– Nie waż się skakać!… – krzyknęła.
Pobiegła wzdłuż rzeki, przeskakując kamienie, unikając konarów i roztrącając ludzi. Tak szybko jeszcze nigdy nie biegła. Wiedziała, że teraz od siły jej nóg zależy życie Tommy’ego. Plażowicze już zauważyli, co się dzieje. Słyszała pełne przerażenia okrzyki, lecz nikt nie mógł nic zrobić. Z jakiegoś pontonu podano chłopcu wiosło, był jednak za mały i zbyt wystraszony, aby się go uchwycić. Wir wciągnął go pod wodę i Tommy na krótką chwilę zniknął z oczu biegnącej bez wytchnienia Adriany. Świadoma tego, co musi zrobić, modliła się tylko, by zdążyć na czas. Czuła, jak gałęzie ranią jej nogi, uderzyła o coś biodrem, stopy miała obolałe od ostrych kamieni, płuca omal jej nie pękły, wciąż jednak widziała Tommy’ego.
Skoczyła w miejscu, gdzie kończyły się skały, a woda była najmocniej wzburzona. Zanurkowała płytko, modląc się, żeby w nic nie uderzyć i żeby udało się jej złapać chłopca, zanim będzie za późno. Jeśli teraz jej się nie uda, nic go już nie uratuje, toteż bez względu na cenę, jaką jej przyjdzie zapłacić, musi pokonać żywioł.
Omal nie dostała wiosłem, gdy mijała jedną z łodzi, mimo silnego prądu płynąc szybko i pewnie. Jej uszu dobiegały krzyki i odległy dźwięk syren. Naraz wessał ją wir, uderzyła twarzą w coś twardego, a kiedy tego dotknęła, zrozumiała, że w końcu dogoniła Tommy’ego. Mocnym uderzeniem ramion wyrwała się z wiru i rozpaczliwie łapiąc powietrze, wyszarpnęła malca nad powierzchnię wody. Znosił ich rwący nurt. To zanurzali się w kipieli, to znów wypływali, desperacko walcząc z prądem. Adriana czuła, że słabnie, nie wypuszczała jednak Tommy’ego, który krztusił się i łykał wodę, ilekroć przykrywały ich fale. On także walczył resztką sił. Raptem Adriana uświadomiła sobie, że nie czuje jego ciężaru. Tommy był gdzieś koło niej, ale nie potrafiła go znaleźć, ją zaś coś wciągało w głęboką czarną otchłań. W kompletnej ciszy długo spadała, otulona czymś miękkim i delikatnym.
ROZDZIAŁ DZIEWIĘTNASTY
Wracającego z zakupów Billa powitał przeraźliwy dźwięk syren. Bill postawił torbę przed namiotem i usadowił się w słońcu, czekając na powrót Adriany i chłopców. Na widok mknącej karetki ogarnęło go jednak dziwne przeczucie, zerwał się więc i popędził nad rzekę, gdzie ujrzał Adama, który zapłakany biegał wzdłuż brzegu, wymachując rozpaczliwie rękoma.
– O Boże!… – wyszeptał Bill i po plecach przebiegł mu zimny dreszcz. W jednej chwili znalazł się obok syna, otoczonego teraz przez grupkę usiłujących go uspokoić ludzi. Spostrzegłszy ojca, Adam rzucił mu się w ramiona, krzycząc coś o bracie. Bill przytulił go na moment i zaraz odsunął.
– Co się stało? Mów, co się stało?!… – Potrząsał chłopcem, starając się wydobyć z niego odpowiedź, Adam jednak, niezdolny wykrztusić choćby słowo, wskazywał tylko na karetkę i dwa dżipy służby leśnej. Bill zostawił syna i pospieszył ku samochodom.
Zebrał się tam wielki tłum gapiów. Ludzie z pontonów głośno pokrzykiwali, podczas gdy strażnicy leśni uwijali się przy rzece. Bill z przerażeniem uświadomił sobie, że mała bezwładna postać w jaskrawobłękitnych spodenkach, którą wyciągali na brzeg, jest jego synem. Sinego i nieprzytomnego Tommy’ego położyli na trawie, sprawdzili, czy oddycha, po czym jeden ze strażników zaczął mu robić sztuczne oddychanie. Bill, bezradnie szlochając, nie był w stanie wykonać żadnego ruchu. Tommy na pewno nie żyje! – tylko ta myśl tłukła mu się po głowie. Po chwili rozepchnął stojących obok ludzi i opadł na kolana obok strażników.
