Potrząsnąłem głową.
– Jest to raczej sprawdzanie w imieniu twojego ojca, że nie ma stajennego, który na boku sprzedaje siano czy uzdy.
– Wielkie nieba. – Była szczerze zadziwiona. – Będę musiała przestać myśleć o rewidentach jako o mamutach. Teraz będą dla mnie brygadą policji do spraw oszustw.
– Tak też nie jest.
– Jak to?
– Jeśli rewident stwierdzi, że jakaś firma jest oszukiwana przez, na przykład, kasjera, po prostu mówi o tym firmie. Nie aresztuje kasjera. Decyzję, czy mieszać do sprawy policję, pozostawia firmie.
– Ale kierownictwo z pewnością zawsze wzywa policję.
– Absolutnie nie. Firmy są zawstydzone i często tracą klientelę, kiedy ludzie się dowiadują, że ich własny kasjer ich wyrolował. Przeważnie wyrzucają kasjera i siedzą cicho.
– Nudzi cię mówienie mi tego wszystkiego?
– Nie – odparłem szczerze.
– To opowiedz mi o jakimś niezłym przekręcie. Roześmiałem się.
– Mało słyszysz dookoła o jakichś oszustwach?
– Nawijaj.
– Hm… – Zamyśliłem się. – Większość poważnych oszustw polega na skomplikowanym żonglowaniu cyframi. To właśnie papierkowa robota zwodzi oko, tak jak trik z trzema kartami. – Zamilkłem, a po chwili się uśmiechnąłem. – Znam jeden niezły, ale dzięki Bogu to nie byli moi klienci. Pewien menedżer jakiejś firmy drobiarskiej co tydzień sprzedawał tysiące kurczaków firmie produkującej mrożonki. Menedżer po cichu sprzedawał też co tydzień sto rzeźnikowi, który nie wiedział, że kupowane przez niego kurczaki spadły z ciężarówki, można tak to ująć. Nikt nie wiedział, ile dokładnie kurczaków znajduje się w danej chwili na farmie, bo było ich mnóstwo i bardzo szybko sprzedawano ich ogromne ilości, a w dodatku dużo piskląt umiera. Menedżer regularnie inkasował nieopodatkowaną kasę i, jak to bywa z większością sprytnych oszustw, wszystko wyszło na jaw przez przypadek.
– Jaki przypadek?
– Rzeźnik zawsze płacił menedżerowi czekiem na jego nazwisko. Pewnego dnia przypadkiem spotkał jednego z szefów firmy drobiarskiej i żeby oszczędzić na opłacie pocztowej, wyciągnął swoją książeczkę czekową, wypisał czek na nazwisko menedżera i poprosił szefa, żeby mu go przekazał jako zapłatę za miesięczną dostawę kurczaków.
– I szydło wyszło z worka…
– I to z hukiem. Wyrzucili menedżera z pracy.
– Nie został ukarany?
– Nie. Gdy ostatni raz o nim słyszałem, to zajmował się wysyłkowym sprzedawaniem krzaków róż.
– I zastanawiałeś się, dla czyjej szkółki pracuje. Uśmiechnąłem się szeroko i przytaknąłem. Była bystra i zabawna i wydawało mi się, że to niemożliwe, że poznałem ją dopiero wczoraj.
Pijąc kawę, rozmawialiśmy o koniach. Powiedziała, że próbuje swoich sił w jakichś wyścigach, ale pewnie niedługo zrezygnuje.
– Dlaczego? – spytałem.
– Brak mi talentu.
– I czym się wtedy zajmiesz?
– Wyjdę za mąż.
– O – poczułem się niejasno rozczarowany. – Za kogo?
– Nie mam pojęcia. Ktoś się znajdzie.
– Tak po prostu?
– Oczywiście, że tak po prostu. Kobiety często znajdują męża w najdziwniejszych możliwych miejscach.
– Co robisz jutro? – spytałem.
Jej oczy promieniowały jasnością i życiem.
– Odwiedzam przyjaciółkę. A ty co będziesz robił?
– Podejrzewam, że będę się zajmował liczeniem.
– Ale jutro jest niedziela…
– I będę miał biuro tylko do swojej dyspozycji przez cały dzień, nikt nie będzie mi przeszkadzał. Często pracuję w niedziele. Prawie zawsze.
– Smutne.
Wyszliśmy na parking, gdzie obok siebie stały midget i dolomite.
– Dzięki za kolację – powiedziała Jossie.
– A ja za twoje towarzystwo.
– Dobrze się czujesz?
– Tak – odparłem zdziwiony. – Dlaczego pytasz?
– Tylko sprawdzam – powiedziała. – Ojciec mnie na pewno wypyta. Wyglądało to na poważny upadek.
