Выбрать главу

Stanął przed samochodem i przez dłuższą chwilę przyglądał się jego pasażerom w milczeniu. W końcu przemówił najczystszą teksaską angielszczyzną:

– A skąd, do ciężkiej cholery, wzięliście się tutaj?

Gdy zabrakło amunicji i celów dla balisty, Pitt chwycił dwa karabiny maszynowe, pozostawione przez ciężko rannych koman-dosów, i usadowił się z nimi w jednoosobowym bunkrze, utworzonym przypadkowo z fragmentów zwalonego muru. Patrzył na atakujących Malijczyków z niekłamanym podziwem. Rośli, pozornie ociężali mężczyźni posuwali się ku fortowi szybkimi skokami, zręcznie lawirując pośród kul. Nie na wiele się to jednak zdawało. Na płaskim terenie, pozbawionym jakichkolwiek naturalnych kryjówek, stanowili łatwy cel dla doświadczonych strzelców grupy taktycznej. Padali pod kulami jak łan trawy pod kosą, często nie zdając sobie nawet sprawy, skąd przyszła śmierć. Po dwudziestu minutach szturmu ponad dwustu siedemdziesięciu zabitych i rannych leżało wokół fortu.Druga fala atakujących przebiegła po trupach pierwszej, ale także załamała się, gdy zdziesiątkował ją ogień z fortu. Żołnierze i oficerowie Kazima byli kompletnie zdezorientowani. Nikt z nich nawet nie podejrzewał, że obrońcy mogą stawić taki opór. Prymitywnie za-planowany szturm przerodził się w chaos sprzecznych działań. Żołnierze z dalszych linii strzelali na oślep, często zabijając i raniąc wysuniętych do przodu kolegów.

W końcu większość uczestników ataku rzuciła się do panicznej ucieczki. Tylko nieliczni, najdzielniejsi, posuwali się wciąż naprzód, strzelając do wszystkiego, co wydawało im się zaczajonym w ruinach wrogiem. Trzydziestoosobowa grupa Malijczyków próbowała dotrzeć do spalonych czołgów, by ukryć się za nimi, ale Pembroke-Smythe przewidział ten manewr i skierował na nich huraganowy ogień swoich żołnierzy. Nikt z nich nie dotarł do celu.W niespełna godzinę po rozpoczęciu szturmu terkot wystrzałów zdecydowanie osłabł, a przestrzeń nad pustynią wypełniły jęki i krzyki rannych. Żołnierze ONZ ze zdumieniem i bólem patrzyli na dokonujący się przed ich oczami posępny dramat: na polu bitwy nie pojawił się ani jeden sanitariusz, nikt też nie próbował zabrać cierpiących, umierają-cych z upływu krwi ludzi. Żołnierze ONZ nie mogli oczywiście wiedzieć, że taki był rozkaz generała Kazima: zostawić "tchórzliwych łajdaków" na pewną śmierć pod bezlitosnym słońcem pustyni.

Pembroke-Smythe zrobił bilans strat we własnych szeregach.

W wyniku szturmu jeden żołnierz zginął, trzech było rannych, w tym dwóch ciężko. Kapitan zameldował o tym z posępną miną, dodał jednak optymistyczny komentarz:

– Proporcje sił poprawiły się na naszą korzyść, sir.

– Niekoniecznie – wtrącił się Pitt, podając Smythowi manierkę z wodą. – Kazim może przed następnym szturmem ściągnąć posiłki.

– Pan Pitt niestety ma rację – stwierdził Levant. – Widziałem przed chwilą kilka dużych śmigłowców. Przywiozły co najmniej dwie kompanie żołnierzy.

– Jak pan sądzi, pułkowniku, – spytał Pitt – kiedy wznowią atak?

– Przypuszczam, że w najgorętszej porze dnia. Kazim wie, że jesteśmy mniej odporni na upał niż tubylcy; potrzyma nas na tej patelni parę godzin, aż zmiękniemy, i dopiero wtedy zaatakuje.

– Chce pan powiedzieć – zawołał z wściekłością Giordino – że nie polecicie tam i nie zabierzecie tych ludzi?

Pułkownik Gus Hargrove nie był przyzwyczajony, by ktoś na niego krzyczał, zwłaszcza jeśli ten ktoś był śmiesznym kurduplem i, co gorsza, cywilem. Dowódca "Army Range!", tajnej formacji sił powietrzno-desantowych USA był twardym żołnierzem, mającym za sobą służbę w kawalerii powietrznej w Wietnamie, Granadzie, Panamie i Iraku. Był szorstki i brutalny, ale zarówno podwładni jak przełożeni szanowali go, cenili, a nawet na swój sposób lubili.Nie wyjmując z ust cygara – robił to zwykle tylko po to, by splunąć – popatrzył na

Giordina twardym, zimnym spojrzeniem bladoniebieskich oczu.

