłumaczyć, zresztą wcale nie miała na to ochoty. – To tylko… nie jestem… nie mogę… – mówiła nieskładnie.

Bill podszedł do niej i łagodnie pogładził po plecach.

– Uspokój się, Adriano. Wszystko będzie dobrze. Cokolwiek to jest, wcześniej czy później jakoś się ułoży. – Zastanawiał się, czy wyrzucono ją z pracy czy może ktoś umarł. Była rozdygotana i bardzo blada, wręcz zielonkawa. Przez moment bał się, czy Adriana nie zemdleje. Kazał jej wziąć kilka głębokich oddechów i podał szklankę wody. Po chwili wyglądała już lepiej. – Miałaś chyba rewelacyjne przedpołudnie.