– Czuję się doskonale.
Bill zauważył jednak, że brak jej dawnej energii i nie ma ochoty nigdzie wychodzić. Minęły cztery dni, nim zaczęła przypominać siebie sprzed wypadku, lecz wtedy ich wakacje dobiegały już końca. Mimo to wspaniale się bawili, spacerując nad jeziorem. Nawet nie zbliżali się do rzeki i wirów, a chłopcy ani razu nie powtórzyli prośby o popływanie na pontonach. W zamian zwiedzili park w Sugar Pine Point, który ich oczarował, oraz wybrali się do Squaw Valley, gdzie kolejką wjechali na szczyt.
Pod koniec pobytu Adriana była już bardzo zaprzyjaźniona z chłopcami, którzy odnosili się do niej, jakby znali ją od dawna. Parę dni przed wyjazdem zadzwonili do matki, by opowiedzieć jej o wypadku Tommy’ego i dzielności Adriany. Leslie osobiście podziękowała jej za uratowanie syna, płacząc na myśl o tym, co by się mogło stać, gdyby nie ona. Przez telefon wydawała się bardzo miłą osobą.
– Sądząc z głosu, jest sympatyczna – powiedziała później Billowi Adriana. – I odniosłam wrażenie, że cię lubi.
– Chyba tak. Ja też ją lubię, chociaż czasami, kiedy nie zgadzamy się co do chłopców, strasznie działamy sobie na nerwy. Jej mąż jest okropnie zarozumiały i pedantyczny. Według niego Kalifornia to prymitywna pustynia kulturalna. Podobnie zresztą myśli o mnie z powodu serialu. Ale Leslie nie pozwala mu za wiele o tym mówić. Przynajmniej tak twierdzą chłopcy. Nie ulega wątpliwości, że ich dwie córki są bardzo, ale to bardzo dobrze wychowane. Mają cztery i pięć lat i już teraz uczą się grać na fortepianie i skrzypcach. Uważam, że można by z tym kilka lat poczekać. A ty jak sądzisz?
– Zgadzam się z tobą – uśmiechnęła się Adriana. – Ale Leslie i tak wydaje mi się miłą osobą.
– Myślę, że szukała męża całkowicie różnego ode mnie, a raczej ode mnie takiego, jaki wtedy byłem… Chciała męża, który spędza dużo czasu w domu, jest opanowany, nie tak impulsywny, mniej zaangażowany w to, co robi. I chyba takiego znalazła.
– To niedobrze – rzekła bez namysłu Adriana i zaraz się roześmiała. – Chciałam powiedzieć, że ty mi się bardziej podobasz.
– Dziękuję. – Bill pochylił się, by ją pocałować. Kątem oka dostrzegł, że Tommy na ten widok chichocze. Zwrócił się ku Adrianie. Od kilku dni po głowie chodziły mu dręczące go pytania. – Co będzie, jak wrócimy do domu? Co będzie z nami?
– Nie wiem. – Spojrzała mu prosto w oczy. Sama chciałaby znać odpowiedź. – Co chcesz, żeby się stało?
Wydawało jej się, że wie, ale musiała to od niego usłyszeć, musiała się też zastanowić, co zrobi, jeśli Steven kiedyś do niej wróci. Skoro zdecydowana jest mu wybaczyć, ponieważ poczuwa się wobec niego i dziecka do obowiązku, to nie powinna się z nikim wiązać. Z drugiej strony jednak nie może czekać na niego całe życie. Na razie nawet nie chciał z nią rozmawiać, a z jego postępowania jasno wynikało, że nieodwołalnie ją opuścił. Skoro rzeczywiście tak było, to Adriana musi ułożyć sobie życie bez niego.
– Czego chcę? – Bill krótko zastanawiał się nad odpowiedzią. – Chcę szczęśliwego zakończenia poprzedzonego szczęśliwym początkiem. A my dwoje chyba mamy niezły start, co? – Adriana skinęła głową. – Chcę spędzać czas z tobą, być z tobą, chodzić z tobą w różne miejsca i robić różne rzeczy, kiedy oboje nie pracujemy. I chcę dobrze cię poznać. Już trochę cię znam, ale jeszcze za mało. Chcę, żebyśmy byli… no cóż – szukał w myślach odpowiednich słów – zupełnie wyjątkowi. A w styczniu… – głos mu się załamał. – W styczniu dzielić się z tobą dzieckiem. To cud, Adriano, i chciałbym mieć w nim swój udział, jeśli tylko dopisze mi szczęście i jeszcze będziesz mnie potrzebować.
– W takim wypadku nie tobie dopisze szczęście – odparła ze łzami w oczach – tylko mnie… Dlaczego chcesz to wszystko dla mnie zrobić? – Wciąż trochę się bała, wciąż nie rozumiała. Po tym, jak postąpił Steven, trudno było jej uwierzyć, że spotkała mężczyznę, który pragnie z nią być.
