Выбрать главу

– Ale ja jestem słaby.

– Mięczak. – Humor znacznie jej się poprawił i w końcu zdobyła się na uśmiech. – Chcesz, żebym pojechała jutro do Kempton i kibicowała ci?

– Przyjedź i poczęstuj Moirę Longerman podwójną brandy, kiedy spadnę.

Potem, przy kolacji powiedziała poważnie:

– Podejrzewam, że przyszło ci do głowy, że gdy ostatnie dwa razy startowałeś w wyścigach, zaraz potem rozwierała się czarna dziura?

– Przyszło – odparłem.

– Więc czy jesteś… hm… czy chociaż trochę się boisz jutra?

– Zdziwiłbym się, gdyby to się znowu stało.

– Zdziwienie niewiele by ci pomogło.

– To prawda.

– Doprowadzasz mnie do szału – wybuchnęła. – Jeśli wiesz, dlaczego ciebie porwano, to dlaczego mi nie powiesz?

– Mogę się mylić, więc chciałbym najpierw zadać trochę pytań.

– Jakich pytań?

– Co robisz w niedzielę?

– To nie jest pytanie.

– Ależ jest – odparłem. – Miałabyś ochotę spędzić dzień na Isle of Wight?

Czując wyrzuty sumienia wywołane tym, że przystałem na wystartowanie na Tapestry, starałem się za wszelką cenę dużo jeść, a potem, po rozstaniu się z Jossie przed jej domem, pojechałem do domu i usiłowałem iść spać. Jako że organizm uparcie opierał się zamiarom powrotu do normalności, obie próby zakończyły się tylko umiarkowanym sukcesem. W sobotę rano twarz w lusterku do golenia nie wzbudziłaby ufności w nikim, nawet w samej Moirze.

– Jesteś skończonym głupcem – powiedziałem na głos, a moje odbicie zgodziło się.

Po wtłoczeniu w siebie kawy, jajka na twardo i tostów pojechałem do miasta w poszukiwaniu właścicieli opuszczonych magazynów. Pracownicy biura nieruchomości, zajęci rozmowami z parami trzymającymi się za ręce, odpowiadali mi niecierpliwie, że już wszystko powiedzieli policji.

– To w takim razie niech ja też się dowiem – rzekłem. – To chyba żadna tajemnica, co?

Blady, brodaty mężczyzna, którego spytałem, wyglądał na strapionego i odszedł, żeby się kogoś poradzić. Wrócił ze skrawkiem papieru, który mi wręczył, jakby samo dotykanie papieru dręczyło jego duszę.

– Już nie współpracujemy z tymi ludźmi – powiedział poważnie. – Nasza tablica nie powinna już być przywieszona na ścianie tego magazynu.

Nigdy przedtem nie słyszałem, żeby ktoś użył słowa „przywieszony”. Ale on jeszcze nie skończył.

– Chcemy, aby uznano, że nie mamy z tą sprawą nic wspólnego. Przeczytałem to, co było napisane na kartce.

– Nie wątpię – powiedziałem. – Może mi pan podać, kiedy ci ludzie ostatni raz się z państwem kontaktowali? I czy ostatnio ktoś pytał o wynajem lub korzystanie z tego magazynu?

– Wygląda na to, że ci ludzie kilka lat temu wynajęli ten magazyn firmie handlującej nadwyżkami armii, w ogóle nas o tym nie informując i nie płacąc należnego nam honorarium – wyjaśnił z dezaprobatą. – Od tego czasu nie otrzymaliśmy od nich żadnych instrukcji co do wynajmu lub podnajmu magazynu.

– Tak bywa – rzekłem i wyszedłem uśmiechnięty na ulicę. Słowa na kartce papieru, które tak zniesmaczyły pracownika biura, to „National Construction (Wessex) Ltd”, czyli innymi słowy mityczni budowniczy wymyśleni przez Ownslowa i Glitberga.

Odebrałem ekspresowo wywołane powiększenia zdjęć Hilary i poszedłem do biura. Panowała tam zupełna cisza, jak to w soboty, a stosy roboty do odwalenia były jak niemy wyrzut.

Odwracając od nich oczy, zadzwoniłem na policję.

– Macie coś nowego? – spytałem; odparli, że nie.

– Czy udało wam się namierzyć właściciela furgonetki? – spytałem.

– Nie.

– Był w niej numer silnika? – nie dawałem za wygraną.

Tak, odparli, ale nie był to pierwotny numer tego konkretnego pojazdu, rzeczony pojazd prawdopodobnie wiele razy zmieniał właścicieli i był wielokrotnie przerabiany nim trafił do magazynu.

– A czy zapytaliście pana Glitberga i pana Ownslowa, co robiłem w furgonetce w ich magazynie?