Potrząsnąłem głową.
– Skończy się na kilku siniakach.
– To dobrze. No więc, dobranoc.
– Dobranoc. – Pocałowałem ją w policzek.
Jej oczy błyszczały, odbijając słabe światło dobywające się z okien pubu. Pocałowałem ją w usta, dość krótko, z zaciśniętymi wargami. Odwzajemniła się takim samym pocałunkiem.
– Hm – rzekła, robiąc krok do tyłu. – To było niezłe. Szczerze nienawidzę oślizłych.
Zwinnie wsunęła się do midgeta i włączyła silnik.
– Do zobaczenia w sianie – rzuciła. – Kiedy je będziesz liczył.
Gdy odjeżdżała, uśmiechała się pewnie wyraz jej twarzy był lustrzanym odbiciem mojego. Otworzyłem drzwi od samochodu i, czując się trochę głupio, zajrzałem w ciemność za przednimi siedzeniami.
Nikogo.
Wsiadłem do samochodu i włączyłem silnik, zastanawiając się, czy ryzykować powrót do domu. Piątek i sobota minęły mi bezpiecznie, ale być może koty nadal obserwują mysią norę. Doszedłem do wniosku, że lepiej z ostrożności spędzić jeszcze jedną noc poza domem i ponownie objechałem Oxford od północnej strony, żeby schronić się w dużym, gwarantującym anonimowość motelu przy rondzie łączącym dwie ważne drogi.
Miejsce jak zwykle było pełne świateł i krzątaniny: zawieszone na wysokich słupach flagi trzepotały na wietrze, a pompy doczyły paliwo. Z recepcji wziąłem klucz i podjechałem do nieco cichszego skrzydła motelu na tyłach budynku.
Pomyślałem, że nie będę miał żadnych kłopotów ze snem. Ciągły szum przejeżdżających samochodów z pewnością podziała usypiająco. Jak kołysanka.
Ziewnąłem, wyjąłem walizkę, zamknąłem samochód i po chwili włożyłem klucz w drzwi pokoju.
Coś uderzyło mnie bardzo mocno w plecy. Wpadłem na jeszcze zamknięte drzwi i natychmiast coś mnie bardzo mocno uderzyło w głowę.
Tym razem było brutalnie. Tym razem żadnego eteru.
Osuwając się oszołomiony po drzwiach zobaczyłem tylko niejasne sylwetki, przymierzające się do wymierzenia ciosów i kopniaków. Czułem liczne bolesne uderzenia, ale kolejny cios w głowę sprawił, że poczułem już tylko błogi spokój.
11
Obudziłem się w ciemnościach. W absolutnych, egipskich ciemnościach.
Zupełnie nie rozumiałem, dlaczego leżę na twardej powierzchni w zupełnych ciemnościach i w dodatku jestem cały obolały.
Upadek, pomyślałem. Spadłem z konia w Towcester. Dlaczego nie pamiętałem?
Było mi zimno. Byłem kompletnie zziębnięty. Kiedy się ruszałem, bolało mnie bardziej.
Nagle przypomniałem sobie, że jadłem kolację z Jossie. Wszystko dokładnie pamiętałem, aż do momentu, kiedy pocałowałem ją na parkingu.
Ale co było potem?
Spróbowałem usiąść, ale zdołałem tylko podnieść głowę. Wywołało to silne nudności i przeszywający ból głowy. Delikatnie wpuściłem palce w swoje włosy i znalazłem opuchnięte i obolałe miejsce. Bardzo ostrożnie opuściłem głowę.
Poza szelestem moich ubrań nie było słychać żadnych dźwięków. Żadnego silnika. Żadnego skrzypienia czy szumu wody. Nie leżałem na koi, ale na szerszej powierzchni, twardej i płaskiej.
Nie byłem w forpiku, ale z pewnością znowu w ciemnościach. W każdym znaczeniu tego słowa. Wzbierający we mnie słaby, pełen frustracji gniew kazał mi ironizować, że w ciągu czterech dni, kiedy byłem wolny, nie udało mi się dowiedzieć wystarczająco dużo, aby uchronić się przed ponurą teraźniejszością.
Każdy ruch dopowiadał mi to, czego ciągle nie pamiętałem. Wiedziałem tylko, że po upadku z Notebooka całe ciało nie bolałoby mnie tak. Miałbym kilka siniaków, które by zesztywniały przez noc, ale nie czułbym się cały jak wygniecione ciasto. Przekręciłem się z jękiem na brzuch i położyłem głowę na złożonych rękach. Pomyślałem, że jedynym plusem jest to, że nie związali mi rąk.