Выбрать главу

Synowie Billa dzielnie im sekundowali, chociaż na odległość. Bardzo się cieszyli, że będą mieli brata albo siostrę. Telefonując, zawsze najpierw pytali, czy dziecko już się urodziło, aż w końcu Bill przyrzekł im, że dowiedzą się pierwsi.

Po Święcie Dziękczynienia Adriana i Bill wzięli udział w pierwszych zajęciach szkoły rodzenia. Adriana wyszukała szpital, w którym zajęcia rozpoczynały się akurat po wieczornych wiadomościach. Znaleźli się w grupie kilkunastu par, w większości oczekujących pierwszego dziecka. Adriana czuła się nieswojo, zmuszona do wykonywania ćwiczeń w pokoju pełnym obcych, jednakże Bill i doktor Bergman twierdzili, że jej to pomoże.

– W czym? – kłóciła się z nim w drodze do szpitala, jedząc kanapkę z indykiem, który został z lunchu, i korniszony. Po zajęciach musiała wracać do pracy, gdyż czekało ją ostatnie wydanie wiadomości. – Dziecko i tak jakoś tam wyjdzie, niezależnie od tego, czy będę robić wdechy i wydechy czy nie – perorowała, dla niej bowiem szkoła rodzenia sprowadzała się wyłącznie do nauki oddychania.

– Będziesz bardziej rozluźniona – odparł spokojnie Bill.

Spojrzała na niego niemal z zazdrością.

– Robiłeś to z Leslie? – Zaczynało ją drażnić, że Bill przez to wszystko już przeszedł i więcej wie o tajemnicach ciąży i rodzenia niż ona.

Bill nie lubił porównywania swej przeszłości z teraźniejszością. To, co obecnie przeżywał, różniło się od wszystkich związków, jakie miał za sobą, było zupełnie wyjątkowe.

– Tak… w pewnym sensie… – odparł wymijająco i nadal utrzymywał, że warto chodzić na te zajęcia.

– Chyba jednak wolałabym rodzić w domu.

Adriana to często powtarzała, lecz Bill nie pozwolił jej nawet myśleć o takiej ewentualności.

Zaparkowali, weszli do szpitala i śladem kilku kobiet w zaawansowanej ciąży dotarli na trzecie piętro, gdzie wszyscy zgromadzili się ze swymi – jak to określiła prowadząca zajęcia – „wielkimi nieznajomymi”. Poproszono ich, by usiedli na pokrywających podłogę matach do ćwiczeń i przedstawili się grupie. Wśród kobiet były dwie nauczycielki, pielęgniarka, dwie niepracujące dziewczyny, sekretarka, pracownica poczty, instruktorka pływania, wyraźnie w doskonałej kondycji, fryzjerka, muzyczka, stroicielka instrumentów muzycznych. Ich mężowie parali się równie zróżnicowanymi zajęciami. Adriana i Bill mieli najciekawsze zawody i niewątpliwie odnieśli największy sukces, lecz powiedzieli tylko, że pracują w telewizji w dziale produkcji, co na nikim nie zrobiło wrażenia. Jedyne, co łączyło tę grupę obcych sobie ludzi, to oczekiwanie na potomstwo. Nawet wiekiem od siebie bardzo odbiegali. Jedna z niepracujących dziewcząt miała dziewiętnaście lat i jeszcze uczyła się w college’u, pracownica poczty zaś skończyła czterdzieści dwa, a jej mąż pięćdziesiąt pięć i miało to być ich pierwsze dziecko. Pomiędzy nimi mieścili się ludzie dwudziesto- i trzydziestoletni o różnych posturach, tuszy i zainteresowaniach. Adrianę bardzo zaintrygowali, tak że więcej czasu poświęciła obserwowaniu ich niż ćwiczeniom. Wreszcie prowadząca ogłosiła „przerwę na kawę”. Panie piły wodę mineralną lub sodową, panowie herbatę albo kawę. Wszyscy sprawiali wrażenie dość podenerwowanych.

Instruktorka zapewniła, że jeśli będą wystarczająco długo ćwiczyć, techniki oddechowe bardzo im pomogą. Dla zilustrowania swego twierdzenia pokazała film przedstawiający poród siłami natury. Adriana widząc, jak kobieta na ekranie zwija się z bólu, mocno chwyciła Billa za rękę. To drugi poród tej kobiety, objaśniła instruktorka, stanowiący wielki postęp w stosunku do pierwszego, który, co z niesmakiem stwierdziła, miał charakter „lekarski”. Na filmie zarejestrowano każdy jęk i oddech rodzącej. Adrianie szczegółowy pokaz tego, co ją czeka, nie przyniósł ulgi. Rodząca wyglądała, jakby za chwilę miała umrzeć. Oddychała na przemian płytko i głęboko, potem parła tak mocno, aż jej twarz stawała się ciemnopurpurowa. W końcu rozległ się długi, wysoki lament, po którym nastąpiła seria przerażających jęków i krzyków. Wreszcie pomiędzy jej nogami pojawiła się mała czerwona twarzyczka. Kobieta śmiała się i płakała, a personel sali porodowej powitał jej córeczkę głośnym wiwatem. Położnica opadła na łóżko, uśmiechając się zwycięsko do rozpromienionego męża, który pomagał odcinać pępowinę. Na tym kończył się film, który ogromnie przeraził Adrianę. Bez słowa wrócili z Billem do samochodu.

