Ostin nakrył dłonią ręce księżniczki. Juta spłonęła jak pochodnia; fala gorąca pomknęła do policzków i uszu i bez tego czerwonych od wypitego wina.
Zbliżała się pierwsza noc poślubna.
Miniony miesiąc zdawał się Jucie bajkowym, cudownym mirażem. Ona, dawno już przyzwyczajona chować się w cieniu, okazała się nagle bohaterką, ocaloną ofiarą w centrum uwagi. Sam dzień oswobodzenia zacierał się jej w pamięci; jakieś urywki, fragmenty. Jak spotkała Ostina, jak Ostin spotkał ją, co stało się do momentu, kiedy piechotą szli do najbliższej od smoczego zamku wsi, co stało się potem — wszystko to zasnute było gęstą mgłą. Migotały w pamięci twarze rodziców i sióstr, pamiętała gwałtowne do bólu objęcia; Ostin był obok, Ostin cały czas był obok, mogła go dotknąć, sprawdzając — czy to nie sen?
Potem przywitało ją rodzinne królestwo i ludzie płakali z rozczulenia, a przed Ostinem kłaniali się jak przed ożywionym bożyszczem… Nikt już nie zauważał, że Juta nie jest ładna — patrząc na nią, widzieli nie kanciaste ramiona i długi nos, a smocze więzienie, nieszczęsną uwięzioną dziewczynę i rycerza, ścierającego jaszczura na proch.
Bliscy, oczywiście, raz po raz rozpytywali ukradkiem — a co ze smokiem? Ale coś niby pieczęć skuwało język Juty i sam król przerywał te wypytywania: nacierpiała się, widocznie, biedaczka.
Tymczasem wspomnienia o dniach spędzonych w zamku smoka, ustąpiły pod naciskiem gwałtownych wydarzeń: z Kontestarii przybyła delegacja, aby według starożytnej, niezłomnej tradycji, prosić o rękę Juty dla księcia Ostina. Król nie ukrywał nawet, jak bardzo się cieszy — zgodził się radośnie i pospiesznie i nikomu nawet nie przyszło do głowy go osądzać. Juta stała się narzeczoną i następne dni zlały się w długi, barwny potok przygotowań.
Oliwia nie znalazła w sobie siły, żeby pogratulować Jucie, chociażby oficjalnie. Tym gorzej — na dworze zaczęto szeptać, że księżniczka Akmalii jest zarozumiałą zazdrośnicą.
Cały ten miesiąc stał się dla Juty długim, nieprzerwanym świętem. Księżniczka była pijana bez wina; niekiedy, budząc się we wspaniałej sypialni ojcowskiego pałacu, nie mogła pojąć, gdzie się znajduje, innym razem zaczynała szczypać i kłuć się do krwi, nie wierząc, że to naprawdę się dzieje? To nie przywidzenie, to nie senna mara, to nie miraże odurzonego umysłu.
Przez jakiś czas czuła się jeszcze jak w obcej skórze, ale do dobrego łatwiej przywyknąć niż do złego i wkrótce Juta zdziwiłaby się, przypomniawszy sobie, że kiedyś żyła i bez ogólnego uwielbienia, i bez weselnych przygotowań. Królowa, promieniejąc, powtarzała frejlinom: jak się zmieniła! Jaka wesoła i zgodna!
Słudzy szeptali: a księżniczka to… Niczego sobie! Wyładniała nawet, choć niewiele…
Maj tańczyła ze szczęścia. Nawet Wertrana się radowała — po swojemu, z rezerwą.
I oto ten dzień nastał…
Czując rękę Ostina na swojej dłoni, Juta zadrżała jak motyl w siatce. Przemowy i życzenia docierały do niej odległym, bezładnym szumem, twarze za stołami zlały się w pstrokatą masę i kiedy na krótko przymykała oczy, jawiły się jej czarne plamy wirujące w czerwonej ciemności… Ostin mamrotał coś zachęcająco i czyjeś ręce w nakrochmalonych mankietach nalewały do kielicha wino i kładły na złoty talerz wyszukane potrawy, jednak Juta nie zjadła ani kawałeczka.
Wreszcie Ostin wstał — i Juta także się podniosła. Goście będą weselić się do rana, a młodym tymczasem pora pójść na górę, gdzie czekają oślepiająco białe, skropione aromatycznymi olejkami prześcieradła, gdzie ciężko kołysze się brokatowy baldachim nad łóżkiem, gdzie już żarzy się ogień w kaganku…
Ostin i Juta ostatni raz pokłonili się gościom. Ci, osłabieni, osowiali, łaskawie uśmiechali się i znacząco mrugali. Juta, na szczęście, była zanadto skupiona na swoich wewnętrznych odczuciach, żeby zauważyć te oznaki uwagi — opierając się na ręce Ostina, powoli, jak lunatyczka ruszyła do królewskiej sypialni.
