Выбрать главу

– Na dwie godziny.

– A potem?

– Oddam ich panu w stanie nienaruszonym… Jeśli wszystko dobrze pójdzie – dodał szczerze.

– A ty i Giordino?

– Zostaniemy tu jeszcze trochę.

– Nie pytam, po co. – Hargrove pokręcił sceptycznie głową. – Pewnie już do końca cała ta operacja zostanie dla mnie tajemnicą.

– Czy słyszał pan kiedy o operacji wojskowej, która nie byłaby otoczona tajemnicą? – rzekł Pitt poważnym tonem. – Mogę tylko powiedzieć, że to, czego pan tutaj dokonał, wywoła efekt falowy o ogromnych konsekwencjach.

Hargrove nie potrafił już ukryć ciekawości.

– Więc może i ja dowiem się kiedyś, o co tu chodzi?

– Nawet szybko. Wystarczy, że przeczyta pan jutro gazety. To najpewniejszy, najbardziej sprawdzony sposób poznawania najtajniejszych tajemnic państwowych.

Zaczęli od dwudziestokilometrowego skoku na południe, gdzie w wymarłej wiosce pobrali ze studni próbki skażonej wody. Potem wrócili do Fort Foureau. Pitt polecił pilotowi zrobić kilka powolnych rund wokół spalarni.

– Niech strażnicy dobrze sobie obejrzą nasze uzbrojenie.

– Śmigłowiec Massarde'a jest na lądowisku – zauważył Giordino. – Łopaty chodzą na wolnych obrotach. Pewnie drań chce stąd uciec.

– Na pewno nikt go nie zawiadomił o śmierci Kazima ani o wyniku bitwy. Ale Massarde jest wystarczająco sprytny, by się domyślić, że sprawy nie poszły dobrze.

Jakby na potwierdzenie słów Pitta, pilot zameldował:

– Nie ma prób oporu, sir.

– Dobrze, niech pan nas wyrzuci na lądowisku.

– Mamy iść z panem, sir? – spytał sierżant, dowodzący drużyną komandosów.

– Nie. Myślę, że strażnicy nabrali już moresu; powinniśmy sobie poradzić sami – odparł Pitt i ponownie zwrócił się do pilota: – Niech pan tu robi jeszcze przez pół godziny popis siły; tamten helikopter ma zostać na ziemi. Potem dam wam sygnał i będziecie mogli wrócić do swoich.

– Jest już komitet powitalny! – powiedział pilot, wskazując ręką lądowisko.

– Proszę, proszę! – wykrzyknął Giordino. – To przecież nasz stary przyjaciel, kapitan Brunone.

– Z całą swoją bandą – dodał Pitt i dotknął dłonią ramienia pilota. – Niech pan ich trzyma na muszce na wszelki wypadek.

H-76 "Eagle" zawisł nieruchomo niespełna metr nad płytą lądowiska. Giordino wyskoczył pierwszy i pomógł Pittowi; ten chętnie skorzystał z pomocy, by zbytnio nie forsować przestrzelonej nogi. Podeszli obaj wolno do Brunone'a, który, rozpoznawszy ich, zastygł ze zdumienia.

– Nie sądziłem, że jeszcze kiedyś panów spotkam – powiedział niepewnie.

– Jasne, że nie sądziłeś – mruknął Giordino.

Pitt spojrzał uważnie w oczy Brunone'a i dostrzegł coś, czego nie zauważył Giordino. Był w tych oczach raczej wyraz sympatii niż wrogości lub strachu.

– Ma pan taką minę, jakby się pan cieszył z naszego powrotu.

– Bo to prawda. Nie podobał mi się pomysł wysłania was do Tebezzy.

– Ale inżynierów, ich żony i dzieci wysłałeś tam bez zmrużenia oka! – zaatakował Giordino.

– Nie mam nic wspólnego z tą zbrodnią. Jestem tu od niedawna.

– Zrobili to na tydzień przed moim przybyciem.

– Ale słyszałeś o tym, a mimo to pracujesz tutaj.

– Słyszałem tylko pogłoski. Próbowałem pytać, ale pan Massarde trzyma wszystko w tajemnicy. Wszyscy naoczni świadkowie gdzieś zniknęli.

– Pewnie poderżnięto im gardła. To najlepszy sposób na gadatliwych – skomentował Giordino.

– Zdaje się, że nie bardzo lubi pan Massarde'a – rzekł Pitt.

– To świnia i złodziej – stwierdzi! Brunone z odrazą. – Mógłbym wam też sporo powiedzieć o tym jego zakładzie…

– My już wiemy – przerwał Pitt. – Dlaczego w takim razie nie rzuci pan tego do diabła i nie wróci do domu?

