Выбрать главу

Zaraz po Wielkanocy spakował matą torbę podróżną, wsiadł do pociągu i pojechał do Krakowa. Wstąpił do zakonu dominikanów i seminarium duchow­nego. Zamknął się w celi. Nareszcie był szczęśliwy. Pełen harmonii i wewnętrz­nego spokoju. Rodzice, gdy zrozumieli, co się stało, przez dwa tygodnie nie pokazywali się sąsiadom na klatce schodowej. Zakon w porównaniu z archi­tekturą to przecież potworna degradacja. Matka przestała udzielać się w chórze i na plebani.

Tymczasem Andrzej najdłużej ze wszystkich klęczał nocami przed krzyżem. Noc za nocą. Przestał dopiero wtedy, gdy z popękanych siniaków na kolanach zaczęła wypływać krew i plamić kamienną posadzkę. To on najczęściej leżał krzyżem w kaplicy. To on z samotności sprzyjającej rozmowie i jedności z Bo­giem uczynił swoją filozofię życia.

Czy wiesz, że samotność to w przekonaniu ludzi najgorszy rodzaj cierpie­nia? To jest uniwersalne dla świata. W Nowym Jorku tak samo jak na Nowej Gwinei ludzie truchleją ze strachu przed samotnością i opuszczeniem. Czy wiesz, że według jednego z najstarszych hinduskich mitów stwórca powołał świat do istnienia tylko dlatego, że czuł się samotny? Czy wiesz, że amerykań­skie podręczniki psychiatrii kwalifikują pustelnictwo jako formę obłędu?

Oprócz samotności także wiedzę traktował jako coś, czym można przypo­dobać się Bogu. Nauczył się sześciu języków, był wybitnym teologiem i filozo­fem. Spędził osiem miesięcy na misji w Nigerii. Uzyskał stypendium akademii papieskiej i wyjechał do Rzymu. Po trzech latach, w maju, wrócił z doktoratem do Krakowa. W sierpniu prowadził grupę oazową w pielgrzymce do Często­chowy.

Brata Andrzeja kochali wszyscy. Śpiewał z nimi bluesowe ballady o Bogu, pokazywał kasety wideo z koncertami gospel, grał na gitarze przy ognisku i na organach w przydrożnych kościołach. Poranne modlitwy z nim były jak praw­dziwe rozmowy z Bogiem. Uzyskiwało się podczas nich odpowiedzi na pytania, które zawsze się chciało zadać, a nigdy nie umiało sformułować. Brata Andrze­ja kochały także kobiety. Niektóre wcale nie za modlitwy, gitarę i obój.

Pewnego dnia – byli już bardzo blisko Częstochowy – przejeżdżająca obok kolumny pielgrzymów kosiarka zraniła poważnie dwóch uczestników. W małej wiejskiej przychodni w Poczesnej nie byto nikogo. Lekarz na urlopie, do Mysz­kowa daleko. Sprowadzili więc weterynarza. Z weterynarzem przyszła siostra Anastazja. Zakonnica, karmelitanka z Lublina. Drugi ranny uczestnik był z jej grupy.

Zdenerwowana, młoda dziewczyna w letnim szarym habicie, w sznurkowych mokasynach i drucianych okularach. Mówiła bardzo cicho. Prawie szeptem.

Weterynarz orzekł, że potrzebna jest transfuzja krwi dla jednego rannego, a drugiego trzeba odesłać do Myszkowa. Oboje zadeklarowali, że oddadzą swoją. Po kilku minutach weterynarz wyszedł z laboratorium na zapleczu i po­wiedział:

– Macie państwo identyczne grupy krwi. l identyczne odczynniki Rh.

Patrzył zafascynowany, gdy Anastazja rozpięła habit, odsłoniła lewe ramię i oddawała krew płynącą powoli do plastikowego pojemnika.

Do końca pielgrzymki, dotąd niewiedzący nawet o swoim istnieniu, znajdo­wali się nagle obok siebie. Przy porannych modlitwach Andrzeja Anastazja klę­czała w tłumie przy ich obozowisku, modląc się z nim. Posiłki nagle przygotowy­wali razem. W trakcie wieczornych ognisk była na dystans, ale zawsze w pobliżu.

Następnego dnia mieli być w Częstochowie. To było ich ostatnie obozowisko. Wieczorem Andrzej poszedł pomodlić się do małego kościółka na skraju wsi, w której rozbili obozowisko. Przed ołtarzem na cementowym podwyższeniu klę­czała i ze schyloną głową oraz prawą dłonią na lewej piersi modliła się Anastazja.

