Выбрать главу

Zajmując się interesami w dawnych zamorskich terytoriach Francji, Massarde znalazł dla siebie w Mali szczególnie korzystną niszę. Wykorzystał przy tym swoje dawne kontakty i wpływy z wielu przedsiębiorstw zachodniej Afryki. Miał opinię twardego negocjatora. W interesach był bezwzględny i brutalny; mówiono, że nie cofnie się przed niczym, jeśli w grę będzie wchodził jego własny zysk. Jego majątek oceniano na dwa do trzech miliardów dolarów. Spalarnia śmieci w Fort Foureau była obecnie głównym źródłem dochodów imperium Massarde'a.Śmigłowiec zniżył lot. Kazim mógł teraz podziwiać, jak na makiecie, urządzenia "zakładu detoksykacji słonecznej" – bo taką nazwę wymyślił Massarde dla swojej unikalnej, supernowoczesnej instalacji. Szczególne wrażenie robiło rozległe pole parabolicznych luster, skupiających energię słoneczną do temperatury dwunastu tysięcy stopni. Ale Kazim, który znał już ten widok, wolał wypełnić ostatnie chwile lotu jeszcze jednym kawałkiem pasztetu z gęsi z truflami, i jeszcze jednym kieliszkiem Veuve Clicquot. Helikopter tymczasem osiadł miękko na lądowisku przed budynkiem biurowym.

Kazim wysiadł i przywitał się z czekającym na niego przed budynkiem wicedyrektorem Entreprises Massarde, Felixem Verenne.

– To ładnie z twojej strony, Felix, że wyszedłeś po mnie – powiedział ze złośliwą satysfakcją, widząc jak Francuz smaży się w pustynnym słońcu.

– Miałeś dobrą podróż? – spytał chłodno Verenne.

– Pasztet nieco gorszy niż zwykle – zakpił gość.

Verenne, drobny, łysawy człowiek około czterdziestki, zmusił się do uśmiechu, choć widok Kazima budził w nim jakąś irracjonalną odrazę.

– Jestem pewien, że w drodze powrotnej będzie lepszy.

– Jak się miewa pan Massarde?

– Czeka na górze.

Verenne wprowadził gościa do trzypiętrowego budynku o zaokrąglonych narożnikach, pokrytego czarnym, przeciwsłonecznym szkłem. Przeszli przez marmurowy hali, kompletnie pusty – jeśli nie liczyć strażnika – i weszli do windy. Przed wejściem do apartamentu Massarde'a, który był zarazem jego biurem, minęli kolejny duży hali, wyłożony tekową boazerią. W niewielkim, ale luksusowo urządzonym gabinecie dyrektora Verenne wskazał Kazimowi skórzaną kanapę.

– Proszę się rozgościć – powiedział oficjalnie. – Pan Massarde zaraz…

– Już jestem, Felix – Massarde, który wszedł właśnie drugimi drzwiami, zbliżył się do Kazima i uścisnął go ostentacyjnie – Zateb, drogi przyjacielu, cieszę się, że cię widzę!

Spojrzał porozumiewawczo na swego zastępcę. Ten skinął głową i opuścił pokój, zamykając za sobą drzwi.

– Mam wiadomość z Kairu – zaczął Massarde bez żadnych wstępów – że twoim ludziom nie udało się odwieść WHO od zamiaru wysłania misji do Mali.

– Niestety, tak się złożyło. – Kazim wzruszył obojętnie ramionami. – Nie bardzo wiem, dlaczego.

Massarde spojrzał twardo na generała.

– A ja wiem: twoi ludzie, którzy mieli załatwić Evę Rojas nie wykonali zadania.

– Nie ominęła ich kara.

– Zlikwidowałeś ich?

– Tak, nie toleruję partaczy – skłamał Kazim, choć jakaś cząstka prawdy w tym była. Fuszerka jego agentów mocno go zirytowała. Gdyby tylko ich znalazł, na pewno by się z nimi rozprawił. Wściekły, kazał rozstrzelać oficera, który planował akcję, oskarżywszy go o zdradę i sabotaż.

Massarde nie zaszedłby tak wysoko, gdyby nie umiał trafnie oceniać ludzi. Znał Kazima wystarczająco dobrze, aby wyczuwać jego kłamstwa.

– Nie możemy lekceważyć naszych wrogów – powiedział.

– Ci akurat nie są specjalnie groźni. Nie mają żadnego dostępu do naszych tajemnic.

– Tak sądzisz, Zateb? Podobno już dzisiaj ma wylądować w Gao zespół ekspertów od chorób zakaźnych i zatruć. Jeśli zaczną tutaj węszyć…

– To znajdą tylko piasek i upał – przerwał Kazim. – Sam mówiłeś, że twoja aparatura kontrolna nie wykazuje żadnych skażeń środowiska. A nie sądzę, by mieli lepszą.

