Выбрать главу

Binny wyglądał na tak przerażonego, że domyśliłem się, iż nie zdawał sobie sprawy z tego, ile ona wie o jego poczynaniach.

– Nieważne – powiedziała Moira uprzejmie. – Przeszłość to przeszłość. A jeśli Ro wystartuje na Tapestry w przyszłą środę, wszystko będzie dobrze.

Binny wyglądał tak, jakby wszystko miało ułożyć się bardzo źle. Zastanawiałem się, czy przypadkiem nie ustalił już, że w środę Tapestry przegra. W pierwszych wyścigach po wygraniu Gold Cup każdy koń, który tego dokonał, jest naturalnym faworytem. Bardzo wielu bukmacherów byłoby wdzięcznych, gdyby dowiedzieli się, że na pewno nie będą musieli płacić. Binny mógł już sprzedać tę mile widzianą informację, myśląc, że nie będę osiągalny, więc nie będę mógł pokrzyżować mu planów. Binny wyraźnie się z nami męczył.

Uświadomiłem sobie, że po prostu nie mogłem sobie pozwolić na niepojawienie się w pracy w środę. Kiedy pomyślałem o czekającej na mnie ilości pracy, zrobiło mi się niedobrze.

– Ro? – rzuciła z naciskiem Moira.

– Tak – odparłem. – O niczym innym nie marzę.

– Dobry Boże! – Jej oczy rozbłysły z zadowolenia. – W takim razie do zobaczenia w Ascot. Gdyby plany się zmieniły, Binny oczywiście do ciebie zadzwoni.

Binny skrzywił się.

– Opowiedz mi o wszystkim – domagała się Jossie, kiedy szliśmy w stronę miejsc dla trenerów, żeby obejrzeć następny wyścig. – O tej całej aferze z twoim porwaniem.

Opowiedziałem jej pokrótce, nie wdając się w szczegóły.

– Chcesz powiedzieć, że po prostu zapakowali cię na łajbę i z tobą na pokładzie popłynęli na Morze Śródziemne?

– Zgadza się.

– Niezły kawał.

– Wesoło tam nie było – delikatnie zwróciłem jej uwagę.

– Nie wątpię. – Zamilkła na chwilę. – Mówiłeś, że uciekłeś. Jak ci się to udało?

– Wyskoczyłem za burtę.

Wydęła współczująco usta. Uświadomiłem sobie, że minęły zaledwie cztery dni od mojej szaleńczej eskapady w stronę lądu. Miałem wrażenie, że to zupełnie inny świat.

Jossie należała do prawdziwego, rządzącego się prawami zdrowego rozsądku świata, który można było zrozumieć, nawet jeśli czasem bywało nieprzyjemnie. Przebywanie z nią sprawiało, że czułem się pewniej, normalniej i bezpieczniej.

– Może w drodze powrotnej zjedlibyśmy gdzieś kolację? – zaproponowałem.

– Mamy dwa samochody – odparła.

– Nic nie stoi na przeszkodzie, aby oba zatrzymały się w tym samym miejscu.

– W rzeczy samej.

Znowu miała na sobie marszczone ubrania, tym razem w rdzawoczerwonym kolorze. Jej strój był prosty, ale bardzo porządny. Schludna dziewczyna, umiejącą zarówno bawić się, jak i zabawiać innych.

– Niedaleko Oxfordu jest przyjemny pub – powiedziałem.

– W takim razie będę jechać za tobą.

Niedługo potem przebrałem się do gonitwy, w której miał startować Notebook, zważyłem się i wręczyłem swoje najlżejsze siodło stajennemu z Axwood, który na nie czekał przy drzwiach.

– Ma pan nadwagę, prawda? – rzucił sarkastycznie.

– Cztery funty.

Znacząco wzniósł oczy ku niebu, czym dobitniej niż słowami wyraził opinię, że trenerzy powinni wystawiać profesjonalistów w wyścigach dla niedoświadczonych koni, a nie amatorów, którzy nie potrafią zachować odpowiedniej wagi. Nie powiedziałem mu, że w dniu Gold Cup ważyłem osiem funtów więcej.

Kiedy wyszedłem na tor, on i Jossie czekali, podczas gdy inny stajenny oprowadzał wokół szlachetnego Notebooka, który teraz miał już moje siodło ułożone na materiale z numerem. Trzynaście. Więc kto tu jest przesądny?

– Jest trochę narowisty – powiedział z satysfakcją stajenny.

– Kiedy wrócisz do domu, powiedz mojemu ojcu, że zatrzymałam się po drodze na kolację z Rolandem – zwróciła się do niego Jossie. – Żeby się nie martwił o to, że coś mi się stało.