Podszedł cicho i przykląkł przy niej. To nie miało wcale być tak! Wcale nie chciał, aby ich ciała się dotknęły. Ale przykląkł zbyt blisko i dotknęły się. Ona się nie odsunęła.

Oboje modlili się o to samo. Później sobie to powiedzieli. Z jednej strony chcieli czuć tę bliskość. Z drugiej prosili Boga, aby wyzwolił ich z tego pragnie­nia. Wtedy też, tam, już tam, w pierwszym momencie, w tym wiejskim kościele po raz pierwszy odczuli zagrożenie świata. Nagle do kościoła wszedł pleban, aby zgasić świece. Odsunęli się gwałtownie od siebie w panice. Już tam, w zu­pełnie pierwszych minutach wiedzieli, że świat tego nie zaakceptuje.

Jeszcze w Częstochowie, tuż przed końcem pielgrzymki, dotknął jej dłoni. Aby to poczuć, l zapamiętać. Zaraz potem uciekł i spędził noc na modlitwach. Cierpiał z powodu niewiarygodnego rozdarcia.

Wyobrażasz sobie zdradę wobec wszechwiedzącego Boga? Tego nie moż­na w żaden sposób ukryć. To nie chodzi o to, że nie można ukryć czynów. Nie można ukryć myśli! Pragnień, wzruszeń, marzeń.

Potem zabijali tę miłość, jak tylko się dało. On uciekł do Rzymu. Wybłagał trzymiesięczny pobyt naukowy. Ta ucieczka nie miała sensu. Każdego dnia bu­dził się rano i czekał na list od niej.

Miał przecież nie czekać! Czekał.

Miała przecież nie pisać! Pisała.

Nie mógł tego wytrzymać, gdy tytułowała listy: «Bracie Andrzeju».

Z Rzymu wracał pociągiem. Nie wysiadł w Krakowie. Wysiadł dopiero w Lu­blinie. Chciał jej powiedzieć, że to nie tak miało być. Miał wszystko przygotowa­ne. Już od Wiednia w pociągu ćwiczył, co jej powie. Każde słowo.

Stanął przed jej klasztorem. Wyszła do niego. Nawet nie zaczął. Nie powie­dział ani słowa. Stali w bramie i nie patrzyli na siebie. Stali ze schylonymi gło­wami jak skazańcy i patrzyli w ziemię. Bali się swoich myśli. Grzechem było już to, że w ogóle tam byli. Grzechem było to, że myślał o niej prawie nieustannie od tego kościółka pod Częstochową. Grzechem było, że śniła mu się. Grze­chem było, że wcale nie była siostrą Anastazją. Grzechem było, że we śnie mia­ła usta, których dotykał palcami.

W pewnym momencie Anastazja cofnęła się do klasztoru. Po chwili wróciła. Wzięła go za rękę i zaczęli biec. Zatrzymali się w jakimś parku. Stanęła za drze­wem i zbliżyła usta do jego ust. Rozsunęła jego wargi językiem i przepychała go przez jego zaciśnięte w zdumieniu i podnieceniu zęby. Zakonnica w habicie całowała pod drzewem zakonnika w habicie prawie w centrum Lublina!

Ten pocałunek był jak inicjacja. Potem byt już tylko grzech. Spotykali się prawie wszędzie w Polsce. Im dalej od Lublina i Krakowa, tym lepiej. Trzymali się za ręce, tylko gdy byli sami. Publicznie jedynie ukradkiem przelotnie się do­tykali. Dawali sobie znać, że się pragną. Nie rozmawiali o Bogu, chociaż cały czas czuli jego potępienie. Dopiero po pierwszej nocy, rok od pocałunku w par­ku, pierwszej prawdziwej nocy z nagością, rozkoszą i bezwstydem on powie­dział jej, że kocha ją bardziej, niż boi się kary. Jakiejkolwiek kary.

Przełożona karmelitanek w Lublinie dowiedziała się o romansie siostry Ana­stazji z anonimu wysłanego przez oficera SB, który od dawna inwigilował brata Andrzeja. Brat Andrzej był rewelacyjnym obiektem. Wyjazdy do Rzymu, wizyty ekumenicznych wycieczek ze Stanów, kontakty z młodzieżą oazową. To, że od­mówił współpracy? Takie młodzieńcze i romantyczne. Teraz już miał nie odmó­wić. Teraz już nie powtórzy się to, co stało się w trakcie tej prowokacji z obozem wojskowym. Skompromitował ich wtedy zupełnie. Poleciało przez niego kilka głów, i to nawet na Rakowieckiej w Warszawie.