Выбрать главу

– Wpadnę przed południem – zapowiedział, po czym dziwnie smutnym tonem zapytał: – Wybrałaś już imię?

Po policzkach Adriany potoczyły się łzy. Tego się nie spodziewała. Zachowanie Stevena wytrąciło ją z równowagi. Od tak dawna nie wykazywał najmniejszego zainteresowania jej osobą, a teraz nagle chce zobaczyć syna!

– Na imię ma Sam – szepnęła.

– Ucałuj go ode mnie. Zobaczymy się później.

Jego słowa jeszcze bardziej ją rozstroiły. Steven mówił teraz inaczej, miękko i ze smutkiem. Nagle ogarnęła ją obawa przed jego wizytą. Całe przedpołudnie o tym myślała, tuląc smacznie śpiącego synka, który nawet się nie poruszył. Dochodziła już pora lunchu, kiedy usłyszała, że ktoś otwiera drzwi. Podniosła głowę i zobaczyła Stevena, opalonego i przystojniejszego niż kiedykolwiek. Włosy miał dłuższe niż dawniej, ubrany był w szare spodnie, niebieską koszulę i marynarkę. W ręku trzymał ogromny bukiet herbacianych róż.

– Witaj, Adriano. Mogę wejść? – zapytał, stojąc niepewnie w progu.

Adriana skinęła głową, usiłując powstrzymać się od płaczu, lecz jej wysiłki okazały się daremne. Łzy spłynęły jej po twarzy, gdy wolnym krokiem zbliżał się ku niej. Przypomniała sobie, jak bardzo kiedyś go kochała, jak wielkie nadzieje żywiła przekonana, że ich małżeństwo trwać będzie wiecznie, i jak bardzo czuła się samotna i opuszczona, kiedy odszedł.

Steven z początku widział tylko ją i dopiero stanąwszy przy łóżku, zauważył dziecko zawinięte w błękitny kocyk. Różowa twarzyczka Sama wyglądała jak drogocenny pączek róży należący tylko do Adriany.

– O Boże… – Steven nie odrywał wzroku od syna. – Czy to on?

Adriana potaknęła, śmiejąc się przez łzy z tego niemądrego pytania.

– Prawda, że jest śliczny?

Steven kiwnął głową, ze łzami w oczach patrząc na swoje dziecko i kobietę, która je urodziła.

– Jakim ja byłem głupcem…

Dokładnie takie słowa słyszała Adriana w marzeniach, nigdy się jednak nie spodziewała, że usłyszy je naprawdę. Już nie starała się ukrywać, że płacze. Żałowała, że Steven dopiero teraz zrozumiał swój błąd, ale przecież nikt nie był w stanie wyperswadować mu tej decyzji. Nawet jego adwokat nic nie osiągnął.

– Chyba po prostu się przestraszyłeś.

– To prawda. Nie mogłem sobie wyobrazić, że poświęcam się dla dzieci. I dalej nie mogę – odparł szczerze, choć widok Sama zrobił na nim duże wrażenie. Jego syn. Jego dziecko. – Jest prześliczny… – powiedział cicho, wpatrując się w dziecko. W końcu spojrzał Adrianie w oczy, lecz w jego wzroku nie było czułości. – Ostatnie miesiące musiały być dla ciebie bardzo trudne. – Adriana kiwnęła głową. Nie zamierzała mówić mu o Billu. To nie była jego sprawa. – Gdzie mieszkasz?

Dziwne było, że pytał o to po tak długim czasie. Dotąd go nie obchodziło, co się z nią dzieje. A czy teraz jego zainteresowanie było szczere czy udawane?

– Na drugim końcu osiedla – odrzekła wymijająco.

Steven pomyślał, że kupiła coś skromniejszego za pieniądze ze sprzedaży ich mieszkania.

– To dobrze. – Popatrzył na syna i lekko dotknął jego rączki. – Jest taki mały…

– Waży prawie dziewięć funtów.

Steven nie zareagował na tę gwałtowną obronę, z zachwytem wpatrzony w śpiące niemowlę. Sam wydawał mu się podobny do Adriany, choć równocześnie widać było, że ten człowieczek będzie inny. Adriana z wahaniem spojrzała na Stevena. Ręce wciąż jej drżały ze zdenerwowania, jakie przeżyła na jego widok.

– Chciałbyś go potrzymać?

Na twarzy Stevena pojawił się przestrach, zaraz jednak skinął głową i wyciągnął ręce, zaskakując tym siebie i ją. Adriana podała mu dziecko. W końcu był to jego syn i dlatego do niego zadzwoniła. Chciała się ostatecznie przekonać, jakie żywi do niej uczucia, chciała dać mu ostatnią szansę pokochania dziecka, które odrzucił. Położyła zawiniątko w jego ramionach i tłumiąc szloch patrzyła, jak Steven w niemym podziwie przygląda się śpiącemu Samowi. Usiadł sztywno na krześle przy łóżku, lekko przestraszony, jakby się spodziewał, że dziecko rzuci się nań, aby go pogryźć.