– Proszę… Boże… błagam, zróbcie coś…
Tommy, ukochane nade wszystko dziecko, przesłaniał mu teraz świat. Nagle chłopiec zakasłał i wypluł fontannę wody. Wciąż miał popielatą twarz, lecz zaczął się poruszać, a chwilę później otworzył oczy i spojrzał na ojca. Choć był jeszcze oszołomiony, wybuchnął głośnym płaczem. Bill przytulił go mocno, szlochając razem z nim.
– Syneczku… mój kochany…
– To… ja…
Tommy znów dostał torsji, zwracając strumień wody. Obserwujący go pilnie ratownicy wiedzieli już, że wszystko będzie w porządku. Był posiniaczony i podrapany, we włosach miał błoto, lecz jego życiu nic nie zagrażało. Nie spuszczał rozgorączkowanego wzroku z ojca, a gdy przestał wymiotować, zapytał:
– Gdzie… Adriana?
Serce Billa przestało bić. Adriana!… Wielki Boże! Odwrócił się, uświadomiwszy sobie naraz, że nigdzie jej nie widział, i w tejże chwili zobaczył mężczyzn wyciągających jej bezwładne ciało z wody.
– Pilnujcie go! – krzyknął do strażników i w dwóch susach znalazł się przy niej. Wyglądała na martwą. Była śmiertelnie blada, na ramieniu i nodze miała okropne rany. Najbardziej jednak przeraził go wyraz jej twarzy. Przypomniał mu się wypadek na autostradzie, który dawno temu widział – nieżywa kobieta w samochodzie wyglądała dokładnie tak samo.
– Boże!… Czy da się ją uratować?
Jego pytanie pozostało bez odpowiedzi. Strażnicy robili co w ich mocy, by przywrócić ją do życia, na razie wszakże bez skutku.
– To pana żona? – zapytał ktoś. Bill już miał zaprzeczyć, ale w końcu skinął głową. Nie było sensu tłumaczyć, kim naprawdę są dla siebie. – Uratowała chłopca – wyjaśnił mężczyzna. – Gdyby nie ona, prąd zniósłby go za skały. Utrzymywała go na powierzchni, aż udało nam się do nich dotrzeć, ale chyba uderzyła się w głowę.
Z jej ramienia strumieniem płynęła krew. W ogóle cała była zakrwawiona, jak zauważył z przerażeniem Bill.
– Oddycha? – zapytał, nie odrywając od niej wzroku.
Czterech mężczyzn pochylało się nad jej ciałem. Bill nie mógł powstrzymać łez. Umarła, ratując jego syna… Tommy żyje, a ona…
Naraz któryś z ratowników krzyknął do kierowcy ambulansu:
– Szybko! Słychać tętno!
Adriana lekko odetchnęła, nadal jednak wyglądała bardzo źle. Ratownicy nie przerywali sztucznego oddychania i po chwili triumfująco spojrzeli na Billa.
– Wrócił jej oddech. Zabieramy ją do szpitala. Chce pan jechać z nami?
– Tak. Wyjdzie z tego? – zapytał, gorączkowo rozglądając się za Adamem.
– Trudno na razie powiedzieć. Nie wiadomo, w jakim stanie ma głowę, poza tym straciła dużo krwi z rany w ramieniu. To blisko tętnicy. Może nie przeżyć – odrzekł szczerze ratownik, owijając ramię Adriany opaską i mocno ją zaciskając.
Do Billa podbiegł zapłakany Adam i mocno się do niego przytulił. Kiedy ratownicy wsunęli do ambulansu nosze, na których leżał Tommy, Bill także do niego wsiadł. Ktoś podsadził Adama do karetki i podał mu koc. Na końcu wstawiono nosze z Adrianą. Śmiertelnie blada, leżała z maską tlenową na twarzy. Bill ukląkł obok niej.
– Czy ona nie żyje? – żałośnie zapytał Adam.
Tommy wpatrywał się w nią bez słowa. We włosy miała wplątane liście, jeden z ratowników pilnował, by nie rozluźniła się opaska uciskająca jej ramię. W odpowiedzi na pytanie syna Bill przecząco potrząsnął głową. Adriana żyła, choć ledwo, ledwo.
W szpitalu w Truckee znaleźli się po dziesięciu minutach. Bill całą drogę modlił się, gładząc delikatnie twarz Adriany. Ratownicy dwukrotnie sprawdzali jej stan i spostrzegł, że nie byli zadowoleni. Kiedy ambulans się zatrzymał, najpierw zabrano nosze z Adrianą, potem z Tommym, na końcu zaś na ziemię zeskoczył Adam. I on, i Bill wyglądali, jakby byli w szoku.
– Zajmę się chłopcami, a pan niech idzie do żony – rzekła uspokajającym tonem starsza pielęgniarka. – Wszystko będzie dobrze. Znajdziemy dla nich ciepłe ubrania, poza tym lekarz i tak chce zbadać młodszego. Proszę się o nich nie martwić.