— Tak, oczywiście — odpowiedziała szybko, wręcz pospiesznie.
— To dobrze — król spróbował się uśmiechnąć.
Juta czuła się bardzo nieswojo — nie wiedziała, o czym rozmawiać z umierającym człowiekiem.
— Pamiętam ciebie — ledwie dosłyszalnie powiedział król.
— Któregoś razu na dziecięcym festiwalu… Schowałaś do dzbanka… Węża… Pamiętasz?
Juta spłonęła rumieńcem.
Oczywiście, że pamiętała tę dawną historię z dzieciństwa. Mali paziowie pomagali jej i wszystko wyszło jak najlepiej. Dzban postawili na stół… Ogłupiały ze strachu wąż znalazł w końcu sposób, żeby wyjść i rzucił się do ucieczki, przewracając po drodze świeczniki i kielichy… Księżniczka została ukarana, wydarzenie to zapamiętała do końca życia, ale król Kontestar — a był on na festiwalu z małym Ostinem — zapamiętał także!
— Ty zawsze byłaś… Urwisem — powiedział umierający król.
— Z pewnością, nie na darmo… Porwał cię… Smok.
Juta stała przed fotelem, trzymając w poczerwieniałych od zimna palcach ciepłą futrzaną mufkę.
— Jesteś dobrą dziewczyną, Juto — wyszeptał król. — Mam nadzieję, że Ostin… To… Zrozumie.
— Wasza wysokość… — Westchnęła księżniczka.
— Tobie jest… Ciężko. Opowiedz mi… Jak wy… żyjecie.
I Juta, pokonując skrępowanie, zaczęła opowiadać — zanadto żywo. Nie o sobie, oczywiście — o Ostinie, swoim życzliwym i delikatnym mężu. I im dłużej opowiadała — z tym większym zapałem, z natchnieniem nawet.
— Dziękuję — powiedział wreszcie Kontestar. — Dziękuję, Juto… Przyjdź tutaj jutro… Rano… Teraz mi… Lepiej i wywiozą mnie… Na spacer.
Cały następny ranek Juta spędziła na tarasie — sama. Nikt nie wywiózł na powietrze króla; księżniczka stała i patrzyła, jak skracają się długie cienie… Potem w pałacu podniósł się rwetes, trzaskały drzwi, rozlegał się tupot dziesiątek nóg…
Po trzech dniach króla Kontestara pochowano z wielkimi honorami, a smutek narodu był szczery i głęboki. Zresztą już po dwóch tygodniach zmienił się w szczerą i głęboką radość — książę Ostin został koronowany, tytułowano go teraz „wasza wysokość”.
Przed Ostinem złożyli przysięgę rycerze i gwardziści, ambasadorowie innych królestw przedstawili mu listy uwierzytelniające, rada królewska wiwatowała, a delegaci miast i wiosek przynieśli pisma z wyrazami oddania.
Winszowali i Jucie — została przecież królową, ale nie ucieszyła się z tego ani trochę. Gdyby to od niej zależało — opłakiwałaby starego króla o wiele dłużej — ale względy państwowe zmusiły Ostina do skrócenia żałoby do jednego miesiąca zamiast zwyczajowych pięciu.
Kiedy termin żałoby minął, królewska para udała się z wizytami do sąsiednich państw.
Z monarchami Werchniej Konty Ostin był obecnie spokrewniony; młodego króla i królową przywitali tam jak własne dzieci. Przez tydzień Juta rozkoszowała się, żyjąc w rodzicielskim domu i radośnie wysłuchując nowości o starych znajomych; jednak siostry ją zasmuciły. Jakby nagle się oddaliły, zostały daleko w dole, nie mogły przełamać skrępowania, obcując z Jutą. Nawet Maj! Jakby korona, wieńcząca głowę Juty, zabrała coś bardzo ważnego…
Pożegnanie było niewesołe — także dlatego, że czekała ich wizyta w Akmalii.
W akmalijskiej stolicy Ostina i Jutę przywitano chłodno i całkowicie oficjalnie. Król, ojciec Oliwii, grzecznie przepraszał za to, że jego córka nie może uczestniczyć w przyjęciu na cześć nowego kontestarskiego monarchy — zachorowała, odpoczywa na łonie natury.
Juta była temu szczerze rada. Z jakiegoś powodu bała się spotkania z Oliwią.
Usiedli do stołu; w sali było niezwykle cicho i jakoś nieprzytulnie. Pod talerzykiem Juty leżał maleńki, złożony na dwoje arkusik; zadrżała i rozwinęła go.
