Выбрать главу

– "Czy nie przejaskrawiam zagrożenia?" – powtórzył sarkastycznie Sandecker. – Już drugi raz to słyszę! Tymi samymi słowami poczęstował mnie jakiś kretyn w Kongresie, kiedy próbowałem ich ostrzec i prosiłem, by się tym zajęli. Interesuje ich tylko utrzymanie władzy; obiecują ludziom złote góry, żeby tylko ich ponownie wybrano. Rzygać mi się chce, kiedy słucham tych nie kończących się, idiotycznych debat. Brak im odwagi, żeby podjąć jakikolwiek trudniejszy temat. Cały ten dwupartyjny system stał się jednym wielkim bagnem oszustw, przestępstw i afer. Demokracja, dokładnie tak samo jak komunizm, doszczętnie się skorumpowała i zdemoralizowała. Kogo dziś obchodzi, że oceany umierają?

Wzrok Sandeckera był twardy, a usta zaciśnięte. Pitt nigdy jeszcze nie widział go w takim stanie.

– Szkodliwe substancje wylewa się do prawie wszystkich rzek świata – rzekł spokojnie, próbując powrócić do rzeczowego tonu rozmowy. – Co jest tak szczególnego w zanieczyszczeniu Nigru?

– A to, że tylko u ujścia Nigru zjawisko znane jako "czerwony zakwit" przybrało rozmiary kataklizmu.

– Woda zakwitła spokojną i straszną czerwienią… – przypomniał sobie Pitt.

– Czerwony zakwit – wyjaśnił Chapman – to mikroskopijne organizmy z grupy wiciowców, zawierające czerwony pigment. Kiedy pojawiają się w dużej masie, woda przybiera rdzawobrunatny odcień.

Znowu nacisnął guzik pilota. Na ekranie ukazał się obraz dziwnego mikroorganizmu.

– Czerwony zakwit jest zjawiskiem znanym od dawna. Nie można wykluczyć że "czerwone morze" Mojżesza to Nil zabarwiony tymi glonami. Również Homer i Cycero wspominają o czerwonym kwitnieniu morza. W nowszych czasach pierwszy pisał o tym Darwin, w notatkach z wyprawy statku Beagle. Potem zjawisko to obserwowano w różnych częściach świata. Niedawno na przykład przy zachodnich wybrzeżach Meksyku. Woda stała się tam szlamista i szkodliwa. Czerwony zakwit spowodował śmierć milionów ryb, mięczaków, skorupiaków i żółwi. Zamknięto plaże na odcinku dwustu mil. Setki mieszkańców wybrzeża i turystów zmarło po zjedzeniu ryb zarażonych trującymi wiciowcami.

– Zdarzyło mi się kiedyś nurkować w czerwonym zakwicie i jakoś nic mi się nie stało – powiedział sceptycznie Pitt.

– Miał pan szczęście trafić na nieszkodliwą odmianę – wyjaśnił Chapman. – Niestety, ostatnio pojawiła się nowa odmiana tych wiciowców, produkująca toksyny o wyjątkowo silnym działaniu. Kontakt z nimi powoduje natychmiastową śmierć wszystkich form podwodnego życia. Co najgorsze, giną okrzemki.

– Dlaczego to właśnie jest najgorsze? – spytał Giordino.

– Okrzemki, drobne formy roślinne żyjące w morzu, produkują siedemdziesiąt procent tlenu dla atmosfery ziemskiej; tylko trzydzieści pochodzi z fotosyntezy roślin lądowych. Jeśli okrzemki w oceanach wymrą, wytrute czerwonym zakwitem, umrzemy wszyscy z braku tlenu. Bo to, co produkują rośliny lądowe, w żadnym razie nie wystarczy dla miliardów organizmów ludzkich i zwierzęcych.

– A może te glony zjedzą się nawzajem i będzie święty spokój? – spytał półżartem Giordino.

– Niestety, rozmnażają się dziesięć razy szybciej, niż giną. W wodzie pobranej z tych okolic przypada ich już miliard na każdy galon, podczas gdy w zbadanych dawniej przypadkach czerwonego zakwitu nie było ich w galonie wody więcej niż kilka tysięcy.

– Może w chłodniejszych wodach, dalej od równika, nie będą rozmnażać się tak szybko? – zasugerował Gunn.

– Niestety – rzekł Sandecker – tu nie działają normalne prawidłowości; to jakaś silna mutacja, odporna na znaczne nawet zmiany temperatury wody.

– Więc nie ma nadziei na zatrzymanie ekspansji tych glonów?

– Nie ma, chyba że ludzie podejmą skuteczną ingerencję – odpowiedział Chapman.

– Czy macie już jakąś hipotezę na temat przyczyn tej ekspansji? – spytał Pitt.

