– Nie kopcie głębiej – powiedział spokojnie. – Tu w ziemi ukrywa się destrukcyjna siła. Nie zdajecie sobie sprawy, czym ryzykujecie.
Zadokumentowali warstwę, zniwelowali. Pobrali materiał do próby C14. Znowu zeszli plantem. I jeszcze raz. Dopiero gdy byli już przeszło metr poniżej powierzchni ziemi, na dnie wykopu pojawiła się z grubsza prostokątna kamienna płyta, ozdobiona rysunkiem kilku spirali. Długość jej boku wynosiła nieco ponad metr.
– Dwadzieścia minut przerwy – zarządził magister. Wyleźli z wykopu. Oleg przyniósł butlę coli, której w końcu nie wypili wieczorem. Nalał dziewczynom do kubków. Etter, nie pytając o pozwolenie, zszedł na dno i „obwąchał” płytę wahadełkiem. Mruczał przy tym coś sam do siebie.
– I jak, dużo złota pod spodem? – zażartował Rylski.
Bioenergoterapeuta wygramolił się z wnętrza jamy. Był lekko pobladły. Archeolog zauważył jego rozszerzone źrenice i uśmiechnął się do swoich myśli.
– Coś wam opowiem – westchnął intruz. – W 1941 roku radzieccy archeolodzy postanowili zbadać ciało Timura, spoczywające w mauzoleum Gur Emir w Samarkandzie. Grób wpuszczony jest w podłogę i przygnieciony płytą z marmuru o wadze przeszło dwustu czterdziestu pudów, czyli na nasze prawie cztery tony. W grobowcu na ścianie znajdował się napis informujący, że w grobie uwięziony został demon straszliwej wojny i że ten, kto płytę podniesie, uwolni go. Jednak Rosjanie się zaparli. Zaczepili płytę linami i podnieśli dźwigiem. Zeszło im aż do późnej nocy. Wreszcie o trzeciej nad ranem zdołali tego dokonać…
– I co było w środku? – zaciekawiła się Magda.
– Trumna nakryta zetlałym całunem – mruknął Oleg. – Obecny przy badaniach profesor Gierasimow, autor metody odtwarzania rysów zmarłych na podstawie czaszek, zabrał głowę wodza i zrobił potem rekonstrukcję.
– A demon – Magda popatrzyła na bioenergoterapeutę – nie wymordował archeologów?
– Dwie godziny później hitlerowcy bombardowali Kijów – rzekł Etter. – Faszyści doszli prawie do Uralu. Zginęły dziesiątki milionów ludzi. Są groby, których nie należy otwierać!
– Jasne, a wrzesień 1939 roku to był kawałek innej wojny? Ciekawe, czy pod tą płytą siedzi coś takiego samego – mruknął sarkastycznie magister. – Gotowi? Podnosimy razem.
Zeskoczyli na dno.
– Ja was ostrzegam – powiedział Marek. – Tego nie wolno ruszać. Oni zadali sobie dużo trudu, aby stworzyć odpowiednie zabezpieczenia.
– Bo i w tamtych czasach grasowały hieny cmentarne – wyjaśnił Rylski. – Stąd maskowanie, ciężki kamień i tak dalej. Gotowi? – Trzy głowy skinęły zgodnie. – No to razem!
Unieśli płytę i ostrożnie odłożyli ją na bok. Obudowa z dobrze dopasowanych kamieni była do połowy wysokości wypełniona drobniutkim, miałkim piaskiem, który najwidoczniej przez całe tysiąclecia osypywał się do środka. Stały w niej trzy urny twarzowe, pokryte pięknymi rytami narracyjnymi. W kącie leżała szczęka świni, jednak rozsypała się, gdy Oleg jej dotknął. Pozostały tylko popękane zęby i garść białego pyłu kostnego.
– Cholera – zaklął przyszły antropolog.
– Aparat – polecił magister.
Dziewczyny wyszły z wykopu. Jakiś cień przesłonił słońce. Wariat z wahadełkiem… Rylski miał ochotę powiedzieć coś złośliwego, ale powstrzymał się. Etter przesunął teraz dla odmiany kryształową kulką ponad dnem grobu.
– Uciekło – powiedział. – Nie wyczuwam już żadnych wibracji.
Wahadełko w jego dłoni wisiało jak martwe.
– No i dobrze. Nic nas nie pogryzie – odparł radośnie archeolog.
Oleg podał mu aparat. Szybko zrobił kilkanaście fotografii z różnych ujęć, potem wyszedł na brzeg wykopu i strzelił jeszcze kilka zdjęć.
