Выбрать главу

Nagle pojawiła się w końcu korytarza; wyszła z kabiny pilotów.

Wydawało mu się, że płakała.

Gdy podeszła bliżej, przekonał się, że rzeczywiście płakała. Miała rozmazany makijaż, z trudem panowała nad łzami i drżały jej ręce. Po­starał się nie dać jej do zrozumienia, że to zauważył. Uśmiechnął się do niej, poprosił o wino, a ona odpowiedziała wymuszonym grymasem, który miał imitować uśmiech, i odeszła.

Gdy wróciła po chwili z winem, miała świeży makijaż, była opano­wana i wyjątkowo smutna. Podała mu bez słowa wino i odeszła.

Wziął pierwszy łyk i wyciągnął słuchawkę telefonu z oparcia sie­dzenia przed nim. Przeciągnął kartę kredytową przez szczelinę czytnika i wybrał numer jej hotelu w Paryżu.

Numer był zajęty.

Za chwilę powtórzył. To samo.

Wina już dawno nie było, a on ciągle wybierał ten numer w Paryżu i ciągle, gdy był zajęty, obiecywał sobie, że spróbuje jeszcze tylko je­den, jedyny, ostatni raz.

Po godzinie zrezygnował.

Zamówił kolejne wino, wydobył swój laptop spod siedzenia i włą­czył go.

Przygotował e-mail do recepcji hotelu, w którym mieszkała.

Prosił o poinformowanie jej jak najpilniej, że nie przyleci TWA800, ale DL278. Podał godzinę i numer bramy na terminal na lotnisku Char­les de Gaulle'a, którą wyjdzie. Prosił o potwierdzenie odbioru. Plano­wał jeszcze raz, tuż przed lądowaniem w Paryżu, połączyć się z Internetem i sprawdzić, że takie potwierdzenie nadeszło.

Kabel modemu podłączył do wtyczki w telefonie, który zdążył się zrobić ciepły od jego dłoni w trakcie prób dodzwonienia się do jej pary­skiego hotelu w ciągu ostatniej godziny.

Wybrał numer Compuserve i po chwili był w sieci.

Wysłał e-mail. Mieliśmy lądować około dziewiątej rano, więc na pewno zdążą ją powiadomić – pomyślał.

Ten czwartek, 18 lipca, w Paryżu będzie ich dniem. I to wcale nie wirtualnym.

Miał się rozłączyć, ale przed tym postanowił wejść na chwileczkę na stronę CNN i sprawdzić prognozę pogody dla Paryża. Miał nadzieję, że nie będzie deszczu. Na lotnisku w Paryżu miał odebrać w Avis auto, które sobie zarezerwował jeszcze w Nowym Jorku, i to miał być ka­briolet. Wystukał adres CNN w Netscape i czekając, aż strona pojawi się na ekranie jego laptopa, podniósł kieliszek do ust.

Recepcjonista, recepcja Hotelu Bousquett, noc z 16 na 17 lipca 1996, Paryż: Objął zmianę o północy. Zawsze brał nocne zmiany. Nie dlatego, że to lubił. Nie miał specjalnego wyboru. Studiował na Ecole de Paris informatykę i aby utrzymać się na powierzchni w tym perwersyjnie drogim mieście, musiał pracować. A pracować mógł tylko w no­cy. Ten hotelik w Dzielnicy Łacińskiej był jak szczęśliwy los na loterii. Oddalony tylko dziesięć minut spacerkiem od mieszkania, które dzielił z dwoma takimi jak on, a poza tym właściciel hotelu był Polakiem i ni­gdy nie zadawał głupich pytań. Pensję dostawał gotówką, nigdy w ko­percie, i zawsze na czas.

Lubił tę ciszę, gdy już wszyscy zasnęli, a on włączał radio, otwierał butelkę swojego ulubionego, schłodzonego rosę i siedząc za ladą recep­cji, sączył wino i pogrążał się w półśnie. Miał przymknięte oczy, ale słyszał spóźnionych gości wracających do hotelu, oszołomionych mia­stem lub alkoholem i dobijających się do zamkniętych drzwi, słyszał telefony od tych spóźnionych, którym dopiero teraz przypomniało się, że nie mają budzika, a mają niezmiernie ważne spotkanie rano i trzeba ich obudzić.

Umiał natychmiast wyjść z tego stanu i natychmiast do niego wrócić.

W ten sposób przetrwał już dwa lata, studiując w dzień i pracując w nocy.

Ostatnio wszystko to uległo jednak totalnemu zaburzeniu.

