Выбрать главу

– No, dobrze – powiedział – ale jeśli o to im chodzi, po co kręcą się tutaj, kilkaset kilometrów na południe?

– Tego nie wiem – przyznał Massarde. – Mój agent w ONZ twierdzi, ze szukają tu źródeł chemicznego skażenia, które rzekomo wypływa z Nigru i powoduje gwałtowny rozrost czerwonych glonów u ujścia.

– To tylko zasłona dymna. Ukrywają właściwy cel swojej operacji.

– … którym może być albo spenetrowanie Fort Foureau, albo problem przestrzegania praw człowieka w Tebezzy – dokończył Massarde.

Kazim milczał, pełen wątpliwości.

– Przypuśćmy, że Gunn, w chwili gdy go ewakuowano – Massarde ciągnął dalej – miał przy sobie ważne informacje. Czy można sobie wyobrazić jakiś inny powód tak skomplikowanej operacji ratowniczej? A w tym samym czasie Pitt i Giordino zdążali już na północ, w stronę naszych zakładów.

– Dowiemy się wszystkiego, jak ich złapiemy – rzekł Kazim.

W jego głosie znowu zabrzmiał gniew.

– Wszystkie jednostki wojskowe i policyjne mają rozkaz zamknąć drogi wyjazdowe z kraju. Cały obszar pustynny będzie obserwowany z samolotu. Jestem przygotowany na każdy wariant.

– Słusznie – rzekł Massarde.

– Nie przetrwają dwóch dni w tym upale.

– Wierzę w twoje metody, Zateb. Liczę na to, że jutro o tej porze będziesz już miał ich w garści.

– Nawet wcześniej.

– Tym lepiej – uśmiechnął się Massarde. Ale w głębi serca podejrzewał, ze z Pittem i Giordino nie pójdzie tak łatwo.

Kapitan Batutta zasalutował służbiście przed pułkownikiem Mansą.

– Naukowcy z ONZ są już w Tebezzy – oznajmił. Lekki uśmiech rozjaśnił twarz pułkownika.

– Myślę, że O'Bannion i Melika cieszą się z nowych rąk do pracy.

– Melika to stara, okrutna czarownica – skrzywił się Batutta. – Nie zazdroszczę mężczyźnie, który znajdzie się pod jej opieką.

– Ani kobiecie – dodał Mansa. – Melice nie sprawia to różnicy. Ludzie doktora Hoppera umrą tam najdalej za cztery miesiące.

– Generał Kazim nie będzie z tego powodu rozpaczał.

Do pokoju wszedł porucznik Djemaa, pilot czarterowego samolotu, który wiózł zespół Hoppera. Mansa spojrzał na niego pytająco.

– Wszystko poszło dobrze?

– Tak, panie pułkowniku. Wróciliśmy do Asselar, załadowaliśmy wszystkie ciała do samolotu i znowu polecieliśmy na północ. Potem ja i drugi pilot wyskoczyliśmy na spadochronach nad pustynią Tanezrouft, dobre sto kilometrów od najbliższego szlaku wielbłądów. Czekał tam na nas samochód.

– Samolot rozbił się i spłonął?

– Tak, panie pułkowniku.

– Czy sprawdziliście wrak?

– Tak. Podjechaliśmy tam samochodem. Przed skokiem ustawiłem stery tak, że maszyna przeszła w pionowe nurkowanie. Uderzyła w ziemię z szybkością naddźwiękową. Powstał krater głęboki na dziesięć metrów, a z samolotu, z wyjątkiem silników, nie ocalały kawałki większe niż pudełko pasty do butów.

Mansa był zadowolony.

– Generał Kazim się ucieszy. Możecie wszyscy spodziewać się awansu.

Spojrzał jeszcze raz na pilota.

– A pan, poruczniku Djemaa, będzie dowodził poszukiwaniami zaginionego samolotu.

– Poszukiwaniami? – spytał zdziwiony Djemaa. – Przecież ja wiem, gdzie on jest.

