– Tym razem ja cię odprowadzę – zaproponowałem.
Zostawiłem go pod drzwiami malarni, a sam ruszyłem poznanym ostatnio szlakiem. Tajemnica halki dziwnie mnie intrygowała. W magazynie mebli nic się nie zmieniło. Zapaliłem mocną latarkę i spróbowałem odnaleźć tamto łoże z baldachimem. Znalazłem sześć. W czterech była pościel. Stara, pożółkła, zakurzona. Ułożona równiutko. Zagadkowa dziewczyna, która porzuciła koszulkę, wróciła, by po sobie posprzątać.
Do tej pory zakładałem, że nakryłem tu jakąś parkę w ich miłosnym gniazdku, ale teraz naszły mnie wątpliwości. Usłyszeli, jak wchodzę, ubrali się, obiegli mnie po łuku? Bzdura. Więc może dziewczyna spała tu, ubrana w halkę, jeszcze zanim wszedłem, zaczęła się ubierać i słysząc, że się zbliżam, szybko się wymknęła? Czy to możliwe, że nie chcąc wracać na noc do domu, wślizgnęła się do otwartego magazynu i postanowiła przespać się w królewskim łożu? A tu ja, konsultant merytoryczny za dychę, jak ostatni cham wpakowałem się z latarką do sypialni damy… Czy słyszałem tupot jednej pary nóg czy dwu? Obutych czy bosych? Diabła tam.
Wróciłem na korytarz, aby zbadać pozostałe drzwi. Niestety, żadne nie były otwarte, więc zawróciłem na dół. Nieoczekiwanie zapragnąłem znaleźć się wśród ludzi.
Przyjmijmy, że mam ochotę popełnić samobójstwo – rozważałem. – Albo że na przykład wiem, iż zagadkowi mieszkańcy teatru chcą mnie zgładzić. Co wtedy? Ostrzegam mojego ewentualnego następcę, zostawiam mu list, wskazówkę… Cokolwiek. Tylko gdzie? Pod doniczką?
Parapet był pusty. A biurko? Wysunąłem szufladę, a potem wpełzłem pod mebel. Eureka! Od spodu szuflady przylepiono plastrem stary klucz. Odkleiłem go i obejrzałem uważnie. Nie klucz. Wytrych raczej… Położyłem narzędzie na stole i popatrzyłem nań zadumany. Wytrych miał swoje lata. Powierzchnia metalu poczerniała i zbrązowiała. Jedynie przy skrzydełku widać było świeże otarcia. Sądząc z kształtu, powinien pasować do większości starych zamków.
Najpierw sprawdziłem drzwi mojego biura. Z pewnymi problemami sforsowałem mechanizm. Pomyślałem o dziesiątkach zamkniętych na głucho pomieszczeń na najwyższych kondygnacjach. Postanowiłem sprawdzić je zaraz po obiedzie. Dziś w stołówce był schabowy z frytkami. Na szczęście, tym razem nie spotkałem Norberta. Gdy już się najadłem, ruszyłem na wyprawę badawczą. Zapuściłem się w długi korytarz, równoległy do tego, w którym leżał martwy byk. Dotarłem do zakrętu. Zamiast wind była tu ściana, a w niej drzwi z dość starym zamkiem. Użyłem znalezionego wytrycha.
W pomieszczeniu panował półmrok, brud dawno już zarósł okna. Kiedyś była tu stolarnia, może modelarnia. Do stołów poprzykręcano potężne stacjonarne imadła, podłogę zaścielała warstwa wiórów i trocin. Jakieś deski i sklejki oparto o ścianę. Wszystko poszarzało ze starości. Na narzędziach leżała warstwa kurzu. Sądząc z intensywnego charakterystycznego zapachu, myszy miały tu używanie.
W kącie odkryłem szyb windy towarowej. Żadnego przejścia dalej. Wycofałem się i starannie zamknąłem drzwi. Zagłębiłem się w ciemny korytarz prowadzący gdzieś na zachód. Kolejne drzwi. Pokonałem je i stanąłem na progu rozległej sali.
Magazyn kostiumów? Przecież z tego, co pamiętałem, umieszczono go dużo niżej. Zapasowy magazyn kostiumów? Setki rozmaitych ubrań, zakurzonych i zetlałych, wisiały na wieszakach. Oglądałem niekończące się rzędy sukien, żupanów, mundurów. Hafty były w większości prawdziwe, nie namalowane… Nim dotarłem do końca magazynu, rozkaszlałem się. Kurz, lawenda i naftalina tworzyły mieszankę zabójczą dla płuc. Zanim katar ostatecznie zatkał mi nos, poczułem jeszcze słabą, ledwo uchwytną woń jaśminu.
