National Construction (Wessex) Ltd istniała jedynie na papierze – w nagłówkach listów. Zakontraktowanych budynków w ogóle nie budowano. Zatwierdzano ogromne sumy pieniędzy i przelewano je na konto National Construction (Wessex) Ltd, a rada miejska regularnie otrzymywała raporty informujące o postępach budowy, jako że Glitberg z Biura Planowania Przestrzennego odbywał regularnie inspekcje. Potem, kiedy budynki były już rzekomo wykończone i gotowe do wykorzystania, nadzór nad nimi przejmował Dział Robót i Konserwacji. Ludzie Ownslowa łożyli na utrzymanie prawdziwych budynków, a Ownslow zgarniał dodatkowo spore sumy potrzebne na utrzymanie dobrze udokumentowanych, nieistniejących nieruchomości.
Z niewiarygodną wręcz pieczołowitością zgromadzono wszystkie papiery. Były szczegółowe dokumenty dotyczące czynszów otrzymywanych z nieistniejących budynków i opłat uiszczanych przez nieistniejących lokatorów; ale jako że wszystkie rady miejskie z góry zakładają, że tego typu budynki trzeba dofinansowywać, konieczność ciągłego dopłacania traktowana była jako coś najzupełniej normalnego.
Jak wiele innych dużych oszustw, także to odkryto przez przypadek. Tym razem to ja przypadkiem odkryłem, że jedna z firm, której interesami się zajmowałem, zgarniała okruchy z dużo poważniejszego oszustwa.
Rada miejska, kiedy ich zawiadomiłem o swoim odkryciu, nie chciała mi wierzyć. To znaczy, dopóki jej pracownicy nie pojechali na wskazane miejsce i zastali porośnięte trawą nieużytki zamiast, między innymi, pięciopiętrowych bloków dla rodzin o niskich dochodach, grupy domków dla samotnych rencistów i kilkudziesięciu domów dwurodzinnych dla emerytów i niepełnosprawnych, na które wyłożyli pieniądze.
Oczywiście już wcześniej niektórym pracownikom rady miejskiej wręczano pieniądze w zamian za przymknięcie oka na całą sprawę, ale trudno było cokolwiek udowodnić, jako że łapówki wypłacano w gotówce. Rada miejska została publicznie napiętnowana i do tej pory mi tego nie wybaczyła.
Glitberg i Ownslow, którzy zdawali sobie sprawę, że nie da się całej tej farsy ciągnąć w nieskończoność, już szykowali się do dyskretnej ewakuacji, kiedy pewnego niedzielnego popołudnia zostali aresztowani przez policję. Oni też niezupełnie mi wybaczyli.
Podobną skrupulatnością, jak w niezbędnej dokumentacji, wykazali się w życiu – żaden z nich nie popełnił błędu i nie żył na poziomie wyższym, niżby pozwalały na to ich legalne dochody. Ogromne, zawłaszczone przez nich sumy pieniędzy, przez lata wyciekające z konta bankowego National Construction (Wessex) Ltd w postaci nieznacznych wypłat gotówki i czeków, co nie wzbudzało żadnych podejrzeń w banku, zniknęły bez śladu. Z ponad miliona funtów, który każdy z nich ukradł, nie udało się odzyskać ani funta.
– Czegokolwiek od nas chcesz – powiedział Glitberg – na pewno tego nie dostaniesz.
– Jesteś dla nas zagrożeniem – rzucił Connaught Powys.
– I zgnieciemy ciebie jak muchę – dodał Ownslow.
Spojrzałem na ich twarze. Na wszystkich trzech malowało się samozadowolenie i wszystkie trzy pary zmęczonych, nieprzychylnych oczu zdradzały poczucie winy.
Connaught Powys, z opalenizną z solarium i gładko zaczesanymi włosami wyglądał jak czcigodny dżentelmen z City. Był postawny i miał na sobie granatowy, prążkowany garnitur i do tego jasnoszary, jedwabny krawat. Roztaczał aurę zamożności i władzy i nie było po nim znać nawet śladu zatęchłego powietrza celi i okropnej więziennej diety.
Dużo łatwiej można było sobie wyobrazić w więzieniu Ownslowa. Nijakie włosy bezładnie spadające na kołnierzyk nie zakrywały łysiny na czubku głowy. Miał grubą szyję, ramiona byka i dłonie jak rękawice do baseballu. Był to twardy, bezwzględny mężczyzna, którego akcent świadczył o tym, że pochodzi z zupełnie innego świata niż Connaught Powys.
