Выбрать главу

Massarde zaklął szpetnie, widząc że jego uprzejmość na nic się nie zdała.

– Człowieku, chyba nie wyrzucisz mnie tak jak stoję, bez ubrania.- Miejże odrobinę przyzwoitości!

– A co ty wiesz o przyzwoitości? – spytał Pitt beznamiętnie. – Kapitanie Brunone, niech pan zabierze stąd tego skurwysyna, bo go zastrzelę.

Brunone nie musiał nawet powtarzać tego rozkazu swoim ludziom. Skinął tylko głową, a oni natychmiast powlekli przeklinającego i wrzeszczącego z bólu Massarde'a na dziedziniec.Trzej mężczyźni, którzy pozostali w gabinecie szefa Entreprises Massarde, nie odezwali się ani słowem. Po chwili zobaczyli, jak strażnicy wrzucają upadłego potentata do kabiny śmigłowca i zatrzas-kują za nim drzwi. Maszyna niemal natychmiast uniosła się w powietrze i pomknęła nad pustynią.

– Poleciał na północny wschód – zauważył Giordino.

– Podejrzewam, że do Libii – powiedział Brunone. – A potem dalej, do swoich kryjówek, w których trzyma majątek na czarną godzinę.

– Jego dalszy los nie ma już żadnego znaczenia – oświadczył Pitt, ziewając ostentacyjnie.

– Tak pan sądzi? – spytał Brunone, nie przekonany. – A ja myślę, że źle pan zrobił; trzeba było rąbnąć drania.

– Po co? I tak umrze jeszcze w tym tygodniu.

– Dlaczego ma umrzeć? Od oparzeń słonecznych? Ten facet ma końskie zdrowie, nie takie rzeczy już przetrzymał.

– Ale tym razem umrze na pewno – rzekł Pitt i odwrócił się do Giordina. – Chyba że coś spieprzyłeś z tą nalewką.

Giordino roześmiał się.

– Jak mogłem spieprzyć? Robiłem dokładnie według recepty dziadunia.

Brunone patrzył zdezorientowany to na jednego, to na drugiego.

– O czym panowie mówią?

– Wystawiłem Massarde'a na słońce tylko po to, żeby mu się zachciało pić – wyjaśnił Pitt.

– Pić? – Brunone nadal nie rozumiał.

– Al wylał wodę mineralną z dwóch butelek i napełnił je wodą skażoną świństwami z tego podziemnego śmietnika. Taka woda jest we wszystkich studniach, we wszystkich oazach stąd aż do Nigru.

– Teraz już pan rozumie?

– Tak, wypił chyba trzy litry… To się w języku poetyckim nazywa: wymierzyć sprawiedliwość.

– Ta trucizna atakuje najpierw mózg – ciągnął Pitt chłodnym, naukowym tonem, z kamienną twarzą. – Massarde oszaleje, zanim umrze.

Brunone nie wyglądał na zmartwionego ani wstrząśniętego.

– I nie ma żadnej szansy, że przeżyje? – upewnił się.

Pitt pokręcił stanowczo głową.

– Umrze przywiązany do łóżka, wyjąc z bólu, jak zwierzę dotknięte wścieklizną. Szkoda tylko, że jego ofiary tego nie zobaczą.

CZĘŚĆ V. CSS Texas

10 czerwca 1996, Waszyngton, Dystrykt Columbia

60

Od oblężenia Fortu Foureau minęły dwa tygodnie. W sali konferencyjnej NUMA w Waszyngtonie, naprzeciw wielkiego ekranu telewizyjnego wmontowanego w ścianę, siedzieli przy długim stole admirał Sandecker, doktor Chapman i Hiram Yaeger.

Admirał niecierpliwie spoglądał na martwy wciąż ekran,

– Kiedy wreszcie zaczną?

Siedzący najbliżej ekranu i zainstalowanej pod nim kamery Yaeger podniósł słuchawkę telefonu i słuchał w milczeniu.

– Już za chwilę; czekamy na połączenie satelitarne z Mali – powiedział, odkładając słuchawkę.

Zanim skończył mówić, ekran zamigotał. Pojawił się obraz. Pitt i Giordino siedzieli obok siebie za biurkiem, zarzuconym teczkami i dokumentami.

– Cześć, chłopaki – powiedział Yaeger.

– Cześć, Hiram – odparł Pitt. – Miło was znowu widzieć.

– Dzień dobry, Dick – odezwał się Sandecker. – Jak tam twoje rany?

– Dzień dobry, admirale, a raczej dobry wieczór, bo tu już się zmierzcha. A co do moich ran, dziękuję, goją się dobrze.

