– Chcesz spać z nami? Będzie trochę ciasno, ale chłopcy na pewno bardzo się ucieszą.
Skinęła głową, wyglądając jak mała dziewczynka. Bill z uśmiechem patrzył, jak mości się obok niego w swoim śpiworze. Zasnęła, trzymając go mocno za rękę, on zaś długo leżał i patrzył na nią.
ROZDZIAŁ OSIEMNASTY
Następnego ranka wszyscy czworo obudzili się równocześnie. Tommy natychmiast wykorzystał sytuację, wskakując na ojca i bez litości go łaskocząc. W odwecie Bill i Adam zwrócili się przeciw niemu, tak że Adriana musiała przyjść mu na ratunek. W namiocie rozlegały się przeraźliwe piski, ze skłębionych ciał co rusz wystawały czyjeś stopy lub skore do łaskotania ręce. W końcu przestali na błagalne prośby Adriany, która śmiała się tak bardzo, że pękł jej zamek u dżinsów. Na szczęście miała zapasowe, więc nie zmartwiła się tym zanadto. Ze śmiechu ledwo mogła utrzymać się na nogach, podobnie zresztą jak chłopcy i Bill. Chwiejnie wytoczyli się na zalane słońcem pole namiotowe. Przyjemnie było budzić się w ten sposób, z pewnością przyjemniej niż w pustce ogołoconego ze sprzętów mieszkania.
– Czemu z nami spałaś? – zapytał Adam, mocno się przeciągając.
– Bała się, że niedźwiedź ją pożre – wyjaśnił z powagą Bill.
– Nieprawda! – zaprzeczyła z oburzeniem Adriana. Na twarzach chłopców pojawił się szeroki uśmiech.
– Bałaś się! – zaprotestował Bill. – Kto wdarł się do naszego namiotu, kiedyśmy smacznie spali, i powiedział, że słyszy jakiś hałas?
– Twoim zdaniem były to, zdaje się, kojoty.
– Owszem.
– No właśnie! W takim razie bałam się, że pożrą mnie kojoty.
Cała czwórka wybuchnęła śmiechem. Kiedy Adriana przy pomocy Adama zaczęła przygotowywać śniadanie, Bill ogłosił, że po posiłku idą na ryby.
– Zjemy je na kolację – zapowiedział.
– Fajowo! Kto będzie czyścił? – zapytał szybko Adam, który miał w tym względzie doświadczenie z poprzednich wypraw: ilekroć ojcu towarzyszyła przyjaciółka, obowiązek ten spadał na niego, ponieważ kobiety były zbyt wrażliwe.
– Mam propozycję – odezwał się Bill. – Każdy oczyści swój połów. Pasuje?
– Mnie bardzo – rzekła z uśmiechem Adriana i zapaliła pod kuchenką. – W życiu niczego nie złowiłam. Zjem hot doga.
– O, nie! To nie w porządku! – oświadczył z pretensją Adam, wciągając w nozdrza zapach smażonego bekonu.
– A będzie chleb kukurydziany? – dopytywał się Tommy, dla którego była to jedna z atrakcji kempingu. Poza tym uwielbiał spać w śpiworze z ojcem. Czuł się wtedy tak, jakby wielki pluszowy miś całą noc tulił go do siebie i sprawiał, że było mu ciepło i przyjemnie.
– Upiekę wieczorem – obiecał Bill, spoglądając w niebo. Zapowiadał się pogodny dzień. Ponad głowami chłopców uśmiechnął się do Adriany. Na ten widok serce jej stopniało.
– A może byśmy popływali? – odezwała się znad patelni, na której smażyła dla siebie jajka. Już teraz było ciepło, a w ciągu godziny temperatura podniesie się na tyle, że będzie można się wykąpać. Wprawdzie woda w jeziorze była lodowata, lecz niedaleko pola namiotowego płynęła bystra rzeka. Widzieli ją poprzedniego dnia. Spadająca kaskadą z gór woda tworzyła wystarczającej wielkości jeziorko.
– Najpierw idziemy na ryby – upierał się przy swoim Bill, odbierając od Adriany śniadanie dla siebie i synów, musiał jednak ustąpić, ponieważ chłopcy także woleli najpierw się wykąpać, a potem dopiero łowić.
– Niech wam będzie. Najpierw pływanie, potem pójdę kupić przynętę. Po lunchu zajmiemy się poważnymi sprawami. Kto nie złapie ryby, będzie głodował – rzekł groźnie, na co wszyscy wybuchnęli śmiechem, Adriana zaś spojrzała nań srogo.
– Tylko nie zapomnij o moim hot dogu.
– O, nie! Ty też będziesz łowić. I nie mów mi, że wody też się boisz – wytknął jej strach, którym się zasłaniała, by nie lecieć szybowcem ani balonem.