– Ponieważ cię kocham – odpowiedział z prostotą. – I chcę, żebyś wiedziała, że w moim życiu to coś nowego. Od lat nie byłem tak poważnie zaangażowany. Chyba od rozwodu. Przysiągłem sobie, że nigdy więcej nie będę miał dzieci… I nie chcę pokochać twojego dziecka, żeby je potem stracić, gdybyś zdecydowała się mnie opuścić. Ale jeżeli jesteś wobec mnie szczera, gotów jestem zaryzykować. Możesz sobie nawet zastrzec prawo powrotu do Stevena, gdyby po urodzeniu dziecka zmienił zdanie. Postanowiłem spróbować. Jaśniej nie potrafię tego wyrazić. Mówię ci, że w każdej sytuacji możesz na mnie liczyć, a ja się podporządkuję każdej twojej decyzji. Tylko nie zapominaj mnie o nich informować, tak jak zapomniałaś powiedzieć o ciąży.
– Nie zapomniałam – zaprotestowała Adriana.
– Tak, wiem – uśmiechnął się. – Po prostu nic nie mówiłaś. Drobne przeoczenie. I co miałaś zamiar mi powiedzieć za kilka miesięcy, kiedy byś wyjadła wszystkie moje zapasy?
– Aż tyle nie jem! – rzuciła w niego z oburzeniem serwetką.
– Jesz, jesz. I dobrze, bo powinnaś. Dziecko tego potrzebuje.
– Nie boisz się? – Adriana spoważniała. – Co będzie, jeśli Steven wróci? Nie mogę mu odmówić prawa do życia z własnym dzieckiem. Dziecku też jestem to winna.
– Nie zgadzam się z tobą. Nic nie jesteś winna mężowi, który tak cię potraktował, ale muszę uszanować twoje zdanie. Chociaż ta ewentualność wydaje mi się mało prawdopodobna. Ktoś, kto posuwa się aż do zrzeczenia się praw rodzicielskich, i to w Kalifornii, gdzie nawet wielokrotnym mordercom tych praw się nie odbiera, na pewno nie planuje powrotu do roli tatusia. Ale oczywiście mogę się mylić. Jak powiedziałem, gotów jestem zaryzykować, bo cię kocham.
W odpowiedzi Adriana podeszła do Billa i pocałowała go. Od dwóch dni czuła się już lepiej. Ich ukradkowe pocałunki wzbierały rosnącym pożądaniem. Zadawała sobie pytanie, co będzie, gdy wrócą do Los Angeles, na razie jednak, przy chłopcach, o niczym nie mogło być mowy.
Ostatni wieczór spędzili na tarasie, rozmawiając, patrząc w gwiazdy i trzymając się za ręce. W pewnej chwili Bill roześmiał się głośno, poczuł się bowiem niewiarygodnie szczęśliwy.
– Co za zwariowana sytuacja! Kocham kobietę w czwartym miesiącu ciąży. Masz pojęcie, co to będzie za zabawa, jak nie zobaczysz własnych stóp? Ech, te współczesne romanse! – Adriana zawtórowała mu śmiechem. – Całkiem jak w filmie: facet spotyka w sklepie dziewczynę i zakochuje się w niej do szaleństwa. Dziewczyna jest mężatką, ale mąż ją opuścił, kiedy się dowiedział, że zaszła z nim w ciążę. Facet ze sklepu znowu staje na jej drodze i tym razem ona zakochuje się w nim. Dziewczyna z wielkim brzuchem i nasz bohater niezgrabnie wirują w tańcach typu Fred Astaire – Ginger Rogers. Pobierają się, dziecko przychodzi na świat i odtąd żyją szczęśliwie. Cudne, prawda? Chyba powinienem wykorzystać to w serialu. Ale niestety to za proste. Żeby coś takiego pokazać w mydlanej operze, ty musiałabyś zabić Stevena, ojcem dziecka okazałby się ktoś zupełnie inny, ja byłbym już żonaty z twoją siostrą albo wyszłoby na jaw, że jestem twoim ojcem. To niezłe rozwiązanie. Muszę nad nim popracować.
Adrianę bardzo rozbawiły jego słowa, aczkolwiek rzeczywiście sytuacja była osobliwa. Nagle Bill przypomniał sobie o poważniejszej kwestii.
– Aha, a kiedy twój rozwód się uprawomocni? Przed czy po porodzie?
– Mniej więcej w tym samym czasie. Nie znam dokładnej daty.
– Dobrze by było dać maleństwu nazwisko inne niż Thompson.
Adrianę wzruszył ton, jakim Bill to powiedział. Proponował jej małżeństwo myśląc w pierwszym rzędzie o dziecku. Wdzięczna za troskę, mocno go pocałowała, po czym powiedziała: