I wtedy, wpadając w imperatyw odbycia rytuału i całkowitej niemożliwości jego spełnienia, świadomość Armana boleśnie odmawiała posłuszeństwa, zostawały tylko emocje i zniekształcone obrazy bez żadnego wzajemnego związku.
Strach. Mdłości. Śliskie grudki, które toczą się po wilgotnym zboczu.
Księżniczka w mgnieniu oka znalazła się w najdalszym kącie. Pokrzykiwała stamtąd.
Przewracał się w gorączce przez trzy dni. Juta siedziała przy nim jak bezsenny stróż. Jego rozbita ręka leżała na płaszczu, służącym za przykrycie i Juta raz po raz ostrożnie nią poruszała, zręcznie układając ją wygodnie w grubych fałdach ciemnej materii.
Arman majaczył. Dniem i nocą jawiła mu się ta fatalna poprzedniczka Juty, ruda księżniczka sprzed półtora wieku, spotkanie z którą przywiodło go do ostatecznego uświadomienia sobie swojej marności.
— Odejdź… — Szeptał Arman, nie otwierając oczu. — Ja nic tobie nie… Ani włoska twojego rudego… Nie będę… Nie chcę…
Juta wzdychała i ocierała jego rozpaloną twarz wilgotną ściereczką.
Czwartego dnia przyszedł do siebie. Ocknąwszy się z krótkiego, czujnego półsnu, Juta zobaczyła jego jeszcze rozgorączkowane, ale już w pełni świadome oczy.
— Wybacz, proszę — powiedziała, gdy tylko spotkały się ich spojrzenia. — Strasznie cię uraziłam moim posądzeniem, masz same nieprzyjemności przeze mnie i cały czas płacę ci złem za dobro.
Arman uśmiechnął się samymi kącikami ust. Wymamrotał bardziej do siebie:
— Tak… Rzeczywiście. Czy może być coś lepszego od… Uprowadzenia z domu.
Następnego dnia Juta pobiegła na szczyt baszty, gdzie na bryle ziemi, którą przyniósł jej kiedyś Arman-smok, kwitł „ogród”. Księżniczka bez żalu wyrwała wszystkie osiem jeszcze ocalałych kwiatów i, sporządziwszy z nich zalotny bukiet, zabrała go na dół, z zamiarem przystrojenia nim komnaty Armana.
Siedział na swojej skrzyni i melancholijnie oglądał rozbitą o ścianę rękę. Uśmiechnął się widząc Jutę, lecz po chwili stał się niespokojny i spochmurniał z jakiegoś powodu. Odwrócił się.
Księżniczka zmieszała się. Czym znowu go uraziła?
Arman zagryzł boleśnie wargi i Juta doszła do wniosku, że znowu źle się poczuł. Ze wszystkich leków znana była jej tylko woda, dlatego niezwłocznie podała Armanowi czerpak, ze wszystkich sił pragnąc, żeby lekarstwo pomogło.
Ale kilka wypitych łyków nie przyniosło widocznego polepszenia. Arman zakrztusił się i woda się wylała:
— Zapach… Przekleństwo… Juto, odejdź.
Nienawistny kwiatowy zapach, gęsty jak syrop, wciskał się w jego nozdrza. Bardzo nie chciał, żeby stała się świadkiem jego mdłości.
Księżniczka niezdecydowanie przestępowała z nogi na nogę, trzymając w rękach niedorzeczny bukiet.
Arman zrobił kilka głębokich wdechów i zrobiło mu się trochę lepiej. Juta popatrzyła na swoje ręce — i spostrzegła, że miętosi w palcach już tylko trzy cienkie łodyżki, a pięć kwiatków — byłych rumianków — poniewiera się na podłodze wśród płatków z nich oberwanych. Dwa z trzech jeszcze ocalonych kwiatków, dzwoneczki — zostały doszczętnie wymięte. Trzeci zaś okazał się niepozornym, bladym, liliowym pięciornikiem.
Olśniona nagłą myślą, Juta podniosła go do nosa.
O tak! Miejski perfumiarz, który tak często spełniał zachcianki i frejlin, i księżniczek, i nawet samej królowej, wielce zachwalał perfumy o szumnej nazwie „Zauroczenie”, które to pachnidła osobiście przygotowywał z płatków…
— Zaurocznik — powiedziała Juta głośno. — Ten kwiat nazywany jest zaurocznikiem. Uważa się, że zapach jego powoduje słodką niemoc, dlatego wiejskie dziewczęta noszą go za pazuchą, a szlachetnie urodzone damy zamawiają u perfumiarzy perfumy…
Arman zerknął na nią z kwaśną miną i powiedział przez nos zaciśnięty palcami:
— Cso ty mhufisz? Skąd fiesz?
Juta trzymała kwiatek pięciornika za koniec łodyżki — dwoma palcami, główką w dół, jak martwego ptaszka.
— Ta twoja ofiara miała perfumy z zaurocznika. Tobie się nie wydaje Armanie. Nie bredzisz, ty naprawdę czujesz zapach…
— Niszeho nie tszuje!
Chciał szybko zeskoczyć, ale zamiast tego tylko ciężko się zsunął, zaczepiając zranioną ręką o żebrowanie skrzyni i zasyczał z bólu.
— Wiesz — powiedziała Juta szeptem — mojej siostrze Maj, w dzieciństwie często śnił się wilk. Wiesz, taki straszny wilk z dziecięcych bajek. Rzucała się po nocach, krzyczała… Miałam wtedy około dwunastu lat, byłam urwisem, moja proca była duża jak berło marszałka… Powiedziałam do Maj: nie uciekaj od tego wilka. Dawaj, razem się z nim zmierzymy — twarzą w twarz! To jest twarzą w pysk… To było wieczorem, Maj zasnęła, a ja usiadłam obok z przygotowaną procą… I oto, kiedy Maj poruszyła się niespokojnie i zajęczała…
Arman słuchał jej, stojąc pośrodku komnaty i, jak przedtem, zaciskając nos palcami. Kiedy Juta naciągnęła wyobrażoną procę, mimo woli osłabił uścisk i zakaszlał.
— Krzyknęłam: „Maj, celuj między oczy!… I jak strzelę orzechem, świecznik — na podłogę… Niańka się obudziła… A Maj — nic. Spała. Rano tylko przyszła do mnie szczęśliwa, zdechł, mówi, ten wilk… Rozumiesz?
Arman przenosił spojrzenie z poważnej twarzy Juty na zwiotczały kwiatek w jej ręce.
— Chto ciebie czehoś takiecho nauczył?
— Jakiego? A, w nieprawdziwego wilka strzelać z procy? Nikt. Samo tak wyszło.
— Spal kfiatek — zażądał Arman.
— Nie — powiedziała Juta cicho, ale twardo. — Ty masz swojego wilka, ale nie jesteś małą dziewczynką. Cały czas powtarzasz tej starożytnej księżniczce: odejdź, ja ciebie nie dotykałem… Nie goń jej, przypomnij sobie wszystko, co tam się stało, i wtedy…
Arman dwoma skokami opuścił komnatę. Zatrzymał się na schodach, gdzie nie dochodził już duszny zapach zaurocznika, krzyknął w jej kierunku:
— Przestań rozmawiać ze mną, jak z dzieckiem! Twój pradziadek jeszcze brudził spodenki, kiedy ja ją porwałem! Po prostu moim obowiązkiem było ją pożreć, ale nie potrafiłem. Mam dwieście trzydzieści dwa lata, mogę w godzinę do cna spalić pięć dużych wsi… Mogę opustoszyć stolice trzech królestw, no i co z tego?
— Kamienie — cicho powiedziała Juta. Za drzwiami zrobiło się cicho.
— Co — kamienie?
— Które się toczą.
— Skąd…
— Majaczyłeś trzy dni.
— A ty podsłuchiwałaś?
— A kto by cię wodą poił?
— Wodą?
Słychać było, jak Arman prychnął. Kontynuacji pogadanki nie było — po pięciu minutach nad ruinami wież ciężko wzniósł się nierównym lotem smok, przechylając się na jedno skrzydło.
Było cicho i ciemno, powoli spływała przylepiona do kandelabra świeczka. Światła od niej było tyle, co od próchna w drzemiącym lesie.
— Śpij — kolejny raz powiedziała Juta. Na jej kolanach leżała butelka z zakorkowanym w niej kwiatkiem pięciornika zaurocznika.
Arman widział w ciemności tylko jej sylwetkę — sylwetkę dziewczyny z rozpuszczonymi, opadającymi na ramiona włosami. Włosy ma piękne — tak miękko spływające, tak wspaniale opadają… A twarzy nie widać. Nie, twarz jej bywa nawet sympatyczna, wesoła i zamyślona… Ale teraz jej nie widać. Tylko oczy pobłyskują i zęby.
— Śpij, Armanie. I przypomnij sobie ten dzień.
Ten dzień… Czy to łatwo — całe życie odganiać od siebie wspomnienia, żeby teraz próbować je przywołać… — Co robiłeś rano?