Bibliotekę urządzono w korytarzu. W czasie jakiejś przebudowy przestał być potrzebny, prawdopodobnie zmienił się układ ciągów komunikacyjnych. Pomieszczenie było wysokie na co najmniej pięć metrów, szerokie najwyżej na dwa. Po wstawieniu regałów pozostało niewiele miejsca. Bibliotekarza nie zastałem, ale stojąca na biurku herbata była jeszcze ciepła. Może poszedł gdzieś w głąb?
Ruszyłem naprzód. Książki, setki i tysiące książek, woń starego papieru, pleśni, stęchlizny… Dotarłem do rozwidlenia korytarza. Księgozbiór ciągnął się w prawo i w lewo. Pojedyncze żarówki o mocy najwyżej trzydziestu watów dawały niewiele światła. Poszedłem, jak mi się zdawało, w stronę sceny. Jakieś dwadzieścia metrów dalej korytarz zakręcił i skończył się ślepo. No, prawie ślepo. W ścianie za regałami znajdowały się niewielkie drzwiczki.
Nacisnąłem klamkę. Nie ustąpiły.
– Szkoda się szarpać – usłyszałem za sobą. – Klucze też dawno zgubiono.
Bibliotekarz był zasuszonym staruszkiem, który dawno już chyba osiągnął wiek emerytalny. Wymieniliśmy uścisk dłoni. Powiedziałem mu, czego szukam.
– Plany teatru? – zdziwił się. – Nie ma. To znaczy są. W głównym korpusie budynku na każdym piętrze wisi plan ewakuacyjny. Ale reszta… – Wzruszył ramionami. – Po co to komu? Niech pan spyta w dyrekcji.
– Przecież ktoś musi robić co jakiś czas inwentaryzację? – drążyłem. – Albo przegląd sieci elektrycznej?
– Główne magistrale puszczono po ścianach. Ale i tak nie ma potrzeby ich sprawdzać. Wszystko działa bez zarzutu, choć instalacja pamięta czasy pierwszych żarówek. Położono ją jeszcze za cara Mikołaja.
– To jakaś bzdura! Przecież tak stare kable… Zresztą teatr palił się w czasie wojny.
– Nie cały przecież spłonął. A widziałeś kiedyś, chłopcze, kabel z tamtych czasów? To jest poezja, a nie kabel – rozmarzył się. – Cieniutkie jak włos miedziane druciki, każdy owinięty nawoskowanym papierem. Wszystko oplecione uszczelnionym kauczukiem płótnem, a potem jeszcze zalutowane w ołowianym płaszczu. Nas już nie będzie, a po nich iskra przebiegnie jak w dniu, w którym je zainstalowano.
– A plany instalacji wodociągowych – nie dawałem za wygraną, puszczając mimo uszu bzdury, które wygadywał bibliotekarz.
– Rury z brązu. – Wzruszył ramionami. – Na razie nie popękały. Jak gdzieś strzeli kolanko czy zawór, to wtedy pewnie wyślą hydraulików. A właściwie po co szuka pan tych planów? – zainteresował się.
– Skoro mam tu pracować, chcę poznać budynek – palnąłem.
– Po co? – powtórzył po raz kolejny. – Ja tu siedzę już dwudziesty ósmy rok i jak do tej pory ani razu nie byłem wyżej niż na piątym piętrze. Nikt nie zna całego tego labiryntu. A może ktoś panu nakładł do głowy jakichś bzdur? – Spojrzał znad okularów. – Jak zaczynałem tu robić, też opowiadano mi to i owo – roześmiał się. – Ale przecież to zwykłe bajki.
– Jak to udowodnić?
– A po co udowadniać? Idiotyzm to idiotyzm i tyle. Większość personelu przychodzi i odchodzi. Jest spora rotacja, bo teatr potrzebuje coraz to nowych fachowców do pracowni. Studenci sobie u nas też dorabiają. Ale zasadniczy trzon ekipy jest od lat ten sam. Nie dałoby się utrzymać takiego sekretu – stwierdził stanowczo.
– No, pewnie nie – przyznałem niechętnie.
Żeby udobruchać staruszka, wypożyczyłem kilka książek historycznych i jedną powieść. Dopiero kładąc zdobycz na własnym biurku, pomyślałem sobie, że przecież starzy pracownicy mogą celowo rozpuszczać różne plotki, by kryć „pasażerów na gapę”, dzikich lokatorów tego gmaszyska.
Ciekawe, czy mój wytrych pasowałby do drzwiczek…