– A czy nie domyśla się pan, w jakim celu wsadziliście do niego te martwe ciała?

– Kapitan Batutta nie informował mnie o szczegółach całego planu.

– Stworzymy ochotniczą ekipę poszukującą szczątków samolotu – wyjaśnił Mansa – a następnie przekażemy tę sprawę międzynarodowej komisji, badającej przyczyny wypadków lotniczych. Z pewnością będą mieli duże kłopoty z identyfikacją zwłok i ustaleniem przyczyn wypadku. Pod warunkiem, że pan, poruczniku, dobrze wykonał swoją robotę.

– Usunąłem czarną skrzynkę – zapewnił go Djemaa.

– Bardzo słusznie. Możemy teraz ogłosić całemu światu zniknięcie samolotu naukowców ONZ i wyrazić w międzynarodowych środkach przekazu nasz głęboki żal z powodu tej straty.

28

Byli na wpół ugotowani popołudniowym upałem. Pitt siedział w cieniu samochodu na kamienistym dnie wąwozu. Bez słonecznych okularów czuł się zupełnie oślepiony przeraźliwym światłem pustyni. Oprócz rzeczy, które udało im się znaleźć w garażu w Bourem, nie mieli nic, co pozwoliłoby im przeżyć. Od słońca chroniły ich tylko ubrania, które mieli na sobie.Giordino, korzystając ze znalezionych w bagażniku narzędzi, odkręcił tłumik i część rury wydechowej, żeby zwiększyć prześwit pod samochodem. Ze względu na piaszczystą nawierzchnię zwiększyli również ciśnienie w oponach. Elegancki Voisin w tej niegościnnej okolicy przypominał leciwą, choć ciągle piękną królową, spacerującą przez Bronx w Nowym Jorku, nieco zdziwioną brzydotą dzielnicy.

Podróżowali głównie nocą, w świetle gwiazd, nie przekraczając dziesięciu kilometrów na godzinę. Zatrzymywali się często i podnosili maskę, by ochłodzić silnik. Nie było mowy o używaniu reflektorów. Pilot samolotu mógł je dostrzec nawet z dużej odległości. Często musieli również wysiadać z samochodu dla zbadania gruntu. Raz zdarzyło im się wjechać do rowu, innym razem musieli łopatą wykopywać się z dużej piaszczystej wydmy.Podróżowali bez kompasu i mapy, zdani tylko na orientację według gwiazd. Jechali wciąż na północ w głąb Sahary, trzymając się wyschniętego koryta rzeki.W ciągu dnia ukrywali się w rowach i wąwozach, przysypując samochód cienką warstwą piasku; dzięki temu wyglądał z lotu ptaka jak niewielka piaszczysta wydma o nietypowych kształtach.

– Co powiedziałbyś o szklance wody ze źródeł Sahary lub o malijskiej oranżadzie? – odezwał się Giordino. W jednej ręce trzymał butelkę miejscowej gazowanej oranżady, w drugiej zaś kubek ciepłego napoju o smaku siarki, który pochodził z kanistra z wodą wziętego z garażu w Bourem.

– Straszny smak – rzekł Pitt biorąc do ręki kubek i zatykając nos – ale musimy wypić mniej więcej trzy czwarte litra wody dziennie.

– Nie sądzisz, że powinniśmy ją racjonować?

– Na razie mamy jej pełno. Odwodnienie zaczyna się, kiedy pije się zbyt mało. Teraz pijmy, kiedy tylko mamy na to ochotę; potem będziemy się martwić.

– A co myślisz o porcji sardynek?

– To brzmi nieźle.

– Brakuje tylko sałatki nicejskiej.

– Myślisz chyba o sałatce z anchois?

– Nigdy nie umiałem ich od siebie odróżnić.

Załatwili się szybko z puszką sardynek. Giordino oblizywał palce.

– To zupełnie idiotyczne. Jeść ryby w samym środku pustyni.

– Dobre i to – Pitt uśmiechnął się.