Brunone spojrzał na niego ponuro.

– Ludzie, którzy rezygnują z pracy w Entreprises Massarde, w ciągu tygodnia trafiają na cmentarz. A ja mam żonę i pięcioro dzieci.

Spróbujmy pójść dalej, pomyślał Pitt. Czuł, że może zaufać Brunone'owi. A współpraca kapitana mogła okazać się bardzo cenna, jeśłi mieli wykonać wszystko, co zaplanowali.

– A nie ma pan ochoty – spytał wprost – przejść do pracy w firmie "Pitt amp;Giordino"?

Brunone zastanawiał się przez chwilę nad propozycją. W istocie marzył o niej już od chwili, w której zobaczył ich śmigłowiec, zdolny zamienić w ruinę całe przedsiębiorstwo Massarde'a.

– W porządku – powiedział w końcu. – Może mnie pan uważać za swojego pracownika.

– A ci strażnicy?

Po raz pierwszy na twarzy Brunone'a pojawił się uśmiech.

– Są lojalni wobec mnie. Nienawidzą Massarde'a. Na pewno nie będą mieli nic przeciwko zmianie pracodawcy.

– Ma pan szansę utrwalić ich lojalność. Niech pan im powie, że od dziś dostaną dwa razy wyższe wynagrodzenie.

– Ja też?

– Pan – oświadczył Pitt – zostanie następnym dyrektorem tego zakładu, jeśli tylko będzie pan grał z nami uczciwie.

– To dobry układ – zgodził się Brunone. Może pan na mnie w pełni polegać. Jakie są rozkazy?

Pitt skinął głową w kierunku budynku administracji.

– Najpierw zaprowadzi pan nas do Massarde'a. Przejmujemy zakład.

Brunone zawahał się przez chwilę.

– Nie zapomniał pan o generale Kazimie? On jest wspólnikiem Massarde'a. Nie odda zakładu bez walki.

– Generał Zateb Kazim nie stanowi już problemu – zapewnił go Pitt.

– Jak to? Czyżby jego status się zmienił?

– Status! Wielkie słowo… – zakpił Giordino. – Kiedy widzieliśmy go ostatnio, miał status lepu na muchy.

Massarde siedział za biurkiem. Jego niebieskie oczy wyrażały pobłażliwe zniecierpliwienie, jakby nieoczekiwane przybycie dwu Amerykanów było tylko drobnym incydentem. Verenne stał za nim jak posłuszny uczniak przy tablicy; jego twarz wykrzywiał wyraz niechęci.

– Dręczycie mnie, jak mściwe furie z mitów greckich – zaczął górnolotnie Massarde. – Rzeczywiście wyglądacie, jakbyście wrócili z Hadesu.

Wielkie antyczne lustro wiszące za biurkiem, w złoconej barokowej ramie z tłustymi cherubinami, w pełni potwierdzało słowa Massaede'a. Zwłaszcza Pitt – w podartym i brudnym mundurze, z wielkimi plamami krwi na lewym rękawie i prawej nogawce, z twarzą rozciętą od kości policzkowej do podbródka, spocony, z podkrążonymi oczami – mógł uchodzić za ofiarę niedawnej ulicznej bójki.

– Raczej jak duchy pomordowanych, które dręczą oprawcę – skorygował porównanie Massarde'a. – Nadeszła godzina kary za wszystkie twoje zbrodnie.

– Nie mam czasu na głupie żarty. Czego chcecie?

– Wielu rzeczy. Po pierwsze tego zakładu.

– Zakładu? – Myśl Massarde'a pobiegła drogą prostych skojarzeń. – Wynika z tego, że Kazim nie złapał zbiegów z Tebezzy.

– Masz na myśli własnych pracowników, których zesłałeś na katorgę razem z żonami i dziećmi? Istotnie, są już w drodze do domu, chociaż kosztowało to życie wielu dobrych ludzi z grupy taktycznej ONZ. Jak tylko dotrą do Francji, zdemaskują wszystkie twoje zbrodnie: morderstwa, bestialstwa w kopalni złota, magazynowanie trujących odpadów, które spowodowały tysiące ofiar wśród ludów pustyni. To wystarczy, żeby cię uznać za wroga publicznego numer jeden.

– Mam jeszcze przyjaciół we Francji – stwierdził spokojnie Massarde.

– Na to nie licz. Wszyscy twoi wysoko postawieni kumple wyprą się ciebie, jak tylko poczują, że ich kariery polityczne są zagrożone.

– Już dziś niejeden z nich mówi, że nigdy o tobie nie słyszał. A wtedy masz piękny pokazowy proces i gwarantowane dożywocie na Wyspie Diabelskiej – czy gdzie tam teraz Francuzi wysyłają swoich skazańców…