Выбрать главу

W przybliżeniu to taka hybryda zamyślenia, marzenia, muzyki, wdzięczno­ści za to, że to czuję, radości z tego, że jesteś i fal ciepła w okolicach serca.

Dotknę Cię. Już jutro. Dotknę...

@9

ON: W Nowym Jorku mieszkał w Marriott Marquis, na rogu Broadway i 45. ulicy. Obliczył, że jeśli zamówi taksówkę na wpół do szóstej, to spokojnie zdąży. Po pierwszym kilometrze wiedział, że popełnił ogromny błąd. Start zaplanowano dopiero na dwudziestą trzydzieści, ale już teraz wiedział, że ma niewiele czasu.

Minęły trzy kwadranse, a oni tkwili ciągle w przerażającym korku na Manhattanie i do Queens Midtown Tunnel, łączącego Manhattan z Queens, gdzie znajdowało się lotnisko Kennedy'ego, z którego miał odlecieć, było jeszcze nieskończenie daleko. Hinduski kierowca (miał wrażenie, że taksówkami w Nowym Jorku kierują wyłącznie Hindusi) nie przestawał mówić, uśmiechał się, nieustannie uspokajał go, że na pewno zdążą, ale on wiedział, że nawet gdyby siedzieli w tej taksówce pół dnia i samolot już dawno odleciał bez niego, ten Hindus ciągle by mu wmawiał, że zdążą.

Hinduscy taksówkarze w Nowym Orleanie byli tacy sami.

Ten jednak tutaj uosabiał najgorsze, co mogło mu się zdarzyć: był młody i wylękniony.

Taksówkarz w Nowym Jorku może być niewidomy, ale nie może być wylękniony!

Na Manhattanie o tej porze dnia nie można wyprzedzać, patrząc przedtem w nieskończoność w lusterko wsteczne. Tutaj trzeba mignąć migaczem, przyśpieszyć, nacisnąć klakson i zmienić pas ruchu.

To wiedział nawet on, chociaż nigdy nie był taksówkarzem.

Gdy dotarli do lotniska, Hindus ciągle się uśmiechał, a on miał do­kładnie 18 minut do odlotu.

Był wściekły na siebie, na swoją głupotę, na Nowy Jork, na wszyst­kich Hindusów i na swoją bezsilność.

Biegł jak szalony do swojego terminalu, modląc się w duchu, aby nie wyrzucili go z listy pasażerów, uszczęśliwiając kogoś z listy ocze­kujących.

Nie mogli mu tego zrobić!

Ona przecież ma odebrać go w Paryżu i na pewno będzie na niego czekać.

Nie, tego mu nie zrobią...

Gdy dobiegł, TWA800 był już odprawiony.

Pierwsza i business class siedziały w samolocie i sączyły szampana, jak przypuszczał, ostatnie rzędy economy wołano właśnie do bramy.

Wiedział, że przegrał z czasem. Tak idiotycznie i bez sensu prze­grał.

Zebrał wszystkie siły, przykleił do twarzy najpiękniejszy uśmiech, na jaki mógł się zdobyć w tej chwili, i podszedł do młodej, tęgiej blon­dynki w uniformie TWA, która stała z telefonem przy bramie, nad któ­rą świecił się numer jego lotu.

– Pani oczywiście wie, że ja muszę polecieć tym samolotem. Delta mnie tu przeniosła wbrew mojej woli, wy to potwierdziliście faksem i telefonem, i ja ten faks mogę pani zaraz pokazać. Czy mój rząd był już wywoływany do wyjścia? – zapytał najbardziej spokojnym głosem, ja­ki mógł teraz z siebie wydobyć. Sądził, że bezczelnością zmusi ją do defensywy.

Zrozumiała tę grę natychmiast. Uśmiechnęła się i zapytała o nazwi­sko.

Gdy je przeliterował, sprawdziła w komputerze i powiedziała spo­kojnie:

– Ma pan ogromne szczęście. Gdy pana wyrzuciliśmy z tego lotu, bo się pan spóźnił, Delta przyjęła pana na lot o dwudziestej trzydzieści pięć. Tylko dlatego, że był pan tam pierwszy na liście oczekujących, że ktoś odwołał swój lot w ostatnim momencie i że przez awarię ich kom­putera nie zdjęli pana z listy po rezerwacji u nas. Ma pan względy u komputerów. Oni są na tym samym terminalu. Radzę jak najszybciej przejść do nich. W Paryżu będzie pan tylko pół godziny później, niż byłby pan z nami.

Zanim zdążył cokolwiek powiedzieć, odwróciła głowę i zajęła się innym pasażerem.

