Выбрать главу

– Jasne, że nie! Skosiłem czterech, zanim mnie podziurawili.

– A Fairweather? – spytał Pitt, nie mogąc dostrzec majora w mrocznym wnętrzu śmigłowca.

Hopper opuścił smutno głowę.

– Niestety, nie miał tyle szczęścia co ja.

Pitt i Giordino pomogli żołnierzom zamocować nosze Evy obok Hoppera. Pitt pogładził jej włosy.

– No – powiedział – zostawiam cię w dobrym towarzystwie.

– Jak to, nie lecisz?

– Jeszcze nie tym kursem.

– Ale przecież ty też jesteś ranny, potrzebujesz opieki lekarzy! – protestowała.

– Nie dokończyłem tu jeszcze pewnej sprawy.

– Nie możesz zostać w Mali po tym wszystkim, co się stało – tłumaczyła jak dziecku.

– Posłuchaj: Al i ja mieliśmy w zachodniej Afryce konkretne zadanie. Jeszcze go nie wykonaliśmy.

– Czyli wszystko skończone między nami? – spytała zdławionym głosem.

– Ależ skąd, nic nie jest skończone!

– Więc kiedy się znowu zobaczymy?

– Niedługo, jeśli tylko wszystko pójdzie dobrze – odpowiedział szczerze.

W jej oczach zaszkliły się łzy. Podniosła głowę i pocałowała go delikatnie w usta.

– Wracaj szybko, proszę.

Pitt i Giordino wyskoczyli z helikoptera i odeszli parę kroków. Po chwili pilot zwiększył obroty silnika. W tumanie piasku, wznieconym łopatami śmigieł, maszyna uniosła się ponad poziom zburzonych murów i ruszyła na zachód.

Giordino opuścił głowę, spojrzał na Pitta i wskazał wzrokiem jego rany.

– Jeśli dobrze zrozumiałem, jakie to zadanie mamy jeszcze do wykonania – powiedział – muszą cię tu najpierw trochę połatać.

W prowizorycznym podziemnym szpitalu lekarze wyjęli Pittowi parę drobnych odłamków z lewego ramienia i opatrzyli ranę na udzie. Na szczęście przestrzelony był tylko mięsień; kość pozostała nienaru-szona. Potem zaaplikowali mu parę zastrzyków przeciwzapalnych i przeciwbólowych. Nieco oszołomiony wyszedł z pomocą Giordina na plac apelowy, gdzie właśnie ładowali się do śmigłowca nieliczni sprawni jeszcze komandosi grupy taktycznej.

– Nie polecicie z nami? – spytał Levant.

– Nie możemy pozwolić, aby ten, kto stoi za całą tą bezsensowną rzezią, wymknął się bezkarnie – rzekł twardo Pitt.

– Yves Massarde?

Pitt skinął głową, spokojnie i poważnie.

– Życzę powodzenia, panowie – Levant serdecznie uścisnął ich dłonie. – Niestety, nic mi nie przychodzi do głowy poza słowami podziękowania.

– To my dziękujemy, pułkowniku – odparł Giordino z uśmiechem. – Może pan zawsze na nas liczyć.

– Mam nadzieję – powiedział Pitt – że dostanie pan za tę akcję awans na generała. Zasłużył pan na to, jak może żaden z dzisiejszych generałów.

Levant jeszcze raz rozejrzał się po ruinach fortu, jak gdyby wywoływał w pamięci swoich żołnierzy, zagrzebanych pod gruzami.

– A ja – rzekł – mam nadzieję, że te straszliwe ofiary po obu stronach jakoś się opłacą; że nie pójdą na marne.

Ostatni wszedł na pokład śmigłowca Pembroke-Smythe. Jak zwykle dumnie wyprostowany, promieniował kpiarskim uśmiechem.

– Niezły mecz zagraliśmy – powiedział. – Warto by kiedyś znowu wystąpić w tym samym składzie.

– Zagrać? Możemy już tylko urządzić zjazd weteranów – zakpił gorzko Giordino, ale Pembroke-Smythe'e nie obraził się.

– Świetnie: jak tylko będziecie w Londynie, stawiam Dom Perignon. Przy okazji poznam was z paroma wspaniałymi dziewczynami, które, nie wiedzieć czemu, gustują w Amerykanach.

– Przewiezie pan nas bentleyem? – spytał Pitt.

– A skąd pan wie, że mam bentleya? – zdziwił się kapitan.

Pitt uśmiechnął się.

– Jakoś to do pana pasuje.

Gdy śmigłowiec wystartował i odleciał w stronę Mauretanii, podszedł do nich szybkim krokiem młody czarnoskóry porucznik z oddziału Hargrove'a.

