Doktor Darcy Chapman i Rudi Gunn zostali zgłoszeni do Nagrody Nobla – ale nie dostali jej. Nie przejęli się tym jednak i szybko wrócili na południowy Atlantyk, by badać wpływ nadal wielkiego, choć kurczącego się już, czerwonego zakwitu na inne formy życia w oceanie. Wkrótce dołączył do nich doktor Frank Hopper, który mimo surowego zakazu lekarzy opuścił przedwcześnie szpital. Twierdził, że w atmosferze pracy na statku badawczym szybciej dojdzie do zdrowia – i chyba miał rację.
Hiram Yaeger dostał od NUMA wysoką premię i dodatkowy dziesięciodniowy płatny urlop. Pojechał razem z całą rodziną na wakacje do Disneylandu, ale podczas gdy dzieci korzystały z uciech krainy fantazji, on sam wziął udział w seminarium na temat systemów archiwizacji komputerowej.
Generał Hugo Bock osobiście dopilnował, aby bohaterscy obrońcy Fort Foureau zostali godnie nagrodzeni, a rodziny poległych otrzymały hojną rekompensatę. Potem zdecydował się odejść na emeryturę; wolał zrobić to w momencie największych sukcesów i chwały, niż czekać, aż zmusi go do tego wiek i ogólne osłabienie sprawności. Jako całkiem już prywatna osoba zamieszkał w małej wiosce bawarskiej u podnóża Alp.
Pułkownik Levant, zgodnie z najlepszymi życzeniami Pitta, dostał medal Organizacji Narodów Zjednoczonych za zasługi dla pokoju, awans na generała i stanowisko dowódcze, opuszczone przez Boćka.
Kapitan Pembroke-Smythe, wyleczywszy się w rodzinnej posiadłości w Kornawalii z afrykańskich ran, wrócił do służby w swoim brytyjskim pułku. Już jako major został przyjęty na specjalnej audiencji przez królową, która odznaczyła go Orderem Najwyższej Zasługi. Dziś dowodzi jednostką wojsk powietrzno-desantowych do zadań specjalnych.
Julien Perlmutter, szczęśliwy, że nie sprawdziły się jego proroctwa, a naród amerykański przyjął prawdę o Lincolnie i Stantonie bez paniki i degrengolady moralnej – miał też pozytywne powody do satysfakcji. Za zasługi w odkryciu tej prawdy otrzymał tyle dyplomów, adresów i listów pochwalnych od towarzystw historycznych z całego świata, że mógł nimi wytapetować ściany największego pokoju w całym domu. Oczywiście nie zrobił tego.
Al Giordino odnalazł rezolutną pianistkę, którą poznał na jachcie Massarde'a na Nigrze. Okazało się, że jest do wzięcia, a w dodatku, z powodów zupełnie niezrozumiałych dla Pitta, zagustowała w towarzystwie małego amerykańskiego Włocha. W każdym razie przyjęła ochoczo jego zaproszenie na wspólną wyprawę w bajeczny podwodny świat Morza Czerwonego.
Co się zaś tyczy samego Dirka Pitta…
65
Dla tej części Kalifornii czerwiec to pełnia sezonu. Szosą wzdłuż sławnego siedemnastomilowego odcinka wybrzeża między Monterey i Carmelem sunęły zderzak w zderzak karawany turystów. Podziwiali słynne widoki z okien samochodów, zatrzymując się jedynie na wielkich parkingach wzdłuż Cannery Row, gdzie w niezliczonych kioskach można było napić się czegoś chłodnego, a w równie licznych restauracyjkach zjeść coś z nieprzebranych darów morza. I jechali dalej – pograć w golfa w Pebble Beach, zobaczyć stromiznę Big Sur, zrobić zdjęcia o zachodzie słońca na Point Lobos. Plątali się wśród winnic, zaliczali szczególnie stare i wysokie cyprysy, włóczyli się po plażach, gdzie podziwiali ślizgające się po wodzie pelikany, słuchali z zachwytem poszczekiwania fok i łoskotu łamiących się fal.
Państwo Rojas byli całkiem niewrażliwi na te uroki przyrody po trzydziestu dwu latach spędzonych w domku w stylu chaty wiejskiej w Pacific Grove. Niezwykłe otoczenie traktowali jako coś normalnego i oczywistego. Ten szczególny rodzaj ślepoty estetycznej ustępował jedynie wtedy, gdy do domu przyjeżdżała Eva. Ona nadal patrzyła na półwysep Monterey oczyma zachwyconego dziecka, jak ktoś, kto patrzy na swój pierwszy w życiu naprawdę własny samochód. Zawsze natychmiast po przyjeździe wyrywała rodziców z wygodnej rutyny i na nowo uczyła ich cenić proste, naturalne piękno, w którym żyli.