Pitt i Giordino wymienili jeszcze krótkie pozdrowienia z pozostałymi uczestnikami telekonferencji, po czym Sandecker przystąpił do rzeczy.

– Mamy tu bardzo dobre wiadomości – oznajmił entuzjastycznie. – Godzinę temu dostaliśmy komputerową analizę najnowszych danych satelitarnych z południowego Alantyku. Wynika z niej, że tempo wzrostu czerwonego zakwitu wyraźnie spadło. Yaeger ocenia, że już za tydzień ekspansja może całkiem ustać.

– W samą porę – zauważył Gunn. – Już teraz obserwujemy pięcioprocentowy spadek światowych zasobów tlenu. Wkrótce wszyscy zaczęliby odczuwać efekty. A my najwcześniej.

– Dlaczego my? – spytał Giordino.

– Bo już tylko dwudziestu czterech godzin brakowało do wprowadzenia w życie we wszystkich krajach, uczestniczących w naszym programie, zakazu używania silników spalinowych – wyjaśnił Yaeger.

– – Stanęłyby wszystkie samochody, samoloty pozostałyby na ziemi, musielibyśmy zatrzymać wiele fabryk.

– Na szczęście udało się tego uniknąć – powiedział Gunn. – Głównie dzięki temu, że zlikwidowaliście źródło skażenia.

– Nie sądziłem, że rezultaty ujawnią się tak szybko – powiedział Pitt. – Jakie są wyniki ostatnich badań wody z Nigru?

– Stężenie toksyny spadło o trzydzieści procent. Zaczęło spadać już w parę dni po odcięciu źródła. Okazuje się, że tempo przepływu wód gruntowych pod Saharą jest znacznie większe, niż wynikało z mojej początkowej oceny.

– Ale nie można jeszcze mówić o powrocie do normy?

– Nie, to na pewno nie. Oceniamy z doktorem Chapmanem, że jeszcze przez sześć miesięcy resztki tego świństwa będą docierać do Atlantyku.

– A więc stymulacja czerwonego zakwitu będzie trwała nadal?

– Tak – odezwał się Chapman – ale mogę chyba bez ryzyka pomyłki powiedzieć, że dalsza ekspansja już nam nie grozi. Chemicy z NUMA odkryli, że proces rozmnażania tych glonów można zakłócić, a nawet powstrzymać, minimalną domieszką miedzi. Wystarczy jedna cząstka miedzi na milion cząstek wody. Zaczęło się już masowe rozpylanie sproszkowanej miedzi nad akwenami zaatakowanymi przez czerwony zakwit. I to działa!

– Ale do końca batalii jeszcze daleko – ostudził jego entuzjazm Sandecker. – Już dzisiaj Stany Zjednoczone zużywają prawie dwa razy tyle tlenu, ile powstaje na naszym terytorium; karmimy się tlenem wytwarzanym przez plankton północnego Pacyfiku. Jeśli rozwój motoryzacji i ruchu lotniczego będzie na całym świecie następował w takim tempie jak u nas, jeśli nie przerwie się dewastacji lasów i tropikalnych dżungli – to nawet bez katastrof chemicznych, takich jak ta, za dwadzieścia lat zabraknie na Ziemi tlenu.

– Co nie znaczy – ciągnął myśl admirała Chapman – że można lekceważyć problem chemicznego zatruwania oceanów. Myślę nawet, że malijska katastrofa wyjdzie nam wszystkim na dobre. Najedliśmy się strachu, ale może dzięki temu uświadomiliśmy sobie, jak realne jest widmo zagłady ekologicznej.

– Jak wygląda obecnie sytuacja w Fort Foureau? – wrócił do konkretów Sandecker.

– Powiedziałbym, że bardzo dobrze – odparł Giordino. – Po całkowitym wstrzymaniu transportów kolejowych palimy dzień i noc odpady z podziemnych składów. Jeszcze trzydzieści sześć godzin i wszystkie odpady biologiczne i chemiczne, jakie zmagazynował Massarde, będą zniszczone.

– A co z nuklearnymi? – zaniepokoił się Chapman.

– Jest na to sposób. Francuscy inżynierowie, których uwolniliśmy z Tebezzy, twierdzili, że można w tym miejscu bezpiecznie magazynować te odpady; pod warunkiem, że zrobi się to dużo głębiej, daleko od wód gruntowych. Zaproponowałem im, aby po paru dniach odpoczynku wrócili tutaj i zbadali możliwość realizacji tego pomysłu.

– Wyobraźcie sobie, że mimo fatalnych doświadczeń wrócili prawie wszyscy, zatrudnili malijskich robotników i zabrali się do drążenia głębokich sztolni. Chcą zrobić nowy skład odpadów nuklearnych na głębokości półtora kilometra.