Выбрать главу

– Podał adres? – dociekał Stanisław.

– Nie. Ale wyrwało mu się, że trafił na trop w Bibliotece Narodowej. Jakąś księgę znalazł czy coś… Strzemiennego?

Wypili jeszcze po pół szklaneczki.

***

Pchnął skrzypiące drzwi. Zadzwonił mały dzwoneczek. Wróż Igor oderwał się od studiowania tablic astronomicznych.

– Jak idą poszukiwania? – zapytał z uśmiechem.

– Mam adres biblioteki. Wymienię go na jedną z kart.

– A niech mnie. Jak go pan zdobył?

– Podobno jest pan jasnowidzem – zaśmiał się Renk, wyciągając z torby plik kartek ksero.

– To tak nie działa – obraził się gospodarz.

– W notatniku stryjka zapisano sygnaturę zaczynającą się od liter dżs.

– Hmm… nic mi to nie mówi.

– Dokumenty życia społecznego. Biblioteki zbierają ulotki i inne tego rodzaju śmieci. Za sto lat to będzie cenne źródło historyczne. A te, które mają sto lat, już się przydają…

– I co kryło się pod tym numerem?

– Księga handlowa firmy przewozowej z Warszawy. Dom Czterech Liści został zlikwidowany w 1928 roku.

– Tak mi się wydaje, z tego roku są pierwsze odnotowane ofiary. Polowanie zaczęło się w marcu… Czyli atak na siedzibę był nieco wcześniej, bo dane o zabójstwach, które zebrał mój krewny, to prawdopodobnie już tylko dokumentacja pościgu i dorzynania niedobitków.

– Mam adres. Proszę spojrzeć na to. – Stanisław rozłożył odbitki. – 12 stycznia 1928 roku. Transport stu osiemdziesięciu skrzyń starodruków i rękopisów z kamienicy przy ulicy Leszno na Żoliborz. O, proszę, na życzenie klienta firma wystawiła do konwojowania ładunku uzbrojoną obstawę.

– Sądzę, że trafił pan na właściwy trop.

– Stryjek trafił. Ja tylko poszedłem jego śladem.

– Skoro znalazł adres, co go powstrzymało przed zwrotem książki? Strach, czy może…

– Na przykład brak karty czytelnika. Nie wiem. Może nie miał do nich zaufania?

– Do nich – powtórzył w zadumie jasnowidz.

– No bo ktoś chyba tego ciągle pilnuje?

Igor podszedł do regału. Wydobył kartę ze skrytki, przez chwilę oglądał ją w zadumie i podał Stanisławowi.

– Co planuje pan zrobić?

– Pójdę, oddam książkę, skorzystam z katalogu, wypiszę rewers… O ile pozwolą mi na to. Wspominał pan, że tych złych wybito do nogi?

– Magia może być zła albo jeszcze gorsza – westchnął jasnowidz. – To jak płomień. Trochę da się okiełznać, ale wystarczy chwila nieuwagi i człowiek zaczyna się palić. Sama informacja o istnieniu biblioteki to dobrze strzeżony sekret.

– Sądzi pan, że mogą mnie… zlikwidować?

– Raczej przepędzą. Ale kto wie? Kiedy zamierza pan tam iść?

– Dziś już późno. Jutro pracuję do południa.

– Proszę się odezwać, gdy pan skończy rekonesans – powiedział poważnie Igor. – Będę się o pana niepokoił. Jeśli, powiedzmy, do siedemnastej nie otrzymam żadnej wiadomości, spróbuję zorganizować jakiś ratunek.

– Dziękuję.

***

Szedł, mijając przedwojenne wille. Rejestrował wzrokiem sypiące się elewacje, pordzewiałe balustrady balkonów, zapadające się dachy pokryte sczerniałą dachówką. Ganki i werandy ozdobione drewnianymi maswerkami od dawna wymagały remontu. Ogrody, niegdyś zapewne pięknie utrzymane, dawno zarosły chwastem. Pomiędzy drzewami wyrosły drewniane szopy oraz blaszane garaże. Niektóre posesje zdobiły wraki samochodów w różnym stanie rozkładu. Liści z chodników nikt nie grabił. W jednym z ogródków zażywny staruszek rąbał regał z płyty pilśniowej. Może na opał?

