Выбрать главу

Natalia... Nie, o tej śmierci nie może myśleć. Nie teraz, nie!

Śmierć. Czy to teraz to był znak, czy banalny przypadek?

Nie wrócił na miejsce. Musiał się uspokoić. Zaczął chodzić wzdłuż samolotu. Światła były lekko przyciemnione, więc nikt nie mógł wi­dzieć wyraźnie jego twarzy i zaczerwienionych oczu. W pewnym mo­mencie podeszła do niego ta sama stewardesa; przyniosła valium i szklankę z wodą.

Nagle zdał sobie sprawę, że wcale nie ma pewności, że ona wie o tym, że jego NIE BYŁO w tym samolocie. Musi być tego pewien.

Nie mogę jej tego zrobić... po prostu nie mogę – myślał w panice.

Natychmiast wrócił na miejsce i wybrał numer jej hotelu.

Zajęty.

Wysłał kolejno trzy maile teraz już z dramatyczną prośbą i żąda­niem, aby natychmiast i bezzwłocznie ją zawiadomili o zmianie termi­nu jego przylotu.

Uruchomił program testujący łączność internetową z serwerem ho­telu. Wszystko funkcjonowało, jego maile nie wracały, strona WWW ho­telu też była dostępna, więc uznał, że jego maile muszą docierać.

Nie przyniosło mu to jednak ani odrobiny uspokojenia.

Dałby wszystko, żeby ten cholerny paryski numer był wreszcie wolny!

Zaczął szukać hoteli w pobliżu z postanowieniem, że poprosi o za­wiadomienie jej hotelu. Dodzwonił się nawet do jednego, ale nie mógł się porozumieć. Recepcjonistka mówiła wyłącznie po francusku.

Zapytał pasażera obok, czy mówi po francusku, ale nie mówił.

Był wściekły, valium w ogóle nie działało, a on czuł, że jego oddech staje się coraz krótszy i zaczyna mu brakować tchu.

Wstał i zaczął chodzić po samolocie. To zawsze pomagało.

Po godzinie wrócił na miejsce i zaczął znowu dzwonić.

Było już bardzo późno. W Paryżu dochodziła ósma i zaczynał oba­wiać się, że może być za późno.

Nagle dostał wolny sygnał. Ścisnął słuchawkę i gdy tylko po dru­giej stronie ktoś odebrał, zaczął krzyczeć po angielsku, że mają połą­czyć go natychmiast z jej pokojem.

Nie było jej. Spóźnił się. Spóźnił się z wkroczeniem do jej biografii i teraz spóźnił się znowu. Poczuł się strasznie winny.

Zebrał wszystkie siły i spokojnie zapytał, czy odebrano jego maile i czy je przekazano adresatce. Potem opowiedział o katastrofie TWA i o tym, że miał być na pokładzie tego samolotu i że ona może jeszcze tego nie wie.

Recepcjonistka wiedziała już z gazet o tragedii, mimo to, gdy usły­szała to, co on miał do powiedzenia, zamilkła z osłupienia. Oprzytom­niawszy, powiedziała, że dopiero co przejęła dyżur i nie może nic po­twierdzić ani zaprzeczyć, bowiem jej poprzednik, który zawsze odbiera maile, zniknął tuż przed jej przyjściem i wszyscy go szukają. Obiecała, że natychmiast jak go znajdą, wyjaśni całą sprawę. Mogła jedynie po­twierdzić, sprawdziwszy zawartość plików z pocztą elektroniczną w komputerze, że jego maile zostały odczytane przez jej poprzednika. Radziła mu, żeby zadzwonił za pół godziny.

Gdy skończył rozmawiać, zauważył, że pasażerowie z kilku rzędów obok, za nim i przed nim przyglądają mu się dziwnie. Musieli słyszeć tę rozmowę, bo połączenie nie było najlepsze i musiał mówić głośno. Zdał sobie sprawę, że prawdopodobnie był dotychczas jedynym pasażerem na pokładzie, który wiedział o katastrofie TWA.

Dotychczas...

Złamał słowo dane stewardesie, ale przecież nie miał wyboru.

Za chwilę szeptał cały samolot, a wkrótce przyszła do niego dziew­czyna, po akcencie poznał, że jest Amerykanką, i tak ni stąd, ni zowąd powiedziała, że chciałaby wiedzieć, jak się czuje człowiek, który w ta­kich okolicznościach uniknął śmierci. Odpowiedział jej sarkastycznie, że nie udziela wywiadów, chyba że jest z «Time'a» i ma książeczkę czekową przy sobie. Zrozumiała jego sarkazm, ale odeszła zdziwiona.