Właściciel hotelu zainstalował Internet.

Mieli swoją stronę WWW, swój adres i przyjmowali rezerwacje bez­pośrednio z sieci.

Nie mogło być nic piękniejszego!

Dwie godziny po północy włączał modem, wchodził do sieci i pozo­stawał tam z krótkimi przerwami do szóstej rano.

Wędrował, korespondował, a przede wszystkim «chatował».

Miał rozmówców na całym świecie. Niektórzy wchodzili do Internetu tylko po to, aby spotkać się właśnie z nim.

Powoli, ale nieubłaganie uzależniał się od Internetu.

Nie miał już tych swoich stanów półsnu. Zasypiał rano na zajęciach, spóźniał się do pracy, bo zasypiał w domu już około dwudziestej i nie można było się go dobudzić przed północą.

Wmówił sobie, że to tylko chwilowa fascynacja; tak było od sied­miu miesięcy.

Oczywiście, wiedział, że gdy on jest w Internecie, nikt nie może do­dzwonić się do tego hotelu. Zakładał, że między drugą a szóstą i tak nie może być żadnych istotnych rozmów, i przeszedł nad tym do porządku dziennego. Dzisiaj też się tym nie będzie martwił.

Jak zwykle włączył modem i komputer. Najpierw sprawdził wszyst­kie rezerwacje, które nadeszły online. To, co mógł, potwierdzi e-mailami.

Potem sprawdził pocztę nadchodzącą dla gości. Był to serwis ofero­wany od niedawna przez ich hotel i ze zdumieniem stwierdzał, jak waż­ny, coraz ważniejszy się stawał.

E-maile nadchodziły z całego świata i we wszystkich możliwych ję­zykach.

Drukował te listy, wkładał w oliwkowe koperty z adresem intemetowym ich hotelu i nad ranem cichutko wsuwał pod drzwi pokoi adresatów. Po kilku miesiącach okazało się, że mają już stałych gości tylko przez ten Internet i te oliwkowe koperty rano, zaraz po przebudzeniu.

Wysyłał też listy zostawiane na dyskietkach przez gości.

Dzisiaj miał do wysłania trzy. Dwa były od tej ślicznej Polki spod osiemnastki na pierwszym piętrze. Dwa dni temu oderwała go od komputera, gdy wracała z koleżankami nad ranem z dyskoteki. Były rozba­wione i kokietowały go. Weszły do hotelu tanecznym krokiem, rozsia­dły się frywolnie w fotelach przed recepcją, a po chwili jedna z nich pobiegła po szampana do pokoju.

Ona miała rozrzucone w nieładzie włosy, obcisłą zieloną bluzkę z dekoltem odsłaniającym cienką tasiemkę zielonego stanika. Nie mógł określić koloru jej oczu. Miał wrażenie, że zmieniają się od zielonego do ciemnobrązowego.

Gdy już pili słodkiego włoskiego szampana, ona nagle wstała i weszła do niego za ladę recepcji, chcąc podgłośnić radio, gdy akurat śpiewał Bryan Feny. Wtedy zobaczyła w pokoju za recepcją monitor jego kompu­tera ze stroną ich hotelu i bez ogródek zapytała, czy może wysłać e-mail.

Gdy powiedział, że oczywiście może, bez słowa zostawiła go i usia­dła przed komputerem. Sama znalazła sobie program pocztowy na dys­ku ich hotelowego komputera i zaczęła pisać.

Miał wrażenie, że świat przestał dla niej istnieć...

Zdążył wypić z jej koleżankami szampana, gdy ona wreszcie dołą­czyła do nich. Była milcząca. Nie powiedziała już ani słowa.

Miał wrażenie, że nic dla niej nie istnieje. Nagle wstała, życzyła im dobrej nocy i odeszła. Jej koleżanki spojrzały na siebie wymownie, ale nie skomentowały tego.

Stawała się tajemnicza.

Dzisiaj miał za chwilę wysłać dwa listy, które zostawiła na dyskiet­ce w swojej przegródce.

Zbliżała się szósta.

Wywołał program pocztowy, przeniósł listy z dyskietki do kolejki listów do wysłania i wmawiając sobie, że to tylko mimowolnie, że to tak jakoś się tylko niefortunnie złożyło, zaczął czytać pierwszy:

Paryż, 16 lipca

Bardzo mi Ciebie brak, Jakubku...

Od 3 dni nagle czuję do bólu, jak bardzo wkroczyłeś w moje życie i co się dzieje ze mną, gdy z niego emigrujesz.