— Armanie… Jesteś smokiem i potomkiem smoków… „Ja wznoszę się do niebios”… Ty widzisz wszystko inaczej… Ja tak ci zazdroszczę, że latasz, a ja… Daj mi podarunek, Armanie!
Wyczuł jakieś niebezpieczeństwo.
— Ponoś mnie na grzbiecie! — Wydusiła księżniczka.
Wpatrywał się w jej twarz, starając się zrozumieć: zuchwalstwo? Żart?
Juta wytłumaczyła sobie jego milczenie po swojemu:
— Nie, oczywiście, na smoczym grzbiecie… Na smoczym, Armanie!
Przyszło jej uciekać bardzo szybko, ponieważ smok postanowił na swój sposób wytłumaczyć jej, że nie powinna pleść głupot.
Kilka dni później Arman odważył się wylecieć — na polowanie. Juta obiecała mu zachowywać się potulnie, jak jagnię.
Żeby dotrzymać swojej obietnicy, ledwie pożegnała Armana, księżniczka wzięła się za sprzątanie.
Niezgrabnie machając miotłą, Juta przypominała pałacową pokojówkę, która lubiła wygłaszać, niezależnie od potrzeby, sentencję: „No co by tu się działo bez mojej ręki!”
— No co by tu się działo bez mojej ręki! — Z dobrze odgrywanym wyrzutem burczała Juta, wygrzebując wielowiekowe kurze z kątów i spod stołu, przy którym jadali, w komnacie z kominkiem.
Posługując się swoją rosochatą miotłą, księżniczka — ot, gargulce! — Znalazła pod stołem drewniany krąg, bardzo podobny do przykrywy beczki. Nauczona doświadczeniem Juta od razu domyśliła się, że to rzeczywiście przykrywka — tylko nie od beczki, oczywiście, a od tajemnego włazu.
Z tajemniczymi włazami Juta dotąd się nie zetknęła.
Oczywiście nie jest taka głupia, żeby dawać nurka w nieznany korytarz za włazem, gdzie na pewno jest ciemno, brudno i pełno pajęczyn. Arman jej zabronił przecież, a poza tym, czy odeszła już w zapomnienie historia z magicznym sznurem koralików?
A jeśli i tak tam nie wejdzie, to czemu by nie odsunąć pokrywy, żeby tylko zajrzeć?
Stołu nie dało się odsunąć — przyszło jej działać na kolanach. Uzbrojona w pogrzebacz, nie od razu, ale w końcu zaczepiła o pokrywę włazu, podniosła ją i odrzuciła.
Właz był, oczywiście, całkowicie ciemny. W dół wiodła żelazna drabina z zardzewiałymi szczeblami. Juta pomyślała chwilkę, wyjęła z wiecznie tlącego się kominka głownię, rozdmuchała na jej końcu słaby płomień i wrzuciła w ciemną paszczę włazu.
Okazało się, że studnia nie jest taka głęboka — drabina miała wszystkiego dwanaście szczebli, a dalej wspierała się na mocnej kamiennej podłodze. Tajemnicze przejście nie było aż takie brudne i aż takie złowieszcze — takie sobie gospodarskie pomieszczenie.
Juta pomyślała, czy nie pójść po pochodnię. Zganiła się za lekkomyślność — i w końcu poszła.
W świetle pochodni tajemnicze przejście nie było niczym intrygującym — korytarzyk do spacerów, a nie tajemnicze przejście. I ostatecznie, jeśli ona po prostu zejdzie na dół i przejdzie dwa kroki, to przecież nie będzie to złamanie danego Armanowi słowa.
Księżniczka zeszła na dół i zrobiła dwa kroki. Korytarz był niski, nierówny, ale się nie rozgałęział, zatem zabłądzić w nim było niemożliwe. Cóż, do powrotu Armana zdąży go trochę obejrzeć.
Ruszyła naprzód, jednak wyrzuty sumienia i tak jej dokuczały, więc żeby je zagłuszyć mamrotała sobie pod nosem: „No co by tu się działo bez mojej ręki!” Korytarz ostro skręcił i… — Och! — Urwał się. Juta ledwie zdążyła się zatrzymać, żeby nie wpaść gdzieś w dół.
Tajemne przejście, które badała dociekliwa księżniczka, w tym miejscu przechodziło w inne — ale nie przejście nawet, a wielką tuleję, szeroki, okrągły tunel, w środku którego można by postawić trzypiętrowy budynek i jeszcze zostałoby wolne miejsce. To był Smoczy Tunel — przez niego wlatywało do zamku i wylatywało z niego dwieście pokoleń smoków.