Kiedy tak w milczeniu siedzieli, naraz otworzyły się drzwi i do pokoju wszedł Bill z ogromnym bukietem kwiatów, pękiem balonów i wielkim błękitnym misiem, którego niezgrabnie ustawił w progu. W tym momencie Steven wstał i pochylił się nad łóżkiem, by oddać Adrianie dziecko. Bill ze swego miejsca zobaczył wzruszającą scenę połączenia skłóconej rodziny. Adriana podniosła na niego przestraszony wzrok. U jej boku stał Steven, jakby nigdy jej nie porzucił. Po raz pierwszy rozległ się głośny płacz dziecka, jakby Sam wyczuł, że stało się coś okropnego.

– Och… przepraszam… Widzę, że to nie jest najlepsza pora na wizytę – rzucił w przestrzeń Bill. Nie patrzył Adrianie w oczy z obawy przed tym, co może w nich zobaczyć.

– Nie, nie, wejdź – zaprosiła go niepewnie Adriana. – To jest Steven Townsend, mój… – słowa uwięzły jej w gardle. Już miała powiedzieć „mój mąż”.

Twarz Billa pobladła. Adriana pragnęła błagać go, by został, bo Steven i tak zaraz idzie, lecz nie potrafiła. Steven zaś wrogo wpatrywał się w Billa, który ruszył do wyjścia nie czekając na wyjaśnienie.

– Wpadnę później.

– Nie… Bill…

Jednakże Bill biegł już korytarzem z gardłem ściśniętym w żelaznym uścisku. Tak samo czuł się przed laty, gdy Leslie oświadczyła, że nie przeprowadzi się do Kalifornii. Jego los zatoczył koło. Znowu przeżywał ten sam ból, stratę, smutek, samotność… Tym razem wszakże nie zamierzał poddać się bez walki.

Steven bacznie przyglądał się znękanej Adrianie.

– Kto to był? – spytał zirytowany, że im przeszkodzono.

– Przyjaciel – odparła cicho Adriana. Spostrzegła, że Steven nagle się rozgniewał, choć oboje wiedzieli, że nie miał do tego prawa. Na jego twarzy pojawił się wyraz powagi. Od jej telefonu i od chwili gdy zobaczył dziecko, wiele zdążył przemyśleć.

– Jestem ci winien przeprosiny – powiedział.

Adriana z bólem myślała, co musi czuć Bill. Sytuacja wymknęła jej się spod kontroli. Już dawno zaplanowała sobie, że po porodzie stanie twarzą w twarz ze Stevenem. Kiedy zaproponował, że przyjdzie natychmiast, bardzo się ucieszyła. Chciała jak najszybciej mieć to za sobą, pragnęła zakończyć wreszcie ten stan zawieszenia, w jakim oboje z Billem trwali, lecz raptem wszystko stanęło na głowie. Nie wiedziała, jak uspokoić płaczące dziecko, wezwała więc pielęgniarkę, która je zabrała. Gdy zostali sami, spojrzała z gniewem na Stevena.

– Przepraszam, jeśli cię skrzywdziłem, Adriano.

Nagle przed oczyma stanął jej tamten wieczór w Le Chardonnay, kiedy była w szóstym miesiącu ciąży, a Steven ją zignorował.

– Ostatnie pół roku musiało być dla ciebie bardzo trudne – ciągnął.

Słowa te nawet w części nie odzwierciedlały tego, co przeżyła. Nie wiedziała, jak by sobie poradziła, gdyby nie Bill.

– Ale mnie też nie było łatwo – poskarżył się naraz Steven.

Adriana ledwo własnym uszom wierzyła. Przecież to on wystąpił o rozwód! On nie chciał dziecka!… Uświadomiła sobie, że to, co Steven uczynił, wciąż budzi w niej gniew. Zranił ją i nie wiedziała, czy kiedykolwiek zdoła mu wybaczyć.

– Zachowałaś się wobec mnie parszywie. W pewnym sensie była to jawna zdrada – kontynuował Steven swój wywód, Adriana zaś nie mogła oderwać od niego wzroku. Był takim samym egoistą jak zawsze. – Ale… dla dobra mojego syna… naszego dziecka… chyba będę gotów ci to wybaczyć.

Słuchała go z niedowierzaniem. Gotów był jej wybaczyć!…

– Bardzo to uprzejme z twojej strony i doceniam twoją wielkoduszność – odezwała się cicho, z trudnością wymawiając słowa. – Tyle że nie tylko ty czujesz się skrzywdzony. Przykro mi, jeśli zajście w ciążę odebrałeś jako zdradę, ale pamiętaj, że to ty mnie porzuciłeś, jak nosiłam Sama. Zerwałeś ze mną kontakty, zabrałeś wszystkie nasze meble, wyrzuciłeś mnie z naszego domu, rozwiodłeś się ze mną i zrzekłeś się praw do naszego dziecka. Nawet nie chciałeś ze mną rozmawiać, kiedy do ciebie dzwoniłam – wyliczała Adriana, stwierdzając w duchu, że czyny Stevena składają się na całkiem imponującą listę.