Bioenergoterapeuta odwrócił się bez słowa i powędrował w stronę wsi.
– A ładnie to tak bez kierownika groby otwierać? – usłyszeli nad sobą zgryźliwy głos Olszakowskiego.
Widocznie już się obudził.
– O, wstał pan? – zdziwił się Oleg.
– Otruliście mnie tym bimbrem, ale już mi lepiej – warknął szef. – No, ale okazało się, że umiecie dużo wypić, a to w naszym zawodzie bardzo ważne.
Stał dłuższą chwilę nad krawędzią wykopu, patrząc w opróżnianą powoli jamę grobu. Narysowali co trzeba i zadokumentowali. Rozebrali obudowę, sprawdzili jeszcze boczne ściany. Urny oraz płytę zanieśli do magazynu. Umyli się starannie po ciężkiej pracy. Dziewczęta zakrzątnęły się przy obiedzie.
– Trzeba będzie wezwać robotników, aby zasypali wykopy – powiedział zadowolony Rylski, klepiąc się po pełnym brzuchu. – Ile mamy urn?
– Dwadzieścia trzy, to więcej, niż ma w swoich zbiorach muzeum w Gdańsku! – stwierdził z zadowoleniem Olszakowski. – I jeszcze ta domkowa. W Polsce mamy tylko trzy podobne.
Oleg spojrzał na zachód.
– Niemieckich bombowców nie widać – zażartował. – Trzeba by jakoś to uczcić. Ostatecznie odwaliliśmy w tym tygodniu ogromną robotę. Skończyliśmy już cmentarzysko?
– Tak – potwierdził kierownik.
– No to może skoczymy do sklepu…
– Po wino – wpadł mu w słowo doktor. – Byle nie to o nazwie „Ogier”. Do tego kupcie kiełbasy, zrobimy sobie znowu ognisko. Trzeba też uzupełnić zapas konserw i chleba. Dziś poświętujemy.
– Sam nie dam rady wszystkiego przydźwigać – mruknął Oleg.
– Pójdę z tobą – zaofiarował się magister.
Ruszyli ścieżką do wsi.
– W sumie to żal mi tego pomyleńca – powiedział student – naprawdę się przejął.
– Zdarzają się tacy. Tu i tak mamy święty spokój. Jeśli będziesz kopał w mieście, zawsze przylezie tłumek lokalnych ekspertów, którzy zechcą się podzielić wiedzą. Na przykład będą radzili, żeby kopać dalej, bo tam są zagrzebane przez hitlerowców brylanty. Czasem przyjdą jacyś nawiedzeńcy z różdżkami i wahadełkami, tacy jak Etter. Jasnowidze, obiecujący wskazać miejsca sensacyjnych odkryć, szarlatani, naciągacze, postrzeleni nauczyciele historii proszący o jakąś możliwie starą skorupę do kolekcji dydaktycznej, dziennikarze pisemek dla świrów… Od kiedy jestem archeologiem, bez przerwy spotykam takich maniaków. Też przywykniesz. A ten, trzeba przyznać, był przynajmniej oryginalny… Straszyć archeologów trzecią wojną światową… – zachichotał Paweł.
– To prawda z tym Timurem? To znaczy czytałem, że jego grób otwarto w 1941 roku, ale daty się zgadzają?
– Owszem, zbieżność była zaskakująca. Ale zdarzają się takie przypadki.
Na schodkach przed sklepem było zupełnie pusto, za to wewnątrz kłębił się zbity, milczący tłum, wszyscy wgapiali się w telewizor, który, o dziwo, działał.
– Poprosimy… – zwrócił się Rylski do sprzedawczyni.
– Zamknij mordę!!! – huknął na niego nauczyciel. Ktoś podkręcił dźwięk.
– …z Nowego Jorku i Londynu dochodzą sprzeczne wiadomości. Mamy niepotwierdzoną informację o podobnej eksplozji w Paryżu… Nadal nie wiadomo, czy użyto broni konwencjonalnej, czy też może… – głos komentatora załamał się…
Połoz
Samiłło Niemirycz obudził się jak zwykle na ciężkim kacu. Potoczył wkoło przekrwionym spojrzeniem. Znajdował się w szopie. Drewniane belki przeżarte przez korniki i gruba warstwa słomy na klepisku wskazywały na to jednoznacznie. Pod głową miał własne siodło. Donośne chrapanie dobiegające z lewej strony i pogwizdywanie z prawej świadczyły, że Mulat Jersillo i chiński karzeł Ptaszek jeszcze śpią. Watażka zamrugał oczyma, aby przepędzić choć trochę paskudne zielone cienie.