Выбрать главу

– Mam prośbę – odparł jasnowidz, nie kryjąc obrzydzenia. – Proszę tego nie przynosić do mojego mieszkania. Nigdy więcej! Coś może się za tym przywlec!

Przełamując opory, otworzył wolumin na stronie tytułowej, rzucił okiem na ekslibris i zatrzasnąwszy, odepchnął księgę od siebie.

– Skoro już rozmowa wspięła się na takie wyżyny idiotyzmu – rzekł wolno Stanisław – trzeba się zastanowić, czy to właśnie takiej pozornie ożywionej mumii nie miałem doprowadzić do kancelarii adwokackiej.

– Nie sądzę… – Jasnowidz nerwowo splótł palce. – Ale to chyba nieprawdopodobne. Bo i po co? Czy pański stryjek był sadystą?

– Raczej nie – odparł niepewnie.

– Dusza uwięziona w takiej mumii musiałaby cierpieć straszliwe męki, a każdy powrót do życia dodatkowo… To bez sensu.

– To wszystko jest bez sensu.

Igor, przełamując obrzydzenie, znów przyciągnął do siebie manuskrypt i zaczął go kartkować.

– To tylko część pierwsza – stwierdził. – Nie było drugiej?

– Nic mi o tym nie wiadomo.

– Może tam znalazłoby się wyjaśnienie? Tylko że ona zapewne znajduje się w bibliotece.

– Czyli mam odnaleźć…

– Tak sądzę.

– Pomoże mi pan?

– Tak.

– Ale zapewne nie za darmo?

– Owszem, chcę przy okazji ubić własny interes… Malutki – zachichotał jasnowidz.

– Procent od spadku?

– Nie. Za moją pomoc chcę dostać tylko adres biblioteki.

– Załatwione. O ile oczywiście zdołam ją odnaleźć i jeśli ten księgozbiór jeszcze istnieje. Nie wiadomo też, czy mnie tam wpuszczą.

– Wpuszczą… – mruknął Igor.

Podszedł do drzemiącego w kącie sejfu i wydobył z niego kopertę. Wewnątrz tkwiła kartka papieru formatu wizytówki. Wytrząsnął ją na stół.

– Co to? – zdziwił się Renk.

– Karta czytelnika. Znalazłem ją w starej książce po krewnym. Mam też drugą, która kiedyś wpadła mi w ręce.

– I tak po prostu…

– Otrzyma ją pan, gdy dostanę adres. Jeśli biblioteka istnieje, to powinno zadziałać. Wystawiono je na okaziciela.

***

Kamieniarz mimo wczesnej pory pracował w swoim warsztacie. Obrabiał granitową płytę, wymłotkowując w niej skomplikowany wzór.

– A, to ty – burknął. – Coś mi się zdaje, że przeczytałeś.

– Przeczytałem.

Z drzew sypały się liście. Jesień, iście cmentarna pogoda…

– No to ekstra. – Mężczyzna wrócił do obrabiania kamienia.

Stanisław patrzył, jak uderza małym młoteczkiem w solidne dłuto. Od polerowanej powierzchni płyty odpryskiwały niewielkie drobinki.

– Podglądasz sekrety mojego zawodu! – ofuknął go rzemieślnik.

– Konkurencji i tak nie zrobię – odgryzł się. – Chciałem porozmawiać. Bo coś mi się wydaje, że pan też to czytał.

– Pobieżnie przejrzałem. I z Olgierdem też nieraz o tym gadaliśmy. Nie musiałem czytać, i tak wiem, o co w tym chodzi. Starzy pracownicy cmentarza przy wódce opowiadali…

Renk westchnął i wyciągnął z teczki butelkę kubańskiego rumu.

– A co to? – kamieniarz udał zdziwienie.

– Ziąb tu taki…

– Cmentarny – zachichotał stary. – No to chodź pod dach – zaprosił go do kanciapy. – Co wiesz o Izydorze? – Polał do szklanek.

– Tylko tyle, że miał warsztat kamieniarski na Bródnie. I marnie skończył. Ktoś go napadł, stracił władzę w prawej ręce. Potem nie mógł już pracować, więc zachlał się w kilka lat na śmierć.

– Ale kto go tak i za co, pewnie nie wiesz?

– Nie mam pojęcia. Może Olgierd wiedział? Był jego wnukiem.