– Tak – zgodził się Massarde – ale trzeba ich mieć na oku.

– Zostaw to mnie. W razie czego zaopiekuje się nimi pustynia.

– Nie spiesz się z tym – ostrzegł Massarde. – Jeśli zginą, pierwsze podejrzenia padną na rząd Mali i Entreprises Massarde. Doktor Hopper, szef tej misji, już wczoraj w czasie konferencji prasowej narzekał na nieprzychylną postawę władz malijskich. Mówił nawet, że jego zespół może tu być narażony na niebezpieczeństwo. Rozrzuć ich kości na pustyni, a od razu będziemy tu mieli armię dziennikarzy i agentów ONZ.

– Nie miałeś tylu skrupułów w sprawie pani doktor Rojas.

– Bo to nie było na naszym podwórku i nie nas obciążały ewentualne podejrzenia.

– Dlaczego w takim razie zgodziłeś się na "tragiczny wypadek" połowy twoich własnych inżynierów i ich rodzin?

– Ich zniknięcie było niezbędne dla ochrony drugiego etapu naszych działań.

– Masz szczęście, żę Francuzi przyjęli twoje wyjaśnienia, a gazety paryskie nie opisały sprawy na pierwszych stronach.

– Mam tam trochę przyjaciół – mruknął Massarde. – Ale przyznaję, że bardzo zręcznie pomogłeś mi w tej sprawie. Nie poradziłbym sobie bez twoich pomysłów.

Jak większość ludzi z tych stron, Kazim był bardzo łasy na pochlebstwa, a Massarde umiał to wygrywać. Głęboko gardził generałem, ale wiedział, że bez jego pomocy całe to saharyjskie przedsięwzięcie nie będzie działać. W istocie była to przestępcza spółka, z której jednak Kazim dostawał tylko pięćdziesiąt tysięcy dolarów miesięcznie, za doradztwo. Cóż to znaczyło wobec dwóch milionów dziennie, jakie Massarde – dzięki anielskiej wprost pobłażliwości władz malijskich – wyciągał z zakładów. Tolerował więc Kazima i schlebiał mu, choć po cichu nazywał go nawet wielbłądzim łajnem.

Kazim podszedł do baru i nalał sobie koniaku.

– Co w końcu proponujesz w sprawie Hoppera i jego ludzi?

– To twoja działka – powiedział z pogodnym uśmiechem Massarde. – Mam pełne zaufanie do twoich umiejętności.

Kazim uniósł brwi, robiąc mądrą minę.

– Przede wszystkim, drogi przyjacielu, zlikwiduję problem, którym interesuje się zespół Hoppera.

– Jak to? – zdziwił się Massarde.

– Zrobiłem już dobry początek. Wysłałem oddział mojej gwardii, żeby wystrzelał i pogrzebał wszystkich dotkniętych zarazą.

– Chcesz wybić cały naród? – spytał ironicznie Massarde.

– Przeciwnie, służę narodowi i spełniam patriotyczny obowiązek, zwalczając skutecznie masową epidemię – odparł Kazim, wypinając dumnie pierś.

Chyba naprawdę w to wierzył.

– Stosujesz dość radykalne metody, Zateb. Ale proszę cię jeszcze raz: nie prowokuj niepotrzebnej awantury na skalę międzynarodową. Jeśli przez jakiś głupi przypadek świat dowie się, co tutaj robimy, postawią nas obu przed trybunałem i powieszą.

– Najpierw musieliby mieć dowody, świadków…

– A co z tymi wściekłymi diabłami w Asselar? – przypomniał sobie Massarde. – Też ich wystrzelasz?

– Po co? – Kazim uśmiechnął się cynicznie. – Już się pozagryzali i zjedli nawzajem.

Oczywiście możliwe, że w innych miejscowościach choroba przybrała te same formy. Jeśli ludzie doktora,Hoppera trafią do takiej miejscowości w odpowiednim momencie, będą mieli okazję osobiście poznać tę chorobę.

Massarde nie potrzebował dodatkowych wyjaśnień. Znał tajny raport, jaki Kazim dostał na temat masakry w Asselar. Łatwo mógł sobie wyobrazić opanowany szaleństwem tłum, pożerający wysłanników ONZ, tak jak pożarł turystów z Backworld Explorations.

– To rzeczywiście dobry sposób – powiedział. – Można zaoszczędzić na stypie.

– Zgadza się – ucieszył się Kazim z pochwały i z dowcipu Francuza.