– I co o tym myślisz? – zapytał spokojnie. Widział, że jest zdenerwowana, lecz dopiero wtedy zrozumiał jak bardzo, gdy spojrzała nań szeroko otwartymi ze strachu oczyma.

– Chcę przerwać ciążę.

Niemal się roześmiał, tak uroczo wyglądała. Ze współczuciem pocałował ją w policzek. Uważał, że realizatorzy filmu poszli trochę za daleko. Z pewnością istniały sposoby, by przedstawić cały proces jako mniej budzący grozę. Poza tym pokazywanie porodu kobietom będącym po raz pierwszy w ciąży, które instruktorka nazywała „pierwiastkami”, nie wydawało mu się najlepszym pomysłem.

– Nie będzie tak źle. Przyrzekam. – Kochał ją bardziej niż kiedykolwiek przedtem i pragnął, żeby poród przebiegł bez komplikacji, a dziecko urodziło się zdrowe. Pamiętał, jakie problemy miała Leslie przy Adamie, pamiętał także swój strach. Tommy przyszedł na świat o wiele łatwiej. Bill liczył, że uda mu się wykorzystać tę niewielką wiedzę, jaką posiadał, by pomóc Adrianie. Z przykrością myślał tylko o tym, że będzie cierpiała.

– Skąd możesz wiedzieć, że nie będzie źle? – zapytała z gniewem. – Widziałeś twarz tej kobiety? Kiedy parła, myślałam, że wyzionie ducha.

– Ja też. To był niedobry film. Zapomnij o nim.

– Nie wracam na te zajęcia.

– To żadne wyjście. Naucz się przynajmniej oddechu, żebym mógł ci pomóc.

– Chcę rodzić pod narkozą – oświadczyła, kiedy jednak w trakcie następnej wizyty powtórzyła to Jane, swojej lekarce, ta uśmiechnęła się współczująco.

– Stosujemy narkozę tylko w wyjątkowych wypadkach, kiedy nie ma czasu na przeprowadzenie cesarskiego cięcia przy znieczuleniu miejscowym. A nic nie wskazuje, żeby u pani miały wystąpić jakieś komplikacje. Proszę chodzić na zajęcia. Sama się pani zdziwi, jak łatwo wszystko pójdzie, kiedy zacznie się poród.

– Nie chcę dziecka – powtórzyła zdecydowanie Adriana, gdy opuścili gabinet. Nie próbowała nawet ukryć przerażenia.

– Trochę na to za późno, kochanie – odparł spokojnie Bill. Myśl o dziecku budziła w niej śmiertelny strach, odkąd zaczęli chodzić do szkoły rodzenia. Teraz mieli za sobą dwa zajęcia.

– To głupie oddychanie nic nie daje. Nawet nie pamiętam, jak mam to robić.

– Nie martw się. Poćwiczymy.

Tego wieczoru kazał jej się położyć i udawać, że czuje pierwsze bóle. Odmierzał czas pomiędzy skurczami, podczas gdy Adriana próbowała oddychać według zaleceń instruktorki. W połowie przerwała i wsunęła dłoń w jego spodnie.

– Przestań! – obruszył się. – Bądź poważna!

Usiłował wydostać jej dłoń, lecz bez większego powodzenia, gdyż łaskotki Adriany rozśmieszyły go do łez.

– Zróbmy lepiej coś innego – oświadczyła z szelmowskim błyskiem w oku.

– Adriano, nie wygłupiaj się! Daj spokój!

– Jestem poważna! – zapewniła, tyle że ani w głowie jej było oddychanie.

– Przecież właśnie dlatego znalazłaś się w tym stanie – oponował.

– No tak, masz rację – przyznała, bezskutecznie usiłując przewrócić się na brzuch. Balon, jak czasem o nim mówiła, zdawał się rosnąć z godziny na godzinę. Dziecko było bardzo aktywne, kopało niemal bez przerwy, zwłaszcza nocami, dając jej spokój tylko wczesnym rankiem. – Chyba już na zawsze zostanę w ciąży. Wydostanie dziecka na zewnątrz jest takie kłopotliwe!…