Zarejestrował w biegu tutaj, że Delta ma swoje stanowiska we wschodniej części tego terminalu, więc teraz nie mówiąc słowa, odwró­cił się i pobiegł w tamtym kierunku.

Gdy dotarł do stanowiska Delty, ciągle jeszcze kłębił się tam tłum. Odetchnął.

Delta zawsze miała czas. Wiedział to od kilku lat, gdy zaczął z nimi latać.

Dopiero gdy odbierał kartę pokładową, zdał sobie sprawę, że ona nie wie o tej nagłej zmianie lotu, a oni wywołują już pasażerów do sa­molotu i telefonu też nie ma w pobliżu.

Wyślę jej e-mail z pokładu samolotu i zadzwonię do hotelu – pomy­ślał.

Podniósł walizkę i torbę z laptopem i wszedł do rękawa prowadzą­cego do samolotu.

Gdy odnalazł i zajął swoje miejsce przy oknie, poczuł się nagle ogromnie zmęczony.

Siedział nieruchomo. Gdy samolot podnosił się ociężale, patrzył zu­pełnie spokojnie na fantastyczną iluminację Nowego Jorku rozciągają­cą się za oknem i myślał, że po raz pierwszy od długiego czasu może na to patrzeć i się nie boi.

Gdy światła Nowego Jorku stały się bezkształtną mgławicą, za­mknął oczy i tak naprawdę teraz dopiero zaczął podróż.

Leciał do Paryża tylko dla niej i tylko do niej.

Jeszcze tylko kilka godzin i ją zobaczy.

Nie chciał po raz kolejny powtarzać sobie, co jej powie, o co zapy­ta, jak dotknie jej dłoni.

Nie chciał, bo wiedział, że i tak nie będzie tak jak w tym słodkim planie, który sobie ułożył. Nie będzie, bo ona jest nieprzewidywalna i wystarczy, że powie jedno słowo i wszystko ułoży się inaczej.

Tak było nawet z ich rozmowami na ICQ. Mimo że on mówił wię­cej i tak ona ustalała i zmieniała tematy. Ale plan wolał mieć, głównie ze względu na radość planowania.

Nagle poczuł, że bardzo chciałby napić się wina.

Rozejrzał się. Panowało typowe rozluźnienie po napięciu związa­nym ze startem. Niektórzy gotowali się do snu, przykrywając się koca­mi, inni wstawali, aby w drodze do kolejki przed toaletą odreagować mijający strach, jeszcze inni wyciągali z podręcznych toreb książki lub gazety, niektórzy odchylali fotele i zamykali oczy. Nie brakowało i ta­kich, którzy, jak on, wypatrywali stewardesy, aby uspokoić się alkoho­lem, który tutaj, wysoko nad ziemią, działał zupełnie inaczej.

Ale on dzisiaj wyjątkowo wcale nie chciał uspokoić się alkoholem.

On chciał podlać czerwonym chianti swoje marzenia.

Chciał pomarzyć trochę o tym ich wspólnym Paryżu i o tym, jak ona ten Paryż udekoruje mu tak bardzo odświętnie swoją obecnością. Przy­pomniał sobie fragment jednego z jej ostatnich listów, gdy pisała:

Jesteś dla mnie bardzo ważny. Wiele Tobie zawdzięczam i nie tylko to, co czuję. Dzięki Tobie jestem pełniejsza, lepsza, czuję się wyjątkowa i nieprzecięt­na. Może trochę mniej mądra (wszystko jest takie względne), ale z całą pewno­ścią cudownie wyróżniona. Tak, czuję, że teraz żyję pełniej i bardziej świado­mie. Uwielbiam te wszystkie przemyślenia i zamyślenia, które mi fundujesz. Bardzo mnie one cieszą.

Oczywiście, że ciągle mam w głowie okropny bałagan, dotąd nie było po­wodu, bodźca, dla którego chciałabym układać swoje myśli, l jeśli się plączę w tym, co mówię, to właśnie dlatego. Ty mnie zmuszasz do myślenia, chociaż­by bardzo niezdarnego (Nie przestawaj! Za kilka lat będziesz miał we mnie partnera do rozmów, jakiego nigdy nie miałeś), do poukładania moich skłębio­nych myśli.

Uśmiechnął się, myśląc, jak ważny jest w jej skłębionych myślach.

A potem miał w planie tym samym chianti wywołać sen, bo sen za­wsze, pamiętał to z dzieciństwa, szczególnie przed urodzinami i Bożym Narodzeniem, ogromnie skracał czekanie.

Więc wypatrywał stewardesy.