Ale tym razem było inaczej. Tym razem nie mogła zabrać ich na wycieczkę rowerową ani nakłonić do wspólnej kąpieli w rześkich bryzgach fal Pacyfiku. Nie mogła właściwie robić niczego, z wyjątkiem wylegiwania się w ogrodzie koło domu. W dwa dni po opuszczeniu szpitala, gdzie leczyła się z ciężkich obrażeń odniesionych w Fort Foureau, wciąż jeszcze była przykuta do wózka inwalidzkiego. Jej organizm, wycieńczony do ostateczności w katordze Tebezzy, dzięki prawidłowemu, zdrowemu odżywianiu wrócił do normy, a nawet lekko ją przekroczył. Tę nieznaczną nadwyżkę w talii mogłaby zgubić odpowiednią gimnastyką, ale to nie wchodziło w grę, dopóki tkwiła w gipsowych pancerzach.
O ile ciało szybko wracało do zdrowia, dusza pozostawała wciąż chora. Powodem cierpień był brak jakichkolwiek wiadomości od Pitta. Odkąd pożegnała go w ruinach starego fortu Legii Cudzoziems-kiej, by odlecieć do Mauretanii, i dalej, do szpitala w San Francisco, miała wrażenie, jakby zapadł się pod ziemię. Telefon do admirała Sandeckera upewnił ją jedynie, że Pitt nadal przebywa na Saharze.
– Może pojechałabyś ze mną na golfa – spytał ojciec, obserwując jej ponurą minę.
Popatrzyła w jego wesołe szare oczy i uśmiechnęła się na widok niesfornych jak zwykle, zwichrzonych siwych włosów.
– Nie sądzę, żebym w tym stanie zdołała trafić w piłkę – rzekła.
– Och, nie myślałem o graniu. Ale mogłabyś jeździć ze mną po polu.
Namyślała się przez chwilę, potem skinęła głową.
– Właściwie dlaczego nie? Ale – uniosła w górę zdrową rękę i poruszyła prawą stopą – pod jednym warunkiem: to ja prowadzę wózek.
Matka nie była zachwycona pomysłem męża, ale pomagając Evie wsiąść do dużego rodzinnego chryslera, udzieliła mu jedynie krótkiej przestrogi:
– Uważaj, żeby nie zrobiła sobie jakiejś krzywdy.
– Obiecuję, że wróci tu w takim samym stanie, w jakim ją zabieram – zażartował ojciec.
Pan Rojas wybił piłkę w kierunku czwartej dziury komunalnego pola golfowego w Pacific Grove, otaczającego latarnię morską na Point Pinos. Piłka wylądowała za blisko, w pułapce piaskowej.
– Już nie te mięśnie – powiedział z rezygnacją. Siedząca za kierownicą elektrycznego wózka Eva wskazała ręką ławkę, ustawioną na małym tarasie widokowym nad morzem.
– Tato, nie będziesz miał nic przeciwko temu, że opuszczę następne pięć dziur? Jest tak pięknie, że chętnie posiedzę sobie tutaj i popatrzę na ocean.
– Jasne, córeczko, nie mam nic przeciwko temu. Zabiorę cię w drodze powrotnej.
Podjechali ku torom. Ojciec pomógł Evie przenieść się na ławkę, potem usiadł za kierownicą, machnął wesoło ręką i ruszył przez pole golfowe w stronę trzech kolegów, czekających przy drugim wózku.
Lekka mgła wisiała nad wodą, ale Eva widziała długi odcinek brzegu otaczającego łukiem zatokę i dalej biegnącego niemal prostą linią na północ, w stronę miasta Monterey. Morze było spokojne; niewielka fala wywoływała jedynie złudny efekt, jakby pod rozległą łąką glonów kręciło się całe stado kretów. Powietrze przesycone było ostrym zapachem wodorostów, wyrzuconych na skały i szybko wysychających na słońcu. Zauważyła stadko wydr, baraszkujących wesoło wśród kamieni.Nagle blisko, niemal nad jej głową, rozległ się ostry krzyk mewy. Odwróciła głowę i zobaczyła stojącego za ławką mężczyznę.
– Ty i ja w zatoce Monterey – powiedział cicho.
Stał, z czułością obserwując niepewną, niedowierzającą i nagle rozradowaną twarz Evy. W ułamku sekundy znalazł się obok niej i wziął ją w ramiona,