Выбрать главу

Tombs podparł więźnia ramieniem i pomógł mu wspiąć się na budkę sternika.

– Proszę się pospieszyć, jesteśmy już bardzo blisko – powiedział. Wyrwał z rąk Cravena białą flagę i zaczął wymachiwać nią jak szalony.

Joshua Watkins, dowódca New Ironsides nie odejmował już lunety od oka.

– Biała flaga! – stwierdził ze zdumieniem.

Jego pierwszy oficer, John Crosby, widział to samo przez swoją mosiężną lornetkę.

– Bardzo to dziwne z ich strony, sir. Poddają się? Po takiej krwawej łaźni, jaką urządzili?

Nagle Watkins zaczął nerwowo regulować ostrość lunety.

– Któż tam, u diabła… – mruknął z niedowierzaniem i zamilkł. Dopiero po dłuższej chwili odezwał się ponownie.

– Panie Crosby, kto tam stoi na sterówce?

Crosby nie należał do ludzi, których łatwo wyprowadzić z równowagi, ale tym razem jego twarz zbladła jak papier.

– Wygląda jak… Nie, to niemożliwe!

Zagrzmiały działa Fort Wool, ale i tym razem pociski chybiły. Ich eksplozje otoczyły Texas wysokimi kurtynami piany. Dopiero po chwili pancernik wyłonił się spoza nich. Parł niezłomnie naprzód, nie zmniejszając prędkości.

Watkins widział teraz jeszcze wyraźniej niż przedtem wysokiego, przygarbionego człowieka, stojącego na budce sternika. Zdrętwiał z przerażenia.

– Boże, to przecież On! – zawołał. Opuścił lunetę i odwrócił się do Crosby'ego. – Sygnał do obu fortów: niech natychmiast przerwą ogień! No, rusz się, człowieku!

Ponownie odezwały się baterie Fortress Monroe. Artylerzyści z obu brzegów uwijali się jak w ukropie; każdy miał nadzieję, że to właśnie on wymierzy wrogiemu pancernikowi śmiertelny cios. Może dlatego wciąż pudłowali. Tylko dwa nieduże pociski trafiły w kazamatę w pobliżu komina, wybijając w nim kilka nowych dziur.Texas był już tylko dwieście jardów od New Ironsides, kiedy załogi fortów dostrzegły wreszcie sygnał, wywieszony na okręcie Unii, i przerwały ogień. Watkins i Crosby pobiegli na dziób swojego okrętu – w samą porę, by zobaczyć z bliska i wyraźnie dwu mężczyzn w zakrwawionych mundurach floty Konfederacji oraz wysokiego, brodatego człowieka w pomiętym cywilnym ubraniu. Mężczyzna patrzył na nich przez dłuższą chwilę, potem uniósł dłoń w powolnym, uroczystym salucie.

Stali bez ruchu, porażeni świadomością, że to, co widzą, pozostanie na zawsze w ich pamięci. I mimo całej burzy kontrowersji, jaka się później wokół tego zdarzenia rozpętała, nikt spośród setek marynarzy New Ironsides i żołnierzy Fort Wool nigdy nie miał najmniejszych wątpliwości, kogo widział tego ranka na pokładzie ostatniego pancernika Konfederacji.

Setki ludzi patrzyły w bezsilnym przerażeniu, jak Texas przepływa obok nich w upiornej ciszy; smugi dymu wydobywały się ze wszystkich otworów; porwana wybuchami bandera ledwie trzymała się na zgiętym rufowym maszcie. Nie padł ani jeden strzał, kiedy pancernik wchodził w tuman mgły – by zniknąć w niej na zawsze.

W października 1931 Południowo-zachodnia Sahara
Zaginiona bez wieści

Kitty Mannock miała przykre uczucie zapadania się w nicość. Zabłądziła, niewątpliwie zabłądziła – i to beznadziejnie. Już od dwóch godzin jej mała, krucha awionetka trzęsła się w podmuchach groźnej burzy piaskowej. Tumany piasku całkowicie przesłoniły leżącą gdzieś w dole pustynię i otoczyły samolot nieprzeniknioną burą opończą, z której wyłaniały się wciąż i natychmiast znikały jakieś dziwne, widmowe kształty.Kitty popatrzyła w górę przez przezroczystą osłonę kabiny. Zamiast słońca zobaczyła jedynie rozlaną szeroko pomarańczową poświatę. Potem, chyba już dziesiąty raz w ciągu kwadransa, opuściła boczną szybę i wyjrzała na zewnątrz. Ale wciąż widziała tylko wielki, wirujący tuman. Wysokościomierz wskazywał tysiąc pięćset stóp – w zasadzie dosyć, by przeskoczyć wszystkie wzniesienia tej części Sahary, z wyjątkiem płaskowyżu Adrar des Iforas na przedłużeniu łańcucha górskiego Aghaggar.

