– Czy on wie, że nie lubisz Lidy?
– No jasne – westchnęła. – Powiedziałam mu, że jest mięsożerną orchideą, a on odpowiedział, że nie rozumie. Wystarczy już o niej. Zabawne jest to – dodała – że tylko kiedy jestem z tobą, mogę o niej myśleć i nie bluzgać na nią.
– Wyrostek robaczkowy sprawia, że zapominasz o bólu zęba – skomentowałem.
– Co?
– Moje przemyślenia z pobytu w małych białych furgonetkach.
– Często myślę, że jesteś trochę stuknięty – przyznała. Spotkała jakichś znajomych i odeszła z nimi, a ja udałem się do sali ważeń, żeby przebrać się w bryczesy, buty i biało-czerwone barwy Moiry Longerman.
Kiedy wyszedłem, z kurtką na jaskrawej koszulce, czekał na mnie Binny Tomkins. Jego wyraz twarzy był przeciwieństwem ciepła i blasku.
– Chcę z tobą porozmawiać – powiedział.
– Dobrze. Czemu nie. Skrzywił się.
– Nie tutaj. Za dużo ludzi. Chodźmy tam. – Wskazał na ścieżkę, którą jeździły konie na tor: szeroki pas trawy bez tłumów amatorów wyścigów konnych.
– O co chodzi? – spytałem, kiedy wyszliśmy z tłumu kłębiącego się przy drzwiach sali do ważenia i ruszyliśmy we wskazanym przez niego kierunku. – Coś nie tak z Tapestry?
Niecierpliwie potrząsnął głową, jakby ta myśl była niedorzeczna.
– Chcę, żebyś zbytnio nie przemęczał konia.
Zatrzymałem się. Zbytnio nie przemęczać konia w gruncie rzeczy znaczyło spróbować nie wygrać.
– Nie – powiedziałem.
– No, to nie wszystko… – Zrobił ze dwa kroki, spojrzał za siebie i poczekał, aż do niego podejdę. – Muszę z tobą porozmawiać. Powinieneś mnie wysłuchać.
W jego zachowaniu było coś więcej oprócz zwyczajnego niezadowolenia. Coś, co wyglądało na zwykły strach. Potrząsając głową, ruszyłem za nim przez trawę.
– Ile byś chciał? – spytał. Znowu się zatrzymałem.
– Nie zrobię tego – powiedziałem.
– Wiem, ale… Może dwieście, wolne od podatków?
– Jesteś głupi, Binny.
– Tobie to zwisa – rzucił z wściekłością. – Ale jeśli Tapestry dziś wygra, stracę wszystko. Moją stajnię, moje utrzymanie – wszystko.
– Dlaczego?
Cały aż drżał z napięcia.
– Mam ogromne długi.
– U bukmacherów? – spytałem.
– Oczywiście, że u bukmacherów.
– Jesteś głupcem – odparłem spokojnie.
– Sukinsyn – rzekł z wściekłością. – Dałbym wszystko, żebyś znalazł się z powrotem w furgonetce, a nie był dzisiaj tutaj.
Obrzuciłem go badawczym spojrzeniem.
– Tapestry i tak może nie wygrać – powiedziałem. – Nie ma pewniaków.
– Muszę wiedzieć to wcześniej – rzucił nierozważnie.
– A jeśli zapewnisz swojego bukmachera, że Tapestry nie wygra, da ci spokój?
– I zredukuje mi długi – odparł. – I nie będzie nalegał na natychmiastowe zapłacenie reszty.
– Do kolejnego razu – powiedziałem. – Kiedy będziesz jeszcze bardziej pogrążony.
Binny patrzył niewidzącym wzrokiem w beznadziejną przyszłość i stwierdziłem, że nigdy nie zrobi pierwszego kroku, żeby wrócić na pewny grunt, co w jego przypadku znaczyło, że nie zerwie z zakładami.
– Trenerzy znają łatwiejsze sposoby przegrywania wyścigów, niż przekupywanie dżokejów – zauważyłem.
Wyraz jego twarzy upodobnił go do Neandertalczyka.
– Ona płaci stajennemu opiekującemu się jej koniem za to, żeby strzegł go jak oka w głowie i informował ją o wszystkim, co się dzieje. Nie mogę go zwolnić ani przydzielić do innego konia, bo mówi, że jeśli to zrobię, to powierzy Tapestry innemu trenerowi.
– Dziwię się, że jeszcze tego nie zrobiła – odparłem; i zrobiłaby tak, gdyby słyszała naszą rozmowę.