Z drugiej strony zapadła cisza.

– Zapytaliście? – powtórzyłem. Chcieli wiedzieć, dlaczego o to pytam.

– No dajcie spokój – odparłem. – Byłem w biurze obrotu nieruchomościami. Tak jak wy.

Wyglądało na to, że pan Glitberg i pan Ownslow nie mieli zielonego pojęcia, dlaczego ich magazyn miałby zostać użyty do takich celów. Oni wiedzieli tylko, że został wynajęty firmie handlującej nadwyżkami wojskowymi i policja powinna do nich kierować te pytania.

– Czy możecie odnaleźć ludzi z tej firmy? – spytałem.

Jeszcze nie, odparli. Policyjne gardło odchrząknęło i ostrożnie dodało, że pan Glitberg i pan Ownslow kategorycznie zaprzeczyli, jakoby uwięzili pana Brittena w furgonetce w ich magazynie czy gdziekolwiek indziej, w ramach zemsty na rzeczonym panie Brittenie za jego udział w wykryciu fałszerstwa.

– Dokładnie takich słów użyli? – spytałem z zainteresowaniem.

Nie dokładnie. Taki był ich sens.

Podziękowałem im za informacje i rozłączyłem się. Pomyślałem, że pewnie nie powiedzieli mi wszystkiego, co wiedzą, aleja też nie, więc byliśmy kwita.

Drzwi biura Trevora były zamknięte, tak jak moje, ale obaj mieliśmy klucze do obydwu. Wiedziałem, że nie byłby zachwycony, gdyby zobaczył, że bez pozwolenia szperam w dokumentach w jego szafce, ale doszedłem do wniosku, że skoro i tak miałem do nich dostęp, kiedy był na wakacjach, jeszcze jeden rzut oka nie będzie niczym naprawdę zdrożnym. Przez godzinę skoncentrowany czytałem księgi kasowe i księgi główne, a potem z mniej więcej normalnie funkcjonującym umysłem ponownie sprawdziłem obliczenia Denby’ego Cresta. Nie pomyliłem się, nawet będąc oszołomionym. Brakowało pięćdziesięciu tysięcy z funduszów powierzonych mu przez klientów. Wpatrywałem się niewidzącym wzrokiem w obraz pod tytułem „Dama i pan w powozie” i myślałem ponuro o konsekwencjach.

W pokoju sekretarki była kserokopiarka, z której w ciągu tygodnia dużo korzystali Debbie i Peter. Kolejną godzinę tego spokojnego sobotniego ranka spędziłem na metodycznym kserowaniu dokumentów do własnego użytku. Potem odłożyłem wszystkie księgi i dokumenty na miejsce, zamknąłem biuro Trevora i zszedłem do magazynu w piwnicy.

Teczki, których szukałem, łatwo było znaleźć, ale były cienkie i mało przydatne, bo zawierały tylko kopie rozliczeń i nie wszystkie faktury, księgi kasowe i księgi przychodów, na podstawie których sporządzano zeznanie podatkowe.

Nie było w tym nic dziwnego. Zgodnie z Prawem o Spółkach z 1976 roku i z systemem opodatkowania YAT, wszystkie takie dokumenty musiały być przechowywane i w razie potrzeby udostępniane przez trzy lata, a później można było legalnie się ich pozbyć, ale większość księgowych oddawała księgi na przechowanie swoim klientom, jako że tak jak my, po prostu nie miała miejsca dla wszystkich.

Odłożyłem teczki na miejsce, zamknąłem wszystkie drzwi od biura, zakleiłem w dużej kopercie moje odbitki i nieco przygnębiony wziąłem ją ze sobą do Kempton Park.

* * *

Widok Jossie w jej marszczonej, brązowej spódniczce wydatnie poprawił mi humor i „obaliliśmy” sok grejpfrutowy przyjaźnie ze sobą rozmawiając.

– Ojciec zabrał ze sobą tę okropną Lidę, więc ja przyjechałam sama – powiedziała.

– Czy ona z wami mieszka? – spytałem.

– Nie, dzięki Bogu. – Ta myśl ją zaniepokoiła. – Pięć mil od nas, a to i tak o pięć tysięcy za blisko.

– A co wiecznie chora sekretarka ma do powiedzenia na jej temat?

– Sandy? Robi się jeszcze bardziej chora. – Dopiła resztki soku, uśmiechając się znad szklanki. – Szczerze mówiąc Sandy nie byłaby taka zła, gdyby bez przerwy nie płakała. I możesz sobie podarować mądre teorie o tym, że córki są zaborcze wobec ojców, bo naprawdę byłabym bardzo zadowolona gdyby związał się z kimś sensownym.