– Pułkownik prosi panów do sztabu wojsk malijskich. To niedaleko, po drugiej stronie torów.

Odległość rzeczywiście nie była wielka, ale kulejący, oszołomiony środkami przeciwbólowymi Pitt nie zdołałby jej pokonać bez życzliwej pomocy Giordina. Namioty polowego sztabu Kazima były wprawdzie we współczesnych barwach ochronnych, ale ich kształt i sposób ustawienia przypominał raczej obóz wojenny kalifa ze starego, kiczowatego filmu. Kiedy weszli do namiotu Naczelnego Wodza, pułkownik Hargrove, pochylony nad stołem z nieodłącznym cygarem w kąciku ust, studiował książkę kodów Kazima.

– Czy któryś z was wie, jak wyglądał Zateb Kazim? – spytał bez żadnych wstępów.

– Owszem, poznaliśmy go osobiście – stwierdził Pitt.

– A potraficie go zidentyfikować?

– Przypuszczalnie tak.

Hargrove wyprostował się i ruszył do wyjścia.

– Chodźcie ze mną – powiedział.

Poprowadził ich prosto do podziurawionego kulami landrovera. Wyjął z ust cygaro i z odrazą splunął na piasek.

– Rozpoznajecie któregoś z tych przebierańców?

Pitt zajrzał do wnętrza. Przypominało raczej zdemolowaną rzeźnię niż kabinę samochodu. Stada much obsiadły zalane krwią ciała. Wymienił porozumiewawcze spojrzenie z Giordinem, który zaglądał do landrovera z drugiej strony. Potem odwrócił się do Hargrove'a.

– Ten w środku to generał Zateb Kazim.

– Jesteś pewien? – spytał Hargrove.

– Oczywiście – odparł stanowczo Pitt. – Moje gratulacje, pułkowniku. Teraz może pan sobie zapewnić bezpieczny powrót do Mauretanii. Wystarczy powiadomić rząd malijski, że aresztował pan ich naczelnego wodza.

– Aresztowałem? – Hargrove spojrzał na Pitta ze zdziwieniem. – Przecież to trup.

– Tak, ale oni tego nie wiedzą.

Hargrove rzucił cygaro i wdeptał je w piasek. Popatrzył na tłum rozbrojonych żołnierzy malijskich, siedzących na piasku pod strażą amerykańskich wartowników.

– Niezły pomysł – powiedział. – Zaraz każę nawiązać kontakt z ich rządem. I zaczynamy ewakuację.

– Skoro nie musi pan już tak się spieszyć – powiedział Pitt – chciałbym prosić o pewną przysługę.

– Przysługę? – Hargrove spojrzał na niego nieufnie. – Co mianowicie?

Pitt, wyższy od Hargrove'a o pół głowy, przygarbił się nieco, by jego prośba zabrzmiała jak najpokorniej i by pułkownik nie poczuł się urażony.

– Czy może mi pan pożyczyć jeden z pańskich śmigłowców? Z załogą, na parę godzin?

58

Po nawiązaniu kontaktu z władzami malijskimi i przekazaniu im fałszywej wiadomości o aresztowaniu Kazima, Hargrove miał pewność, że nie podejmą zbrojnej akcji przeciw jego helikopterom. Nabrał tej pewności, gdy marionetkowy prezydent Mali zaczął błagać go przez radio, aby natychmiast rozstrzelał Kazima. Pułkownik nie miał więc powodu, by spieszyć się z ewakuacją.

Ale nie miał też najmniejszej ochoty powierzać swego śmigłowca – z załogą i sześcioma komandosami – jakimś gryzipiórkom z waszyngtońskiej administracji. Dla świętego spokoju przekazał prośbę Pitta do ośrodka dowodzenia operacjami specjalnymi na Florydzie, przekonany, że jego przełożeni wyśmieją ten pomysł.Był mocno zaskoczony, gdy odpowiedź z Florydy nadeszła prawie natychmiast; jeszcze bardziej, kiedy odczytał szyfrogram. Odpowiedź była pozytywna, z wyraźnym zaznaczeniem, że taka jest wola prezyden-ta. Spojrzał krzywo na Pitta.

– Masz niezłe znajomości, chłopie.

– Nie przyjechałem tu na wycieczkę – zauważył Pitt, nie kryjąc satysfakcji. – Nie został pan o tym poinformowany, ale w tej akcji szło w istocie o znacznie większą stawkę, niż tylko uratowanie grupki ludzi.

– Niech będzie – westchnął zrezygnowany Hargrove. – Na długo będziesz potrzebował moich ludzi i wiatraka?