Glitberg nosił okulary i miał krótkie, krzaczaste włosy i bujne, siwe bokobrody, przez co wyglądał jak jakaś małpa. Jeśli Connaught reprezentował władzę, a Ownslow siłę fizyczną, to Glitberg był uosobieniem jadu.
– Czy już próbowaliście? – spytałem.
– Co próbowaliśmy? – odezwał się Ownslow.
– Zgniecenia mnie.
Wszyscy trzej wpatrywali się tępo w jakiś punkt pomiędzy mną a Vivianem.
– Ktoś już próbował – rzekłem.
Connaught Powys uśmiechnął się bardzo nieznacznie.
– Niezależnie od tego, co zrobiliśmy albo zamierzamy z tobą zrobić, to nie jesteśmy na tyle głupi, żeby mówić o tym przy świadkach – powiedział.
– Będziesz się oglądał za siebie przez resztę życia – dodał Glitberg z satysfakcją.
– Nie zbliżaj się nocą do placów budowy – odezwał się Ownslow. – To moja rada, zupełnie gratis i za darmo.
– A co z nocnymi rejsami łodzią? – spytałem. – Jachtem oceanicznym…
Od razu pożałowałem, że to powiedziałem. Niechęć malująca się na wszystkich trzech twarzach zmieniła się w czystą nienawiść i w pokoju zapadła grobowa cisza.
Przerwał ją swobodny i wystudiowany głos Viviana:
– Ro… myślę, że już najwyższy czas, żebyśmy poszli na drinka, nie sądzisz?Wstał z fotela, a ja, czując słabość w kolanach, zrobiłem to samo.
Connaught Powys, Glitberg i Ownslow spojrzeli na mnie z taką nienawiścią, że nawet Vivian zaczął zdradzać oznaki podenerwowania. Długo nie mógł otworzyć drzwi, a kiedy już je za mną zamknął, o mało nie potknął się o własną nogę.
– Uff – powiedział mi do ucha. – Igrasz z dużymi, twardymi chłopakami, mój drogi.
Tym razem zaprowadził mnie do małego, luksusowego biura; kolejne trzy fotele, na szczęście wszystkie puste. Gestem wskazał mi jeden z nich i nalał dwa kieliszki brandy.
– Nie chodzi o to, co mówią – rzeki. – Ale jak to mówią.
– I o to, czego nie mówią.
Spojrzał na mnie badawczo znad kieliszka.
– Dowiedziałeś się, czego chciałeś? Mam na myśli, czy warto było ryzykować spotkanie z nimi?
Uśmiechnąłem się wykrętnie.
– Wydaje mi się, że uzyskałem odpowiedź na swoje pytanie.
– To dobrze.
– Tak. Ale na pytanie, którego nie zadałem.
– Nie rozumiem, o co ci chodzi.
– Obawiam się, że tylko znacznie pogorszyłem swoją sytuację – powiedziałem powoli.
Spałem twardo w Gloucester, ale bardziej z wyczerpania, niż dlatego, że miałem spokojny umysł.
W gazecie, którą dostarczono do mojego pokoju rano, na stronie dotyczącej wyścigów zobaczyłem, że moje nazwisko znalazło się na liście dżokejów startujących w ostatniej gonitwie w Towcester, na Notebooku. Zassałem powietrze. Nie pomyślałem o tym, żeby poprosić Williama Fincha o nieumieszczanie mojego nazwiska w prasie, i teraz wszyscy dowiedzą się, gdzie będę tego popołudnia o wpół do piątej. To znaczy, jeśli zawracaliby sobie głowę sprawdzaniem obsady podrzędnego wyścigu w dniu, kiedy odbywa się Grand National.
„Będziesz się oglądał za siebie przez resztę życia” powiedział Glitberg.
Nie miałem zamiaru. Życie stałoby się nie do wytrzymania, gdybym bał się, że w każdym cieniu czają się demony. Nie zamierzałem ufnie wchodzić do jakichkolwiek karetek w Towcester, ale zdecydowałem, że tam pojadę i wystartuję. Doszedłem do wniosku, że granica między tchórzostwem a ostrożnością jest bardzo cienka.