– Musisz tylko źle pojechać – ciągnął uparcie. – Daj się przyblokować przy wychodzeniu na prostą i pojedź szerokim lukiem.
– Nie – odparłem. – Nie zrobię tego specjalnie.
Wyglądało na to, że miałem talent do wywoływania wściekłości. Binny z radością zobaczyłby, jak padam martwy u jego stóp.
– Słuchaj – powiedziałem. – Przykro mi, że masz kłopoty. Naprawdę, niezależnie, czy w to wierzysz, czy nie. Ale nie będę próbował cię z nich wyciągnąć oszukując Moirę, konia, graczy czy samego siebie, i koniec.
– Ty sukinsynu - rzucił.
Pięć minut później, kiedy ponownie znalazłem się w centrum życia wyścigów, przed salą ważeń, poczułem czyjąś rękę na ramieniu i usłyszałem za sobą nosowy głos.
– Mój drogi Ro, jakie dziś masz szanse?
Odwróciłem się i uśmiechnąłem do inteligentnej twarzy Viviana Iversona. W świetle dziennym, na wyścigach, gdzie go pierwszy raz widziałem, nosił się z równą elegancją i gracją jak w swym Vivat Club. Miał na sobie ciemnozieloną bluzę i szare spodnie w kwadraciki, a jego czarne włosy lśniły w kwietniowym słońcu. W bystrych oczach widać było iskierkę lekkiego rozbawienia.
– Nieznane są wyroki bogów – odpowiedziałem.
– Czasem się nie ma takiego wyboru, mój drogi. Puściłem do niego oko.
– Mhm – rzuciłem.
– To jak byś obstawił?
– Pięć do czterech przeciw…
– Mam nadzieję, że się mylisz – odparłem.
Pomimo pozornie żartobliwego dialogu, był najwyraźniej poważny.
– Tak się składa, że wczoraj wieczorem w klubie słyszałem, jak nasz znajomy Connaught Powys rozmawiał przez telefon. Szczerze mówiąc, mój drogi Ro, kiedy usłyszałem twoje imię, to raczej celowo nasłuchiwałem…
– Z innego aparatu?
– No wiesz – rzucił z lekką dezaprobatą. – Niestety nie. Nie wiem, z kim rozmawiał. Ale powiedział – cytuję – „w sprawie Brittena musimy uznać, że przezorność jest najlepszym środkiem zapobiegawczym”, a chwilę później dodał: „Kiedy psy zaczynają węszyć, najlepiej trzymać je na łańcuchu”.
– Urocze – powiedziałem tępo.
– Potrzebny ci goryl?
– Proponujesz siebie? Potrząsnął głową, uśmiechając się.
– Mógłbym wynająć ci jednego. Karate. Kuloodporne szyby. Wszystkie nowinki.
– Myślę, że jednak ograniczę się do zwiększenia środków ostrożności – odparłem po namyśle.
– I uda ci się w ten sposób zapobiec porwaniu? Nie sądzę.
– Oni nie będą mieli wyboru. Nikt nie zepchnie mnie z trampoliny, jeśli będzie wiedział, że wtedy na jego głowę spadnie głaz.
– Upewnij się, że wiedzą, że ten głaz istnieje.
– Doceniam twoją radę – powiedziałem, uśmiechając się.
Nim dosiadłem Tapestry, Moira Longerman długo mrugała swoimi jasnymi, ptasimi oczyma i głaskała mnie po ramieniu – mała, szczupła ręka ślizgała się delikatnie po lśniącym, szkarłatnym rękawie.
– Słuchaj, Roland, zrobisz co w twojej mocy, wiem, że zrobisz, co możesz…
– Tak – odparłem z poczuciem winy, napinając swoje sflaczałe mięśnie i patrząc, jak mięśnie Tapestry prężą się pod derką, kiedy stajenny prowadził go nieopodal.
– Widziałam, że przed chwilą rozmawiałeś z Binnym, Roland.
– Widziałaś, Moira? – Spojrzałem jej w twarz.
– Tak, widziałam. – Pokiwała żywo głową. – Byłam na trybunie, w barze, patrzyłam z góry na ogrodzenie z końmi. Widziałam, że Binny zabrał ciebie na rozmowę…Patrzyła na mnie spokojnie, przenikliwie, zadając najważniejsze pytanie w absolutnej ciszy. Jej ręka nie przestawała mnie głaskać. Czekała w napięciu, spodziewając się odpowiedzi.
– Obiecuję ci, że jeśli się zbłaźnię, będzie to wbrew mojej woli – odparłem szczerze.
Przestała mnie głaskać; zamiast tego poklepała mnie w ramię i uśmiechnęła się.