Kierowała się jedynie wskazaniami instrumentów pokładowych. Odkąd wpadła w burzę, już cztery razy zauważyła, że maszyna traci wysokość lub zmienia kurs. Podciągała wtedy drążek i kładła samolot na skrzydło, dopóki igła kompasu nie wróciła na pozycję stu osiemdziesięciu stopni.Starała się lecieć prosto na południe, wzdłuż transsaharyjskiego szlaku samochodowego, ale straciła go z oczu, kiedy całkiem nieoczekiwanie zaatakowała ją burza piaskowa. Burza przyszła z południowego zachodu, przypomniała sobie Kitty. Może więc warto skręcić teraz na zachód, aby zrównoważyć przypuszczalny dryf. Miała też nadzieję, że w ten sposób szybciej ucieknie ze strefy burzy.Najbardziej jednak niepokoił ją dystans. Obliczała, że ma jeszcze około czterystu mil do Niamey. Tam właśnie chciała wylądować, by uzupełnić paliwo, zanim znowu wystartuje do rekordowego lotu, którego celem był Kapsztad.

Ręce i nogi drętwiały jej coraz bardziej; skutek zmęczenia oraz nieustannej, monotonnej wibracji silnika. Była już dwadzieścia siedem godzin w powietrzu: tyle minęło od jej startu z podlondyńskiego lotniska Croydon. Miała przed sobą jeszcze trzy godziny dnia. Mogło to wystarczyć na dotarcie do Niamey w normalnych warunkach, ale teraz, przy niesprzyjającym wietrze, prędkość samolotu względem ziemi spadła do dziewięćdziesięciu mil na godzinę. Stary, ale niezawodny Fairchild FC-2W, górnopłat z zamkniętą kabiną, napędzany 410-konnym gwiaździstym silnikiem Pratt amp; Whitney Wasp, pozwalał pokonywać przestrzeń z szybkością stu dwudziestu mil na godzinę. Właśnie taką szybkość zakładała Kitty w dokonywanych przed lotem obliczeniach.Czteromiejscowy Fairchild był kiedyś własnością linii lotniczej PanAmerican Grace; w regularnych rejsach przewoził pocztę i pasażerów między Limą a Santiago. Kiedy firma zastąpiła samolot większą, sześciomiejscową maszyną – odkupiła go Kitty Mannock. W kabinie pasażerskiej na miejsce foteli zainstalowała dodatkowe zbiorniki paliwa, i pod koniec 1930 roku wystartowała do lotu po rekord na trasie Rio de Janeiro – Madryt. Była pierwszą kobietą, jaka pokonała południowy Atlantyk drogą powietrzną.

Przez całą następną godzinę walczyła z wściekłymi atakami wiatru, starając się utrzymać samolot na zaplanowanym kursie. Miałki piasek przenikał do kabiny wszystkimi szczelinami, wciskał się w nozdrza i pod powieki. Przetarła oczy, ale to tylko pogorszyło sprawę. Niemal nic już nie widziała. Jeśli całkiem straci wzrok, jeśli nie będzie mogła obserwować wskazań zegarów – zginie.Wyciągnęła spod fotela niewielki kanister, otworzyła go i spryskała wodą twarz. Odświeżyło ją to. Strużki wody z piaskiem spłynęły po policzkach, niemal natychmiast wysychając w upale. Ale znów widziała dobrze, choć wciąż miała wrażenie, że tysiące igiełek wbija się w jej oczy.

I wtedy usłyszała – a może tylko wyczuła – drobną nieregularność, jakiś ledwie uchwytny moment ciszy w ciągłej, jednostajnej pracy silnika. Pochyliła się nad zegarami. Wszystko działało normalnie. Sprawdziła zawory paliwa; były otwarte. Doszła do wniosku, że musiała się przesłyszeć. Nic dziwnego, przy takim zmęczeniu…Ale milisekundowa przerwa powtórzyła się. A potem jeszcze raz, i znowu. Kolejne przerwy następowały już regularnie. Przerażona zrozumiała, że jeden cylinder przestał pracować. Po chwili to samo stało się z drugim, potem z trzecim. Silnik zaczął kaszleć, strzałka szybkościomierza cofnęła się gwałtownie.Jeszcze chwila i silnik ostatecznie stanął. Przed oczami Kitty martwo kołysały się łopaty śmigła. Cisza, jaka nagle zapanowała, poraziła ją. Nie miała żadnych wątpliwości, co spowodowało awarię silnika. To wciskający się wszędzie piaszczysty pył zamulił w końcu dysze gaźnika.