Juta ostrożnie wciągnęła większy haust powietrza w płuca. Pachniało spalenizną i jeszcze pachniało smokiem — ten ostry niezwykły zapach dobrze pamiętała jeszcze z dnia porwania. Księżniczka znowu wciągnęła głęboko powietrze w nozdrza — do czego ten zapach jest podobny? I przypomniała sobie — taki zapach pojawia się przecież podczas zabaw z fajerwerkami, kiedy wystrzeli się już wszystkie rakiety i petardy…
Ciekawe, z której strony położone są Smocze Wrota?
Juta popatrzyła w dół i zobaczyła koło swoich nóg żelazną drabinkę — taką samą, jak ta, po której zeszła do tajemniczego przejścia. Zdrowy rozsądek od razu nakazywał wracać, jednak Juta odrzuciła ten pomysł: czyż warto było dojść tak daleko, znaleźć najbardziej interesujące miejsce — i od razu wracać z powrotem! Ponieważ tunel miał własne, chociaż słabe, światło, Juta przymocowała pochodnię do ściany i zaczęła schodzić, trzymając się szczebli obiema rękami.
Schodziła powoli i ostrożnie, ale na ostatnim szczeblu noga się jej ześliznęła i Juta początkowo zawisła na rękach, a potem upadła na dno tunelu, prosto w tysiącletnią sadzę.
Całe szczęście, że się nie udusiła. Otulając twarz połami chlamidy, wstrzymała oddech niczym poławiacz pereł i jednym susem wyskoczyła z czarnej chmury. Chmura podążyła za nią — Juta, żeby się ratować, musiała biec co sił, a spod jej nóg, grzęznących w żużlu, wznosiły się wciąż nowe i nowe tumany popiołu.
Kiedy już beznadziejnie się zasapała, kiedy ogarnęła ją rozpacz, skądś powiał rześki wiatr i odegnał chmurę z powrotem, głęboko w tunel. Juta przebiegła jeszcze kilka kroków i zatrzymała się. Na jej spotkanie wylało się słoneczne światło.
Smocze Wrota rozpościerały się poniżej zachodniej wieży, na szczycie której Juta, bywało, spędzała czas. Jednak stamtąd, z wieży, nie było widać tej części półwyspu — tak samo trudno człowiekowi zobaczyć, co dzieje się z tyłu głowy. Księżniczka powoli zbliżyła się do skraju tunelu — i zamarła.
W dole leżało morze — gładkie, jak skrawek błękitnego atłasu. Smugami zmieniały się pod jego powierzchnią ciemne i jasne plamy — to widniały w głębinie podwodne lasy i łąki wodorostów. Juta widziała grzbiety mew, które śmigały nad wodą. Podnóże zamku zrosło się ze skałą i skałą zdawała się pionowa ściana, która spadała spod stóp księżniczki. Kupy kamieni wynurzały się z wody niczym ruiny baśniowego miasta — księżniczka rozróżniała kopuły i baszty, mosty, kurki na dachach… Powolny przypływ to obnażał je, to znów zabierał w głębinę.
Juta straszliwie zapragnęła zostać smokiem i rzucić się w niebo ze Smoczych Wrót. Rozłożywszy ręce-skrzydła, stanęła na palcach i wydobyła z piersi wyobrażony słup wyobrażonego płomienia:
— Ch-cha!
Szczęśliwa, już widziała siebie szybującą po niebie, kiedy nagle stojące w zenicie słońce zakrył cień, zupełnie tak jak wtedy, na pałacowym placu.
Smok wracał do zamku. Juta zobaczyła go z dołu — pokryty łuską brzuch, błoniaste skrzydła i giętki, zgrabny ogon. Arman zionął ogniem i ruszył w kierunku Smoczych Wrót.
Juta stała sparaliżowana przerażeniem. Teraz ona i smok znajdą się w jednym tunelu. Rozpalony jaszczur, zionący ogniem i dymem; księżniczka albo spłonie, albo się udusi, albo on ją po prostu zmiażdży na placek.
Arman zbliżał się — Jutę uderzyła fala gorącego, przesyconego smoczym oddechem, powietrza.
Otrząsnąwszy się z odrętwienia, podniosła ręce nad głowę, krzyknęła, starając się przekrzyczeć smoczy oddech i świst skrzydeł: — Arma-a-a…
Smok leciał na nią z prędkością wystrzelonej z armaty kuli. Wyraźnie zobaczyła pokrytą zrogowaciałymi łuskami twarz, to znaczy paszczę i pałające, głęboko osadzone pod łukami brwiowymi, oczy. Juta znowu krzyknęła i oczy te rozszerzyły się nagle jak talerze.