Ta dzielnica zdecydowanie najlepsze lata miała za sobą i zarazem przed sobą. Dobry dojazd, blisko centrum. Minie jeszcze kilka lat i ktoś spojrzy na to zbiorowisko ruder łaskawym wzrokiem. Nowobogaccy wykupią teren parcela po parceli. Odnowią brudne, stare mury. W stuletnich domach pojawią się nowi lokatorzy, popękane chodniki zastąpi równo ułożona kostka, kocie łby uliczek przykryje gładki jak lustro asfalt…

Dom oznaczony numerem szesnastym nie wyróżniał się niczym szczególnym. Stanisław stał przez chwilę niezdecydowany, patrząc na zardzewiałą furtkę. Zielony lakier spaskudziła już dawno kaszka korozji. Sam budynek pokryto, podobnie jak kilka sąsiednich, płytkami z kolorowego klinkieru. Wiele z nich odpadło, odsłaniając czerwony ceglany mur. Szyby w oknach były nieprawdopodobnie wręcz brudne. Dom wyglądał na opuszczony.

Czy naprawdę tutaj miała znajdować się biblioteka Domu Czterech Liści? Nie bardzo chciało mu się w to wierzyć… Raz jeszcze rzucił okiem na kserokopię planu, a potem wcisnął zaśniedziały przycisk dzwonka.

Bez sensu, pomyślał. Minęło osiemdziesiąt lat… Ten budynek z pewnością zdążył już kilka razy przejść z rąk do rąk. Nawet jeśli były tu kiedyś jakieś książki…

Okno na parterze uchyliło się ze zgrzytem i brzękiem obluzowanych szyb. W szparze mignęła gęba jakiegoś gniewnego starca.

– Kto tam? – głos zaskrzypiał jeszcze gorzej niż okno. – Czego się tłucze?

– Czytelnik spragniony wiedzy.

– Że co?

– Chciałem skorzystać z biblioteki.

– Tu nie ma żadnej biblioteki.

– Mam kartę! – Pokazał ją z daleka.

Dziadyga popatrzył na niego, poprawiając okulary tkwiące na krogulczym nosie. Lustracja wypadła widać korzystnie, bo skrzywił się niemiłosiernie.

– Wlazł! – polecił.

Drzwi wyglądały, jakby zaraz miały wypaść z framugi, ale uchyliły się niemal bezszelestnie i równie cicho zamknęły się za wchodzącym. Znalazł się w ciasnym przedsionku. Przed kolejnymi drzwiami stali dwaj rośli mężczyźni w czarnych garniturach.

– Proszę okazać kartę czytelnika – zażądał jeden z nich, głaszcząc imponujące wąsy.

Stanisław podał kartonik.

– To jedna z tych starych – wyjaśnił wąsacz drugiemu mężczyźnie. – Na okaziciela…

– Wpuszczamy? – zapytał.

– Takie jest prawo. Ich ważność nie wygasa. To pierwszy zewnętrzny od dobrych trzydziestu lat. Witamy w Domu Czterech Liści – zwrócił się do Stanisława. – Tu jest formularz do wypełnienia.

Renk przeczytał tekst oświadczenia. Tak jak przypuszczał, aby skorzystać ze zbiorów, musiał podpisać oświadczenie o ścisłym zachowaniu tajemnicy. Odstąpienie od tego warunku skutkowało karą śmierci.

– Proszę podpisać w wykropkowanym miejscu, a następnie postawić krzyżyk własną krwią. – Wąsacz podał mu wieczne pióro oraz grubą igłę.

Stanisław, zagryzając wargi, dopełnił formalności. Sam nie wiedział, dlaczego to robi. Czy dla głupich pieniędzy warto podpisywać aż tak kategoryczne umowy?

Ochroniarz otwarł ciężkie drzwi.

– Do biblioteki prosto i na lewo.

Korytarz wyłożono grubym dywanem, z sufitu zwisały stylowe lampy z kutego brązu. Na końcu jaśniało okno zdobione witrażem. Choć z zewnątrz dom wyglądał jak rudera, tu, w środku, utrzymany był w niezwykłej czystości, a wystrój wnętrz zaprojektowano ze smakiem.

Stanisław szedł, mijając kolejne pary dębowych drzwi. Nad klamkami przykręcono mosiężne szyldy z grawerowanymi napisami. Niestety, nie znał runicznego alfabetu… Nad drzwiami biblioteki, na szczęście podpisanej po polsku, wprawiono witraż przedstawiający sowę nad książką.

Odruchowo zapukał, nim wszedł. Najpierw uderzył go w nozdrza zapach… Mieszanina woni spalenizny i starego papieru. Pomieszczenie podzielono w poprzek regałami. Na nich, ciasno stłoczone, stały i leżały książki. Tu i ówdzie połyskiwały resztki złoceń lub klejnoty wprawione w sczerniałe, popękane ze starości skórzane grzbiety.

Tajemnice innych światów… – pomyślał, patrząc na tysiące książek. Jak ich szukać?