Выбрать главу

Oni. Kim byli ci oni?

Pomyślałem, że kiedy głowa przestanie mi pękać, będę miał dosyć sił, żeby stwierdzić, gdzie jestem, i spróbować się stąd wydostać. Póki co mogłem tylko leżeć nieruchomo i czekać na poprawę.

Pomyślałem, że jest jeszcze jedna rzecz, za którą powinienem być wdzięczny. Twarda, płaska powierzchnia, na której leżałem, nie kołysała się. Jeśli mam szczęście, nie jestem na łodzi. Nie będę miał nudności. Posiniaczone ciało to nic w porównaniu do męczarni choroby morskiej.

Nie miałem butów na nogach, tylko skarpetki. Kiedy spojrzałem na nadgarstek, nie zobaczyłem jasnej tarczy: nie miałem zegarka. Nie stać mnie było na sprawdzanie wszystkich kieszeni. Byłem pewien, że i tak są puste.

Po jakimś czasie przypomniałem sobie, że zdecydowałem się pojechać do motelu, a potem skojarzyłem jeszcze rejestrowanie się tam i bijatykę na progu wynajętego pokoju.

Musieli jechać za mną cały czas od Towcester, pomyślałem. Przeczekać kolację z Jossie. Ruszyć za mną do motelu. Ani razu ich nie widziałem. Nawet nie słyszałem za sobą ich kroków przebijających się przez szum ruchu ulicznego.

Moje instynktowne odczucia podpowiadające, że z Jossie jestem bezpieczny, potwierdziły się.

Minęły wieki.

Łomot w mojej głowie powoli ustępował. Nic więcej się nie działo. Miałem wrażenie, że jest prawie świt i trzeba się dobudzić. Kiedy mnie zaatakowali, było wpół do jedenastej. Nie miałem pojęcia, jak długo byłem nieprzytomny ani jak długo leżałem już przytomny, ale ciało ma swój własny zegar i na moim była szósta rano.

Poczucie, że jest ranek, sprowokowało mnie do swego rodzaju działania, chociaż jeśli na zewnątrz świtało, to do mnie nie docierało nic, co mogło o tym świadczyć. Być może, pomyślałem czując się nieswojo, mylę się co do czasu. Na zewnątrz mogła być jeszcze noc. Modliłem się o to, żeby tak było.

Kolejny raz spróbowałem usiąść. Nie można powiedzieć, żebym się czuł rewelacyjnie. Musiałem chwilę poczekać, żeby ustąpiły zawroty głowy, a dodatkowo chłód bardzo źle działa na obolałe mięśnie. Każdy ruch sprawiał mi ból. Znałem ten ból, bo nie raz zdarzyło mi się spaść z konia w czasie wyścigów. Tylko teraz był silniejszy.

Podłoże pode mną było brudne. Czułem ziarniste drobinki pyłu. W powietrzu unosił się słaby zapach oleju. Powierzchnia była płaska, gładka i nie było to drewno.

Zacząłem macać wokół siebie i po lewej stronie natrafiłem na ścianę. Powoli przysunąłem się do niej na jednym biodrze i zacząłem dokładnie badać ją palcami.

Kolejna gładka i płaska powierzchnia, ustawiona pod kątem prostym do podłogi. Uderzyłem w nią delikatnie pięścią, a wibracje i dźwięk materiału uświadomiły mi, że to metal.

Pomyślałem, że jeśli usiądę oparty plecami o ścianę, doczekam tak świtu i wtedy zorientuję się, gdzie jestem. Musi się zacząć robić jasno, pomyślałem rozpaczliwie. Po prostu musi.

Oczywiście nie zrobiło się.

Kiedy zapewnili mi światło na łodzi, to uciekłem. Był to błąd, którego należy unikać.

Musiałem stawić temu czoła. Celowo umieszczono mnie w ciemności i będzie to trwało. Powiedziałem sobie ostro, że siedzenie i rozczulanie się nad sobą na nic się nie zda.

Zacząłem dalej penetrować nieznane mi terytorium i szybko przekonałem się, że mój świat jest znacznie mniejszy od świata Kolumba. Wydawało mi się, że nadal ostrożniej będzie przemieszczać się na siedząco, pamiętając o teoriach, jakoby ziemia była płaska i że wtedy można spaść z krawędzi; ale dwie stopy dalej w prawą stronę znalazłem się w kącie.

Druga ściana też była płaska, gładka i metalowa. Przylgnąłem do niej kręgosłupem i ponownie zacząłem się przemieszczać w prawo.

