– Nie jestem z plasteliny – powiedziałem i pomimo jego protestów nie ruszyłem się i ponownie spróbowałem połapać się w umówionych spotkaniach, które przepadły.
Pan Wells był w najgorszych tarapatach, bo wystawił czek bez pokrycia. Kara za to była nieunikniona.
– Ale wiedział pan, że bank tego nie zapłaci – zaprotestowałem, kiedy zadzwonił w sprawie swojego ostatniego kłopotu.
– Tak… Ale myślałem, że może.
Jego naiwność była przerażająca. Był to przejaw tej samej głupiej ufności, która w ogóle wpędziła go w tarapaty. Nie przyjmował do wiadomości rzeczywistości, a wierzył w fantazje. Znałem jemu podobnych i oni nigdy się nie zmieniali.
– Niech pan przyjdzie w poniedziałek po południu – powiedziałem z rezygnacją.
– A jeśli ktoś pana znowu porwie?
– Nikt mnie nie porwie – odparłem. – Wpół do trzeciej w poniedziałek.
Z Debbie przejrzałem listy, które nagromadziły się przez tydzień, i zająłem się najpilniejszymi sprawami. Złożoność ich sprawiła, że zrobiło mi się słabo.
– Odpowiemy na nie w poniedziałek rano – powiedziałem. Debbie zrobiła kawę i powiedziała swoim najbardziej świętoszkowatym tonem, że nie jestem w formie i nie powinienem być w pracy.
– Czy dostaliśmy te odroczenia dla Axwood Stables i Coleya Younga? – spytałem.
– Tak, przyszły w środę.
– A co z poświadczeniem Denby’ego Cresta?
– Pan King powiedział, że pan Crest zjawi się w tej sprawie dzisiaj rano.
Przetarłem twarz ręką. Oszukiwanie siebie nie miało sensu. Chociaż bardzo mi się to nie podobało, czułem się straszliwie słaby. Zgoda na wystartowanie na Tapestry była egoistyczną zachcianką. Jedynym rozsądnym rozwiązaniem był natychmiastowy telefon do Moiry Longerman i odwołanie; ale w sprawie udziału w wyścigach nigdy nie byłem rozsądny.
– Debbie – powiedziałem. – Mogłabyś zejść do magazynu i przynieść tu stare dokumenty dotyczące Connaughta Powysa, Glitberga i Ownslowa…
– Kogo?
Zapisałem jej nazwiska na kartce. Spojrzała na nie, pokiwała głową i wyszła.
Zatelefonował Patyczak Elroy, mówił szybko i bełkotliwie, niespójnie. Choć był dużo bardziej rozmowny niż przy kolacji w pubie, kiedy był przyćmiony przez swojego przypominającego byka ojca.
– Spokojnie – przerwałem mu. – Nie zrozumiałem ani słowa. Powiedz powoli.
– Mówiłem, że strasznie mi przykro, że zamknięto cię w furgonetce.
– Hm… Dzięki.
– Moj stary nie mógł tego zrobić, wiesz. – Jego głos zdradzał zdenerwowanie, raczej jakby chciał sam siebie przekonać, niż był rzeczywiście o tym przekonany
– Myślisz, że nie?
– Wiem, że powiedział… Posłuchaj, hm, przeklinał przez cały wieczór i wiem, że ma furgonetkę i w ogóle, która jest w jakimś warsztacie, gdzie naprawiają skrzynię biegów, czy coś tam, i wiem, że był strasznie wściekły i mówił, że powinno się ciebie zamknąć, ale nie sądzę, żeby mógł to zrobić, nie naprawdę.
– Pytałeś go? – zagadnąłem z zaciekawieniem.
– Tak. – Zawahał się. – Rozumiesz… cholernie się pokłóciliśmy, ja i on. – Znowu zamilkł na chwilę. – Zawsze nas prał, kiedy byliśmy dziećmi. Paskiem, butami, czymkolwiek. – Chwila ciszy. – Spytałem go o ciebie… uderzył mnie w twarz.
– Hm – powiedziałem. – A co zdecydowałeś zrobić z tą kasą?
– No, hm, to właśnie o to się pokłóciliśmy, rozumiesz. Doszedłem do wniosku, że miałeś rację, i nie chcę mieć problemów z prawem, a ojciec wściekł się i powiedział, że nigdy nie ceniłem niczego, co dla mnie zrobił. Mówi, że jeśli zadeklaruję tę kasę i zapłacę od niej podatek, to on będzie miał kłopoty, rozumiesz, i wydaje mi się, że był zbytnio wściekły, żeby zrobić jeszcze cokolwiek.
Zastanowiłem się chwilę.
– Jakiego koloru jest jego furgonetka?
– Raczej biała. Stary ford.