Nagle zamilkł, nadsłuchując.

– Słyszysz coś? – spytał Giordino.

– Samolot – Pitt przyłożył rękę do ucha, żeby lepiej słyszeć – Nisko lecący odrzutowiec.

Wdrapał się na skarpę wąwozu w miejscu, gdzie rósł krzak tamaryszku i z ukrycia obserwował niebo.Odgłos silników odrzutowych dolatywał już bardzo wyraźnie, choć samolotu ciągle jeszcze nie było widać. Pitt, oślepiony przeraźliwym światłem, spuścił wzrok i dopiero wówczas dostrzegł samolot. Był zupełnie nisko, w odległości około sześciu kilometrów na południe. Stary amerykański Phantom, sądząc z oznaczeń, należał do malijskich sił zbrojnych. Maszyna zeszła poniżej stu metrów. Pomalowana na ochronny brunatny kolor, na tle żółto-szarego pejzażu przypominała ogromnego jastrzębia, który szóstym zmysłem wyczuł znajdujące się w pobliżu ofiary.

– Widzisz? – spytał Giordino.

– Phantom F-4 – odparł Pitt.

– Dokąd leci?

– Chyba przyleciał z południa.

– Myślisz, że nas szukają?

Pitt jeszcze raz spojrzał na palmowe gałęzie przyczepione do tylnych zderzaków Voisina. Doskonale pełniły swą funkcję. Na gładkiej powierzchni piasku nie było widać śladów opon wjeżdżającego do wąwozu samochodu.

– Załoga nisko lecącego helikoptera mogłaby dostrzec naszą obecność, ale pilot myśliwca nie ma możliwości patrzenia prosto w dół, chyba że specjalnie pochyli maszynę. A ten leci za szybko i za blisko ziemi, by wykonać taką ewolucję.Odrzutowiec był teraz tuż nad wąwozem. Giordino wczołgał się pod samochód, a Pitt nakrył głowę i ramiona gałęziami tamaryszku. Phantom zrobił jeszcze jedno okrążenie; tym razem przeleciał tuż nad ich kryjówką. Pitt wstrzymał oddech. Poczuł silny podmuch powietrza wyrzucający chmurę piasku i gorący oddech spalin odrzutowca. Maszyna była tak blisko, że można było niemal rzucić w nią odłamkiem skały. I nagle wszystko ucichło.Pitt wyjrzał ostrożnie z wąwozu. Samolot malał wolno na horyzoncie. Widocznie pilot nie znalazł tu nic interesującego. Trwali jednak bez ruchu jeszcze przez kilka minut, na wypadek, gdyby pilot, zauważywszy coś podejrzanego, chciał tu wrócić.

Odgłos samolotu ucichł wreszcie i pustynia znowu stała się spokojna i milcząca.Pitt ześliznął się z powrotem do rozpadliny, akurat w momencie, kiedy Giordino wygrzebywał się spod samochodu.

– O mały włos – rzucił Giordino, strzepując z ręki stado mrówek.

Pitt w zamyśleniu przesypywał piasek przez palce.

– Kazim domyślił się jednak, że jedziemy na północ. Na szczęście nie umie nas znaleźć.

– Nie mieści mu się w głowie, żeby taki jaskrawy samochód można było tak dokładnie zamaskować na pustyni.

– Na pewno nie jest tym wszystkim zachwycony.

– Zachwycony? Założę się, że wpadł w szał.

Pitt przyglądał się zachodzącemu słońcu.

– Za godzinę zrobi się ciemno i możemy ruszać w drogę.

– Jak wygląda dalej teren?

– Pojedziemy korytem rzeki. Czyli tak samo jak przedtem: płasko, piasek ze żwirem. Trzeba tylko uważać na ostre kamienie.

– Jak daleko odjechaliśmy od Bourem?

– Według licznika sto szesnaście kilometrów, ale w prostej linii mniej.

– I ciągle nie ma śladu przemysłu ani wysypiska.

– Nie, nawet kosza na śmieci.