Droga była krótka. Prawie natychmiast dotarłem do kolejnego rogu. Szybko zorientowałem się, że siedząc na środku z wyciągniętymi rękoma, mogłem bez problemów czubkami palców dotknąć obu ścian. Dzieliło je mniej więcej pięć stóp.

Zakręciłem za drugim rogiem i ruszyłem dalej. Trzy stopy dalej dowiedziałem się, gdzie jestem. Z metalowej, płaskiej dotąd ściany wyłaniało się duże, okrągłe wybrzuszenie – kiedy go dotknąłem, natychmiast wiedziałem, co oznacza, jakbym je widział.

Była to osłona na koło; a ja byłem w furgonetce.

Natychmiast stanął mi przed oczyma obraz nieprawdziwej karetki, do której wszedłem w Cheltenham. Biała furgonetka, standardowa, z tylnymi drzwiami otwierającymi się na zewnątrz. Jak będę przesuwał się dalej, za koło, to dotrę do tylnych drzwi.

I byłbym skończonym kretynem, gdybym sądził, że wystarczy otworzyć drzwi, żeby znaleźć się na wolności.

Nie miałbym nic przeciwko temu, żeby poczuć się jak skończony kretyn. Drzwi były szczelnie zamknięte i pewnie nic się nie da z nimi zrobić. W środku nie było żadnej rączki.

W czwartym rogu znalazłem coś, co tym razem miało zapewnić mi egzystencję, i jeśli już wcześniej byłem w beznadziejnym nastroju, to po dokonaniu tego odkrycia poczułem się jeszcze gorzej.

Był tam plastikowy, pięciogalonowy kanister wypełniony cieczą i duża reklamówka.

Zdjąłem zakrętkę z kanistra i powąchałem jego zawartość. Brak zapachu. Wylałem sobie trochę cieczy na dłoń i spróbowałem jej. Woda.

Namacałem otwór i zakręciłem kanister. Pięć galonów wody.

O nie, pomyślałem tępo. Dobry Boże.

Reklamówka była zapakowana po brzegi plastikowymi pudełeczkami, każde wielkości mniej więcej czterech cali kwadratowych. Znowu nie czuć było żadnego zapachu. Otworzyłem jeden z pojemników i odkryłem, że zawierał cienkie plasterki sera.

Liczyłem pojemniki z ciężkim sercem, wyjmując je po kolei z reklamówki i stawiając na podłodze. Było ich sześćdziesiąt. Wydawało mi się, że wszystkie były dokładnie takie same.

Zrozpaczony przeliczyłem je jeszcze raz, wkładając je z powrotem do reklamówki, i ciągle było ich sześćdziesiąt. Dali mi dosyć jedzenia i wodyna przynajmniej cztery tygodnie. Nie będzie odwiedzin dwa razy dziennie: zupełnie nikogo, z kim można by porozmawiać.

Pieprzyć ich, pomyślałem wściekle. Jeśli na tym miała polegać zemsta, to była znacznie gorsza niż kara, którą zapewniłem jakiemukolwiek oszustowi.

Powodowany gniewem, wstałem gwałtownie, żeby zbadać górną część furgonetki, i uderzyłem obolałą głową w dach. Tego było już zbyt wiele. Opadłem na kolana, złapałem się za głowę i zacząłem przeklinać, cały czas starając się powstrzymać od płaczu. Słaba, zdruzgotana postać, sycząca z bólu w ciemności.

Pomyślałem, że to na nic się nie zda. Trzeba było podejść do sytuacji zupełnie bez emocji. Ignorować ból. Wziąć się mocno w garść i wypracować sobie plan na przetrwanie.

Kiedy minął ból głowy wywołany uderzeniem w sufit, zabrałem się do rzeczy.

Skonstatowałem, że obecność jedzenia i wody oznaczała, że mam przeżyć. Że pewnego dnia, jeśli nie uda mi się po raz drugi uciec, uwolnią mnie. Czyli, że moja śmierć nie jest w planie. No to, w takim razie, o co ja robię tyle hałasu?

Kiedyś czytałem o człowieku, który spędził kilka tygodni wjakiejś rozpadlinie w ciszy i zupełnych ciemnościach, żeby zobaczyć, jak kompletna deprywacja bodźców działa na ludzkie ciało. Przeżył, a zarówno jego umysł, jak i ciało były w nienaruszonym stanie, a jego poczucie czasu zmieniło się tylko bardzo nieznacznie. Skoro on mógł to zrobić, to ja też mogę. Nieważne, pomyślałem, że tamten naukowiec dobrowolnie zdecydował się na uwięzienie i że ktoś na powierzchni rejestrował bicie jego serca i inne podstawowe funkcje życiowe, i że mógł w każdej chwili przerwać eksperyment, jakby miał dosyć.