– Zdaje się, że nie rozumiesz, Giordano…

– Giordino!

– Wszystko jedno, sir – burknął ironicznie Hargrove. – Był przeciek informacyjny, przypuszczalnie w ONZ: Malijczycy wiedzą o nas. Połowa ich sił powietrznych patroluje w tej chwili zachodnią granicę. Musisz wiedzieć, że śmigłowiec Apache jest tylko ruchomą wyrzutnią rakiet przeciwpancernych, ale do walki z Mirage'ami zupełnie się nie nadaje. W każdym razie nie przy świetle dziennym.

– Bez własnej osłony myśliwców możemy tam polecieć dopiero w nocy.

– Ale ci wszyscy ludzie – w tym kobiety i dzieci – zginą, jeśli najdalej za trzy godziny nie dotrzemy do Fort Foureau.

– Ciekawe, jak mamy to zrobić. Bo lecieć tam natychmiast – w biały dzień, kiedy przeciwnik jest ostrzeżony, i bez osłony myśliwców – to bardzo kiepski pomysł, Giordino! Nie ulecimy nawet pięćdziesięciu kilometrów! Strącą nas jak baloniki na strzelnicy. Możesz mi łaskawie odpowiedzieć, co zyskają na tym ci nieszczęśni ludzie w forcie?

Przyparty do muru, Giordino spuścił z tonu.

– Ma pan rację, pułkowniku, przepraszam. Nie zdawałem sobie sprawy z całości sytuacji.

Hargrove wyraźnie zmiękł.

– No, widzę, że się rozumiemy. Teraz możemy porozmawiać rzeczowo, choć obawiam się, że i tak niewiele wymyślimy.

Giordino poczuł, jak serce podjeżdża mu do gardła. Odwrócił się i popatrzył na pustynię. Piaszczysty pył już opadł, odsłaniając pociągi stojące w oddali na torach.

– Ilu ma pan ludzi? – zwrócił się do pułkownika.

– Jeśli nie liczyć pilotów śmigłowców, osiemdziesięciu.

Giordino otworzył szeroko oczy z niedowierzaniem.

– Osiemdziesięciu ludzi przeciw połowie malijskiej armii?

– Tak – Hargrove uśmiechnął się chytrze, wyjął z ust cygaro i splunął. – Ale mamy dość amunicji, żeby przewrócić do góry nogami pół Afryki.

– A może… – myślał głośno Giordino – moglibyśmy dotrzeć do Fort Foureau tak, by nas nie zauważyli?

– Masz jakiś dobry pomysł? – Hargrove zaciekawił się. – Chętnie posłucham.

– Na pewno zwrócił pan uwagę na te pociągi. Czy odjechał choćby jeden w stronę Fort Foureau?

– Nie. Odkąd tu jesteśmy, wszystkie stoją. Podsłuchaliśmy rozmowy radiowe maszynistów. Mają polecenie stać tu i czekać na dalsze instrukcje od dyrektora linii.

– A ten malijski posterunek graniczny? Ilu ich tam jest?

– Dziesięciu, może dwunastu.

– Potrafiłby pan ich zdjąć, ale dyskretnie, żeby nie narobili hałasu?

Wzrok Hargrove'a powędrował przez stojące pociągi. Zatrzymałsię dłużej na pięciu pustych, fabrycznie nowych platformach przy-krytych plandekami, potem przesunął się szybko na widoczny w oddali budynek malijskiej straży granicznej. Dopiero dokonawszy tego przeglądu, pułkownik odpowiedział:

– A jak myślisz, czy John Wayne umiał jeździć konno?

– No to mamy szansę być w forcie za dwie i pół godziny – stwierdził Giordino. – Góra trzy.

Hargrove wyjął cygaro z ust i przyglądał mu się badawczo.

– Chyba rozumiem. Ten bydlak Kazim na pewno nie spodziewa się, że przyjedziemy pociągiem.

Giordino odetchnął z ulgą. Ale Hargrove miał jeszcze pewne wątpliwości.

– A co będzie, jeśli któryś z pilotów Kazima zobaczy pociąg i rozwali go?

– Nie zrobi tego bez porozumienia z Kazimem. A Kazim nigdy w życiu nie ośmieli się zniszczyć pociągu należącego do Massarde'a, zanim nie upewni się całkowicie, że pociąg został uprowadzony. My tymczasem będziemy już w forcie.