To, co zaszło potem, Juta pamiętała niejasno i mgliście.
Ręce pokojówek uwolniły ją od ślubnej sukni, od trenu i gorsetu, szeleściły jakieś tkaniny, ktoś mówił coś przygłuszonym głosem, jakby wydając rozporządzenia; księżniczkę postawiono w balii i wprawne, białozębne służące, oblewały ją gorącą wodą, rozcierały szorstkimi rękawicami i znowu oblewały — wywarami z aromatycznych traw. Potem na ramiona narzuciły miękkie prześcieradło — Juta ucieszyła się, ponieważ strasznie wstydziła się swojej nagości. Wytarły ją i wysuszyły; w pamięci zostało blade wspomnienie o jakiejś dusznej komnatce, gdzie spędziła minutę lub dwie czekając nie wiadomo, na co; potem — sypialnia, ciemność, cichnący szept, przed oczami — brokat baldachimu, ciężkie złote frędzle, ktoś gorący, jak piecyk, pojawiający się w mroku…
Czy marzyła kiedykolwiek? Czy myślała? Ostin głośno dyszał jej do ucha, zamknęła oczy i nie widziała już ani brokatowych fałdek, ani ognika świecy obok łoża, ani pochylającego się nad nią oblicza…
Księżniczka Juta westchnęła z rozkoszy i zatraciła się we mgle niepamięci.
Arman, na szczęście, także już niczego nie widział. Wlawszy w siebie dwie butelki wina, twardo zasnął, opuściwszy głowę na piersi.
Miodowy miesiąc postanowili spędzić w stolicy — ponieważ król Kontestar gasł, a sprawy państwowe wymagały obecności Ostina. Zresztą, zaraz po weselu, urządzono wielkie polowanie i dwa dni młodzi spędzili w lesie.
Juta ochoczo przyłączyła się do zabaw. Nałożywszy kapelusz z piórem, wierzchem na spokojnym, dobrze odżywionym koniku czuła się poskromicielką porywczego konia, wspaniałą dżokejką i urodzonym myśliwym. Trąbiły rogi, z prawa i z lewa mijali ogromne, wiekowe pnie starego królewskiego lasu, konik nie odstawał od innych, nader szybkonogich koni — i przez jakąś chwilę Juta poczuła się tak, jakby coś podobnego już było. Ona także siedziała wierzchem, ale otaczały ją obłoki, niebo, a lasy w dole były takiej wysokości, jak trawa pod kopytami konia… Wspomnienie uderzyło ją niczym grom. Mechanicznie ściągnęła cugle. Nagle w gęstwinie dał się słyszeć trzask łamanych gałęzi i na drogę przed kawalkadę wyleciał szczuty psami szlachetny jeleń…
Na szczęście Juta nie widziała jak zabili jelenia. Konik jej spóźnił się, prowadzony ręką zamyślonej amazonki, tak że gdy dotarła na polankę ze zmiętą zakrwawioną trawą, piękne zwierzę już leżało bez życia, z niezgrabnie odrzuconą rogatą głową.
Nocowali w domku myśliwskim; w przestronnej, zbitej z bali sali, nakryty był długi stół, a cała tusza smażyła się na rożnie, podczas gdy dziarscy myśliwi chwalili się, jak należy, pili wino i śpiewali pieśni. Plamiastą jelenią skórę przyniesiono w prezencie Jucie, ale ona przestraszyła się widoku krwi i nie wzięła. Odwiódłszy ją na stronę, Ostin powiedział cicho i z wyrzutem:
— Po co obrażać odmową ludzi?
Juta speszyła się i nie wiedziała, co odpowiedzieć.
— Zważ — pokiwał głową książę — teraz wszyscy się tobie przyglądają, kim jesteś, jaka jesteś… Chcę, żeby oni kochali moją żonę, jak kochają mnie. Przecież wkrótce będziesz ich królową!
Juta gorąco przytaknęła słowom męża.
Cały wieczór i całą noc starała się ze wszystkich sił — choćby nie wiem jak chciało jej się spać, nie wstała ze swojego miejsca, które było u szczytu stołu obok Ostina. Zdawało jej się, że Ostin spogląda na nią z aprobatą.
Następnego dnia po południu wracali do miasta. Do siodła Ostina przytroczona była martwa głowa jelenia; koń księcia, o którego bok zaczepiały rozgałęzione rogi, wzdrygał się i niepokoił. Jucie też było jakoś nieprzyjemnie, chociaż starała się nie patrzyć na martwą głowę zwierzęcia.