– Nie boję się wody – odparła głosem, w którym brzmiała głęboka uraza, dojadając resztki kolejnego obfitego śniadania. Górskie powietrze budziło w niej wilczy apetyt. – Byłam kapitanem drużyny pływackiej w Stanfordzie, szanowny panie. I przez dwa sezony pracowałam jako ratownik.
– Umiesz dobrze skakać do wody? – zapytał Tommy. Jej osiągnięcia wywarły na nim wielkie wrażenie.
– Całkiem nieźle – odparła z uśmiechem i delikatnie pogładziła go po głowie.
– Nauczysz mnie, jak wrócimy do miasta?
– Jasne.
– Mnie też, dobrze? – poprosił cicho Adam, który bardzo lubił i podziwiał Adrianę, mimo że nie poleciała z nimi balonem. – Tata uczył mnie skakać w tamtym roku, ale przez zimę chyba wszystko zapomniałem.
– Zajmiemy się tym po powrocie.
Chłopcy pomogli Adrianie posprzątać po śniadaniu, potem zwinęli śpiwory, po kolei przebrali się w kąpielówki, zapięli namioty i poszli nad rzekę. Adriana na kostium nałożyła koszulkę, co spodobało się nawet Billowi.
Nad rzeką znaleźli wspaniałe miejsce do pływania, gdzie roiło się od rodzin z dziećmi baraszkującymi w wodzie. W oddali, za skałami, śmiałkowie na pontonach pływali po spienionych wirach.
Po ponadgodzinnej kąpieli Bill oświadczył, że jedzie kupić przynętę i inne zapasy, a przy okazji zorientuje się, gdzie można wynająć łódź. Adriana i chłopcy woleli poczekać na niego nad wodą uznawszy, że i tak niewiele mu pomogą.
– No to do zobaczenia na kempingu! – zawołał Bill, znikając w lesie.
Tommy szalał w wodzie, Adam zaś chcąc sprawdzić, jak jest głęboko, przymierzał się do nurkowania, lecz Adriana go powstrzymała. Woda nie była przezroczysta, nie widziała więc, czy nie ma w tym miejscu skał. Wyjaśniła chłopcu, że nigdy nie należy skakać, jeśli się dokładnie nie wie, co jest na dnie. Odwróciła się, by to samo powtórzyć Tommy’emu, nigdzie go jednak w pobliżu go nie było. Z rosnącym przerażeniem zaczęła go szukać i po chwili z ulgą dojrzała malca na skałach, skąd przyglądał się ludziom pływającym na pontonach. Głośno na niego zawołała, zdecydowana dać mu burę, że odszedł bez uprzedzenia, ale jej nie usłyszał. Zawołała znowu, a gdy i tym razem nie zareagował, postanowiła po niego iść. Kazała Adamowi wyjść z wody, sama zaś zaczęła wdrapywać się na skały.
Podeszła tak blisko, że Tommy w końcu ją usłyszał. Na dźwięk swego imienia z łobuzerskim uśmiechem odwrócił się w jej stronę. Stał na krawędzi skały, wychylony tak daleko, jak tylko potrafił. Pod nim przemknęły trzy pontony, którymi wir w zawrotnym tempie obracał. Bardzo mu się to podobało i zamierzał prosić ojca, żeby wypożyczył taki ponton. Uważał, że pływanie po burzliwej rzece jest o wiele zabawniejsze od łowienia ryb na środku jeziora.
– Tommy! Wracaj natychmiast! – zawołała Adriana.
Adam poszedł za nią, rozzłoszczony na brata, że przez niego musiał wyjść z wody. I nagle na jego oczach Tommy zniknął – ześliznął się ze skały prosto we wzburzoną wodę.
– Tommy! – krzyknęła przeraźliwie Adriana, nie usłyszał jednak, niesiony wartkim nurtem w stronę skał.
Adriana gorączkowo rozglądała się za jakąś gałęzią czy wiosłem, które mogłaby mu podać, ale nigdzie nic takiego nie widziała. Poza nią i Adamem, który przybiegł, rozpaczliwie wołając brata, nikt niczego nie zauważył. Do świadomości Adriany dochodził tylko wyraz przerażenia malujący się na twarzy Tommy’ego. Nagle jacyś dwaj mężczyźni zorientowali się w sytuacji.
– Łap go! Chwytaj chłopca! – krzyknął jeden z nich do ludzi na pontonach, lecz zagłuszył go szum wody.
Wioślarze nie widzieli znikającej pod wodą małej postaci w niebieskich spodenkach. Tommy desperacko wymachiwał ramionami, woda wszakże była silniejsza od niego. Adriana w mgnieniu oka zdała sobie sprawę, że lada chwila może się stać coś strasznego. Adam, histerycznie płacząc, chciał skoczyć do rzeki. Adriana odepchnęła go od brzegu.