– Mhm. Kiedy zdecydowałeś się pójść do tego pubu na kolację?
– Ojciec pojechał tam prosto z wyścigów, na drinka, rozumiesz, a potem zadzwonił, że zaprasza nas wszystkich na kolację, żeby uczcić moje zwycięstwo.
– Miał szansę skombinować skądś sześćdziesiąt opakowań z żółtym serem? – spytałem.
– O co ci chodzi? Westchnąłem.
– Były w furgonetce, w której byłem.
– Hm, no nie wiem. Już z nim nie mieszkam. Ale nie sądzę, żeby poszedł do supermarketu. To zajęcie dla kobiet, rozumiesz?
– Tak. Gdybyś zdecydował się zadeklarować tę kasę, trzeba odprowadzić trochę pieniędzy na poczet podatku.
– Wiem. Przeklęte podatki – westchnął. – Kompletnie cię ogołacają. Nie zamierzam już więcej zawracać sobie głowy jakimiś podejrzanymi interesami. Nie są tego warte.
Umówił się ze mną na przyszły tydzień i bełkotliwie zakończył rozmowę.
Usiadłem i zacząłem wpatrywać się przed siebie, myśląc o Patyczaku Elroyu i jego gwałtownym ojcu. Wysokie podatki nigdy nie przynosiły pożądanych efektów, bo państwo stopniowo traciło coraz więcej, dokręcając śrubę. Ilość czasu i zachodu nie była tego warta. To była zachęta do emigracji. Im wyższe stawki podatkowe, tym mniej do opodatkowywania.
Absurdalne. Gdybym był premierem, zrobiłbym z Brytanii raj podatkowy i zaprosił wszystkich bogatych, którzy zabrali swoje pieniądze i wyjechali. Pięćdziesiąt procent podatku od milionów to więcej niż dziewięćdziesięcioośmioprocentowy podatek od niczego. Ale póki co musiałem doradzać zgodnie z obowiązującym systemem, który uważałem za zły; wykorzystywać możliwości oferowane przez utrzymujące się prawo, które uważałem za irracjonalne. Nie było nic dziwnego w tym, że wściekłość Elroyów na system podatkowy przybierała formę napaści na księgowego, który kazał im stawić czoła nieprzyjemnym prawdom. Ale szczerze wątpiłem w t &, żeby nawet starszy Elroy posunął się do napaści fizycznej. Od wyzywania mnie od sukinsynów daleka droga do uwięzienia.
Debbie stanęła w drzwiach z teczkami w dłoniach i wyrazem podniecenia na twarzy.
– Na zewnątrz czeka jakaś pani, która koniecznie chce się z tobą zobaczyć. Nie była umówiona i pan King powiedział, że dzisiaj bezwzględnie nie powinieneś być niepokojony, ale ona nie chce odejść. To…
Pani, o której była mowa, przy tych słowach Debbie weszła do biura. Wysoka, szczupła, pewna siebie i w średnim wieku.
Wstałem, uśmiechnąłem się i uścisnąłem rękę Hilary Margaret Pinlock.
– Wszystko w porządku, Debbie – powiedziałem.
– No dobrze. – Wzruszyła ramionami, położyła teczki i wyszła.
– Jak się miewasz? – spytałem. – Usiądź.
Margaret Pinlock usiadła w fotelu dla klientów i założyła swoją szczupłą nogę na drugą nogę.
– Ty wyglądasz, jakbyś był na wpół martwy – zauważyła.
– Na wpół pusta butelka jest również na wpół pełna.
– A ty jesteś optymistą?
– Zazwyczaj – odparłem.
Miała na sobie szaro-brązowawą, kropkowaną, tweedową kurtkę, która wyglądała bardzo ponuro w pochmurny, kwietniowy dzień. Zza okularów patrzyły małe i jasne oczy, a delikatny róż szminki ożywiał jej usta.
– Przyszłam, żeby ci coś powiedzieć – zaczęła po chwili. – Szczerze mówiąc, sporo rzeczy.
– Dobrych czy złych?
– Same fakty.
– Nie jesteś w ciąży? Rozbawiło ją to.
– Jeszcze nie wiem.
– Masz ochotę na kieliszek sherry?
– Tak, proszę.
Wstałem i wyjąłem butelkę i dwa kieliszki z szafki. Nalałem. Podałem jej szczodrą porcję Harvey Luncheon Dry.
– Wróciłam wczoraj do kraju – powiedziała. – Jeszcze w samolocie przeczytałam o tym, że znowu cię porwano. Potem usłyszałam w wiadomościach, że cię znaleziono, całego i zdrowego. Pomyślałam, że przyjdę zobaczyć się z tobą osobiście, zamiast udawać się z moimi informacjami na policję.