– Jeszcze nie. Podejrzewamy tylko, że przyczyną jest jakieś osobliwe skażenie wód Nigru. Jakaś substancja pobudzająca płodność tych mikroorganizmów.

– Więc może skuteczne byłoby jakieś antidotum? – spytał rzeczowo Giordino. – Na przykład środki chemiczne?

– Pestycydy? – odpowiedział pytaniem Chapman. – Nie, to mogłoby tylko jeszcze bardziej pogorszyć ogólny stan mórz. Lepszym rozwiązaniem byłoby zablokowanie źródeł skażenia.

– Kiedy przewiduje pan tę… apokalipsę? – Pittowi wciąż jeszcze to słowo nie chciało przejść przez gardło.

– Jeśli nie uda się powstrzymać dopływu substancji stymulującej, za cztery miesiące będzie już za późno na ratunek. Rzecz w tym, że te glony w pewnym momencie staną się samowystarczalne: produkowana przez nie toksyna jest zarazem stymulatorem ich własnej płodności!

Chapman przerwał i włączył ponownie ekran.

– Według wyliczeń komputera najdalej za osiem, dziesięć miesięcy ludzie zaczną umierać wskutek niedostatku tlenu. Pierwszymi ofiarami będą dzieci, ze względu na małą pojemność płuc. Objawy będą straszne: duszność, zsinienie skóry, nieodwracalna śpiączka. Nie zazdroszczę tym, którzy przeżyją najdłużej i będą to wszystko oglądać.

Giordino patrzył na Chapmana z niedowierzaniem.

– Przecież nie można dopuścić do takiej katastrofy!

Pitt podszedł do ekranu, by dokładniej przestudiować martwe liczby, nieubłaganie wieszczące zagładę ludzkości. Potem odwróci! się do Sandeckera.

– A wiec chodzi o to, żebyśmy – Al, Rudi i ja – popłynęli w górę rzeki i badali wodę tak długo, aż zlokalizujemy źródło skażenia. A potem mamy jeszcze wymyślić jakiś sposób, żeby zakręcić kurek?

Sandecker skinął głową.

– A tymczasem my w NUMA spróbujemy wynaleźć substancję neutralizującą czerwony zakwit.

Pitt przyjrzał się uważnie wiszącej na ścianie mapie Nigru.

– A jeśli nie znajdziemy tego źródła w granicach Nigerii?

– To popłyniecie dalej na północ, tam gdzie rzeka rozdziela ludy Beninu i Nigru, a jak będzie trzeba, to i do Mali.

– Jak wygląda sytuacja polityczna w tych krajach? – spytał Pitt.

– Niestety, nie najlepiej.

– Co to znaczy: nie najlepiej?

– W Nigerii – zaczął wykład Sandecker – trwa polityczne wrzenie. Demokratyczny rząd został miesiąc temu obalony przez wojskowych; to już ósmy zamach stanu w ciągu dwudziestu ostatnich lat – a mówię tylko o zamachach udanych. Nadto kraj wyniszczają zwykłe w tym rejonie wojny etniczne i starcia muzułmanów z chrześcijanami. Jednocześnie bojówki opozycyjne mordują masowo funkcjonariuszy administracji rządowej, oskarżając ich o korupcję.

– Przyjemne miejsce… – mruknął Giordino.

– W Ludowej Republice Beninu – ciągnął dalej Sandecker – mocno trzyma się dyktatura prezydenta Ahmeda Tougouri. Natomiast władze Nigru, po drugiej stronie rzeki, siedzą w kieszeni u Muammara Kadafiego, który chciałby się dobrać do tamtejszych złóż uranu. Ta granica to szczególnie trudny odcinek; radzę warn płynąć środkiem rzeki i nie zbliżać się do brzegów.

– A Mali? – spytał Pitt.

– Prezydent Tahir to przyzwoity człowiek, ale całkowicie zależny od generała Zateba Kazima, który kieruje trzyosobową Radą Wojskową. Rządy tej Rady są wyjątkowo krwawe, a co najgorsze rzeczywisty dyktator, Kazim, sprytnie kryje się za rzekomo demokratycznym parlamentem…

Sandecker dostrzegł, że Pitt i Giordino wymieniają ironiczne uśmiechy.

– O co chodzi? – spytał.

– "Wycieczkowy rejs po Nigrze"… – powtórzył Pitt niedawne słowa admirała. – Trzeba tylko przepłynąć tysiąc kilometrów między brzegami porośniętymi buszem, w którym czają się żądni krwi rebelianci, wymknąć się uzbrojonym łodziom patrolowym i od czasu do czasu wziąć paliwo, ale tak, żeby cię nie aresztowali jako obcego szpiega. A do tego jeszcze stale pobierać próbki wody. To łatwe, admirale, całkiem łatwe – tylko cholernie przypomina próbę samobójstwa.