Te pół godziny wydawało mu się wiecznością.

Siedział ze słuchawką w ręku i patrzył na ekran monitora, na którym wyświetlana była mapa z trasą lotu, aktualną pozycją samolotu oraz czasem. Byli bardzo blisko Paryża, a każdy centymetr przesunięcia na tej mapie oddalał go od pewności, że ona wie.

Minęło pół godziny i wybrał ponownie numer hotelu w Paryżu. Re­cepcjonistka od razu zaczęła się usprawiedliwiać, że jeszcze nie udało się im odszukać jej poprzednika.

Po prostu zniknął. Nagle powiedziała mu rzecz niesłychaną:

– Wysłaliśmy kierowcę naszym hotelowym samochodem na lotni­sko Roissy. Jeśli nie utknie w korku, to powinien dotrzeć na lotnisko przed... no, wie pan... przed tym TWA. Pana przyjaciółka nie odebra­ła swojego paszportu z recepcji, więc kierowca ma nawet jej fotografię i postara się ją odszukać. To wszystko, co mogę dla niej zrobić...

Był jej tak ogromnie wdzięczny.

ONA: Z zaciekawieniem obserwowała przez okno taksówki krzątani­nę na ulicach Paryża. Lotnisko Roissy-Charles de Gaulle jest oddalone około 23 km na północny wschód od centrum Paryża i kierowca, zanim dotarł do autostrady prowadzącej na lotnisko, musiał przejechać przez zatłoczone porannym ruchem centrum.

Miała dużo czasu, więc nie denerwowały jej częste przestoje na światłach oraz stanie w korkach.

Arabski kierowca przyglądał się jej od czasu do czasu w lusterku i uśmiechał się.

Na początku próbował nawiązać rozmowę, ale gdy zorientował się, że ona odpowiada mu po angielsku, przestał i tylko się uśmiechał.

Poza tym często wykrzykiwał coś po francusku, gwałtownie hamo­wał lub przyśpieszał, a czasami otwierał okno i wymachiwał rękami, wykrzykując coś wzburzonym głosem do innych kierowców.

Bawiło to ją. Była w doskonałym nastroju i wszystko ją dzisiaj ba­wiło i cieszyło.

W taksówce rozbrzmiewała poranna muzyka, głównie francuska, przerywana wiadomościami i komunikatami. W pewnym momencie, podczas kolejnych wiadomości, kierowca podgłośnił radio i słuchał w skupieniu. Potem zaczął coś mówić do niej po francusku, ale nie wi­dząc żadnej reakcji, zamilkł.

Wkrótce wjechali na autostradę. Teraz mijali ogromne, podobne je­den do drugiego jak krople wody, bloki przedmieść Paryża. Przestało być tak ładnie; uznała, że w zasadzie w Warszawie jest zupełnie podobnie.

Po dwudziestu minutach byli w Roissy i podjeżdżali do terminalu, na którym lądowały samoloty TWA. Zapłaciła taksówkarzowi, który błyskawicznie wysiadł z taksówki, gdy się zatrzymali, i podbiegł otwo­rzyć jej drzwi. Pomyślała, że w Warszawie jednak tak nie jest. Jak dotąd żaden taksówkarz nigdy jeszcze nie wyszedł, aby otworzyć jej drzwi.

Po wejściu do holu terminalu rozejrzała się i pierwsze, co zauważy­ła, to nieprawdopodobna cisza. Wokół było w zasadzie mnóstwo ludzi, ale miała wrażenie, że jest niezwykle cicho. Wyciągnęła wydruk jedne­go z maili, w którym informował ją o szczegółach swojego lotu. Posta­nowiła, że zanim pójdzie do bramy dokowania TWA800, poinformuje się, czy nie nastąpiła jakaś zmiana.

Zaczęła szukać stanowisk obsługi TWA.

Dostrzegła duży, czerwony napis z nazwą tej linii. Gdy podeszła, zauważyła nagle tłumy ludzi, ekipy telewizyjne z kamerami i dzienni­karzy z mikrofonami. Na marmurowej posadzce stały obok siebie trzy komplety noszy, używanych zwykle przez karetki pogotowia; leżały na nich trzy zapłakane kobiety. Nad noszami nachylali się sanitariusze w żółtych odblaskowych kamizelkach. Przy jednych ze zdumieniem uj­rzała księdza trzymającego za rękę milczącą starszą kobietę.