– Już chyba tylko ja znam tę historię. Gdy zaczynałem pracę, zaraz po wojnie, opowiedzieli. Byłem taki młody szczurek… To był inny świat – zadumał się kamieniarz. – Nikt prawie nie rzeźbił w granicie, piaskowiec głównie był w robocie. My byliśmy elitą fachu, po drugiej stronie Wisły trafiali się i tacy, którzy kradli stare nagrobki z żydowskiego cmentarza przy Odrowąża i szlifowali, żeby zrobić z nich nowe płyty dla chrześcijan. Pierdolone hieny – parsknął. – Uczniowie Izydora…

– Był złym człowiekiem?

– Był takim ścierwem, że jeszcze za czasów mojego terminowania ludzie pluli na samo wspomnienie o nim. A przecież od jego śmierci mijało wtedy kilkadziesiąt lat.

– Ale co konkretnie takiego zrobił?

– Wysługiwał się carskim, ponoć potajemnie grzebał trupy ludzi, których zlikwidowali. Kradł płyty i przerabiał, jak groby przebudowywał, złotymi zębami ponoć też nie gardził. Ale to jeszcze małe piwo. Przybył tu z Krakowa, miał tam jakieś sprawy, musiał opuścić miasto. A jakie to sprawy? Gadali… nie śmiej się. Gadali, że te jego rzeźby to nie do końca rzeźby. Anioły robił w marmurze, piękne. Za ciężkie pieniądze je sprzedawał. Ale mówili, że tak naprawdę nie rzeźbił ich, tylko magiczną sztuką żywe dziewczęta obracał w kamień.

– Ależ to bzdura!

– Czytałeś?

– Czytałem i nadal uważam, że to niemożliwe. Rozumiem mumifikacja. Nawet przekształcenie tkanek w plastik, jak robi ten szalony Niemiec. Ale w marmur… Nie da się. Zupełnie inne proporcje minerałów. To jak zmienić ołów w złoto.

– W każdym razie tu, w Warszawie, znikła bez śladu dzieweczka, śliczna, młodziutka, niewinna i tak dalej.

– Córka krawca Szczurzyńskiego – uzupełnił Stanisław.

– O! Nazwiska sobie nie mogłem przypomnieć. Czyli znasz tę historię?

– Mój stryj znalazł opis zaginięcia dziewczyny w starej warszawskiej gazecie. Ale to wszystko, co wiem.

– W każdym razie jakiś rok po jej zniknięciu Izydor wystawił na sprzedaż figurę anioła. Poszła za siedemset rubli, to była gigantyczna kwota… I krawiec Szczurzyński dopatrzył się, że ta statua przypomina jego córkę. Wiedział, że nikomu nie pozowała ani nie zrobiono odlewu jej twarzy, więc umyślił sobie, że rzeźbiarz ją porwał i więził. Zebrał kilkunastu przyjaciół i napadli na warsztat. Przeszukali go od piwnic po dach, ale po porwanej tylko ubranie znaleźli. Pewnie Izydora też torturowali. Wreszcie, choć nie mieli dowodów, pobili go na śmierć. Tak im się przynajmniej zdawało. On jednak doszedł do siebie, choć nie odzyskał już władzy w ręce. Złożył zeznania. Aresztowano tylko krawca, nie powiedział w śledztwie, kto mu pomagał. Został skazany na piętnaście lat katorgi…

– A Izydor pił, aż się wykończył.

– Taaa… Gdy kojfnął, okazało się, że miał nie tylko rodzinę w Krakowie, ale i tu dwóch synów spłodził z aktoreczką z operetki. Dziewczyna sprzedała jego zakład i tyle ich widzieli. Dopóki nie pojawił się u mnie pański stryjek, nie wiedziałem nawet, że ciągle żyjecie.

– A czego on tu u pana szukał?

– Stwierdził, że skoro znam cmentarz jak własną kieszeń, to pomogę mu odnaleźć tamten posąg. Trochę się zaprzyjaźniliśmy. Pokazał mi też księgę Izydora. Wiedziałem, gdzie ją potem schował, to zabrałem, żeby nie wpadła w niepowołane ręce. A i tak wpadła… – Zmierzył Stanisława niechętnym spojrzeniem.

– I pomógł mu pan znaleźć tego anioła.

– A dlaczego nie? – Wzruszył ramionami. – Tylko że to nie ten. Okres powstania mniej więcej się zgadza, ale twarz inna.

– A ten koło bramy?

– Zwykły beton. Kompletne pudło.

– Czy Olgierd wspominał coś o bibliotece?

– Wiele razy. Chwalił się, że zdołał ją odnaleźć, ale nie miał karty czytelnika, więc nie wpuszczono go do środka.