– Dobrze.

– Tata czasem robi z igły widły – dodała Jossie.

Stajenny po raz kolejny posiał mi takie spojrzenie, że słowa nie były potrzebne. Widać było, że zastanawia się, czy zaciągnę ją do łóżka. Szczerze mówiąc, stajenny mało mnie interesował.

Dużo ludzi pojechało już do domu, a z toru było widać wielu innych też zmierzających w stronę bramy. Pomyślałem, że mało co jest równie zniechęcające, jak występowanie przed gwałtownie kurczącą się publicznością. Z drugiej strony, jak ktoś się straszliwie zbłaźnił, im mniej ludzi to widziało, tym lepiej.

– Powiedzieli „dżokeje dosiadają koni” już chyba z pół godziny temu – zauważyła Jossie.

– Dwie sekundy – odparłem. – Słyszałem.

Stajenny pomógł mi wsiąść. Notebook stanął na tylnych nogach.

– Unikaj kłopotów – powiedziała Jossie.

– Mam je pod sobą – powiedziałem, czując, że szlachetne zwierzę ponownie chce mnie zrzucić z siodła.

Uśmiechnęła się niezbyt wyrozumiale. Notebook, kołysząc się na boki, zrobił kilka gwałtownych kroków do przodu i podszedł do linii startu, gdzie kazał wszystkim czekać, kiedy na tylnych nogach wykonał iście cyrkowy numer.

Trochę narowisty, pomyślałem gorzko. Jak nie będę uważał, to spadnę, nim taśmy pójdą w górę.

Wyścig się rozpoczął i Notebook wielkodusznie zdecydował się wziąć w nim udział, wyrywając przed siebie nieskoordynowanym galopem, sporo przy tym trzęsąc łbem i rzucając się na boki. Sposób, w jaki podszedł do pierwszej przeszkody, sprawił, że dosiadający go jeździec stracił bardzo wiele pewności siebie – próbował przeskoczyć przeszkodę bokiem, jak krab.

Nie byłem wystarczająco ostrożny i nie w pełni panowałem nad koniem, który pokonywał przeszkody po skosie, jako że okazał się być równie silny co samowolny i przez to pozostali dżokeje nie szczędzili przekleństw pod moim adresem. Słowo „przepraszam” nic nie znaczyło w biegu z przeszkodami, szczególnie w ustach nieprzygotowanego amatora, który sam powinien wiedzieć, że lepiej by było, gdyby dal się sprowadzić na manowce ładnej dziewczynie. Przy następnej przeszkodzie szarpnąłem za uzdę, żeby wyprostować jego łeb tak silnie, że ludzie z Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami wpadliby w szał. Odpowiedział na to przekrzywieniem zada w locie i wylądował na czterech nogach jednocześnie, kierując łeb w stronę ogrodzenia.

Ten manewr sprawił chociaż tyle, że znalazł się na ostatnim miejscu, co starał się nadrobić, pędząc ze mną przez odcinek znajdujący się bezpośrednio przed trybunami. Kiedy walczyliśmy ze sobą na półtoramilowym torze, w pełni zrozumiałem polecenia trenera dla dżokeja. „Nie spadnij z konia. Unikaj kłopotów”. Mój Boże…

Zupełnie mnie nie zdziwiło, że Notebook zajął ostatnie, dwudzieste szóste miejsce w Newbury. Gdyby startowało sto dwadzieścia sześć koni, też byłby ostatni, pod warunkiem, że trafiłby na rozsądnego dżokeja. Zajęcie ostatniego miejsca na Notebooku nie miało wiele wspólnego z poczuciem bezpieczeństwa, ale jeśli już dżokej musiał go dosiadać, to najmądrzej było je właśnie zająć. Bo do tej pory nikt nie był w stanie zapanować nad tym koniem.

Tor w Towcester za trybunami opadał, za lukiem, w płaski odcinek, a kończył się wycieńczającym podjazdem prowadzącym na ostatnią prostą i linię mety. W błotniste dni to właśnie tutaj zdarzały się najwolniejsze na świecie finisze kończące biegi na trzy mile. Notebook jednakże puścił się żywiołowo w dół, z impetem przesadzał wszystkie przeszkody i już zaczynał tracić wszelkie zainteresowanie wyścigiem, kiedy zaczął się odcinek toru biegnący ostro pod górę.

Wtedy już dziewiętnaście pozostałych koni biorących udział w wyścigu było przed nami, jako że to, co zyskiwał na płaskim terenie, tracił przyskokach dzięki sposobowi, w jaki pokonywał przeszkody – z wahaniem i po skosie.