„Długonosa suczka sprytnie omotała biednego księcia”.
Na Jutę jakby się niebo zawaliło.
Ktoś wygłaszał przemowy, obok uważnie słuchał Ostin — a Juta ponad wszystko bała się, że on zauważy arkusik w jej rękach i spyta: „Co to?”
Obserwują ją. Tylko czekają, żeby się zaczerwieniła lub zapłakała. Trzeba się trzymać.
Gdzie podziać przeklętą notatkę? Zmiąć i wyrzucić, żeby słudzy przeczytali?
Przybrała promienny wyraz twarzy i uśmiechała się do wszystkich, ale napięte policzki aż paliły z bólu, a ręce pod stołem rwały papierek, pomagając Jucie znieść tę grę.
Minęła cała wieczność, zanim niekończące się przyjęcie dobiegło kresu; Juta nie dotknęła ani wina, ani potraw. Ostin patrzył na nią z wyrzutem, wyszeptał nawet:
— Królowo, jak wy się zachowujecie?
Królowa zdławiła w gardle spazm.
Zaplanowany był także spacer po zimowym sadzie Ostina i Juty z królewską radą Akmalii, ale Juta wsiadła do karety i powiedziała, że chce niezwłocznie jechać do domu. Ostin był ciemniejszy od chmury:
— Co się dzieje! Co to za histerie!
Juta drżała jak osikowy liść; była w takim stanie, że gdyby Ostin zapytał teraz: „Co się stało, miła?” — Nie wytrzymałaby i wszystko mu opowiedziała.
Ale on nie zapytał.
Wizyta została przerwana z powodu niespodziewanej choroby królowej Juty. Ostin nie życzył sobie jechać z nią w karecie — przyprowadzili mu wierzchowca.
Trzęsąc się w dusznym aksamitnym półmroku, młoda królowa połykała łzy i myślała: to nieprawda. Ostin ożenił się z nią z miłości… Ona jeszcze dowiedzie, że jest godna być jego żoną!
Odsunęła zasłonkę z okna i zobaczyła gwiazdy. Wysoko, wysoko, w zenicie, jaśniała Korona Prajaszczura.
W swoim ciemnym i zatartym we wspomnieniach dzieciństwie, słyszał od kogoś — czy to od ojca, czy od dziada — starodawne powiedzenie: „Smok zawsze znajdzie drogę za morze”
Za morze wyruszały najsilniejsze i najbardziej zawzięte.
Albo najbardziej fanatyczne — bo za szczęście ujrzenia ziemi Prajaszczura czasem przychodziło płacić i życiem. Dwieście pierwszy potomek Arm-An nigdy nie myślał o pielgrzymce.
Zawisł w zenicie, nad zamkiem, i po raz pierwszy się nad tym zastanowił. „Zębate skały — grzebień Prajaszczura, oślepiające słońce — gardło Prajaszczura…” Arm-An uświadomił sobie, że zostawić wszystko, tak jak jest — znaczy skazać się na długą śmierć z tęsknoty.
„Smok zawsze znajdzie drogę za morze”.
Zszedł do podziemi i pożegnał się z przodkami — niektórzy z nich oddali głowę, szukając świątyni rodu. Gdziekolwiek by się teraz znajdowali, powinien sprawić im radość szlachetny poryw młodszego, niefrasobliwego pędu.
Potem wrócił do sali z kominkiem i długo siedział, spoglądając w popiół. Teraz Juta jest spokojna i szczęśliwa. Żył bez niej dwieście z hakiem lat, a z nią nie przeżył nawet roku. Próżnia, dziura, która po niej pozostała z czasem zarośnie; będą mijały dni, zestarzeje się i może czasami pozwoli sobie na wspomnienia… Czasami. I dzień, kiedy wspomni Jutę, nagle wyróżni się z ciągu długich i jednakowych dni. Ale to będzie potem, kiedy ucichnie to… Ten… Zapewne ból straty. Tak, ludzie nazywają to dokładnie tak. Minie pewien czas i każda drobnostka przestanie mu przypominać Jutę. Ale do tego trzeba przeczekać, przecierpieć.
Rozwidniło się.
Wtedy Arman wstał i nie oglądając się za siebie, porzucił zamek. Szlak jego prowadził do wygiętej linii horyzontu.
Świszczało powietrze przecinane jego mocnymi skrzydłami. W dole miotały się w panice szare grzbiety mew. Zmniejszył szybkość — kto wie, ile przyjdzie mu lecieć bez odpoczynku?