Выбрать главу

– Trudno powiedzieć, ale rzeczywiście wygląda na to, że w grę wchodzi tylko Fort Foureau. To strasznie daleko od Nigru, ale podziemny strumień mógłby przenosić skażenie nawet na większą odległość.

Kid machnął ręką w dół wąwozu.

– A wiecie wy, że koryto Oued Zarit jest tu blisko?

– Domyślam się – powiedział Pitt. – Jechaliśmy nim prawie całą drogę od Nigru. Skręciliśmy do tego wąwozu tylko po to, żeby się schować przed słońcem i samolotami.

– Na razie chyba udało wam się ich wykiwać.

– A pan? – zmienił temat Giordino, przekazując staremu butelkę. – Pan też szuka złota pod ziemią?

Kid studiował przez chwilę etykietkę, jakby zastanawiał się, czy ujawnić powód swojej wędrówki po Saharze. W końcu jednak podjął decyzję.

– Chyba mogę wam to powiedzieć… Tak, szukam złota, ale nie pod ziemią. Interesuje mnie wrak pewnego starego okrętu.

– Wrak – Pitt spojrzał na niego podejrzliwie. – Tu, w środku Sahary?

– Pancernik Konfederacji, mówiąc ściśle.

Dwaj pracownicy NUMA popatrzyli na siebie porozumiewawczo: obaj zastanawiali się, co z wyposażenia samochodu mogłoby posłużyć jako kaftan bezpieczeństwa. W oczach starego jednak – o ile mogli stwierdzić w słabym świetle zmierzchu – nie było objawów obłędu.

– Może to głupie pytanie – odezwał się Pitt – ale czy mógłby nam pan wytłumaczyć, w jaki sposób ten okręt Konfederacji znalazł się tutaj?

Kid pociągnął solidnie z flaszki i wytarł usta bez pośpiechu. Potem równie flegmatycznie rozłożył na piasku koc i wyciągnął się na nim, złożywszy ręce pod głową.

– Było to w kwietniu 1865 roku, na tydzień przed kapitulacją armii Południa. W Richmond w Virginii konfederaci załadowali na okręt o nazwie Texas skrzynie z ważnymi dokumentami państwowymi. Tak przynajmniej powiedziano kapitanowi. W rzeczywistości w skrzyniach było złoto.

– Nie sądzi pan, że to może być bajka, jak wiele innych opowieści o zaginionych skarbach? – spytał sceptycznie Pitt.

– Tę historię opowiedział na łożu śmierci prezydent Jefferson Davis. Twierdził, że tamtej nocy w roku 1865 załadowano na Texas całe złoto ze skarbca Konfederacji. Przywódcy Skonfederowanych Stanów, mieli nadzieję, że okręt przebije się przez blokadę w ujściu James River i przeczeka w jakimś obcym porcie aż do chwili, kiedy emigracyjny rząd podejmie na nowo walkę z Unią.

– Ale taki rząd w ogóle nie powstał; Jankesi pojmali i uwięzili Davisa – zauważył Pitt. – A co z Texasem?

– Stoczył piekielną bitwę z okrętami Unii i artylerią fortów nad Hampton Roads, ale wydostał się na zatokę Chesapeake i zniknął we mgle na Atlantyku. Nigdy więcej go nie widziano.

– I sądzi pan, że dopłynął do Afryki?

– Tak – odparł Kid stanowczo. – Natrafiłem na relacje Afrykanów i Francuzów z tamtego okresu, mówiące o jakimś monstrualnym okręcie bez żagli, który płynął w górę Nigru. Opis okrętu i data jego pojawienia się na rzece wskazują, że był to Texas.

– Jak okręt o tych rozmiarach i masie – sam pan mówi, że to pancernik! – mógł dopłynąć aż na Saharę? – spytał Giordino.

– To było jeszcze przed wielką suszą. W tej części Sahary była regularna pora deszczowa, a Niger zasilały liczne dopływy z północy. Jednym z nich był Oued Zarit. Źródło rzeki znajdowało się w górach Ahaggar, dobre sześćset mil na północny wschód stąd. Francuscy podróżnicy i oficerowie z ekspedycji wojskowych pisali, że mogą po niej pływać nawet duże statki. Moim zdaniem, Texas popłynął w górę Oued Zarit, wszedł na mieliznę i już tam pozostał, bo właśnie zaczął się okres wielkiej suszy, który trwa do dziś.

– Ale nawet po najgłębszej rzece nie można pływać pancernikiem! – upierał się Giordino.

– Zależy jakim. Texas był zbudowany specjalnie do operacji wojennych na James River. Miał płaskie dno i niewielkie zanurzenie. Jeśli coś tu jest niezwykłe, to to, że zdołał przepłynąć ocean i nie zatonął, jak Monitor.

– No właśnie – powiedział Pitt. – Dlaczego nie popłynęli wzdłuż brzegu, gdzieś do Ameryki Środkowej? Było tam wtedy jeszcze wiele bezludnych brzegów, przy których mogli się zatrzymać. Dlaczego mieliby ryzykować utratę złota i życia najpierw w burzliwym oceanie, a potem na obcym, jeszcze nawet dobrze nie opisanym kontynencie?

Kid wyjął z kieszeni na piersi hermetyczną metalową tulejkę a z niej cygaro; zapalił je drewnianą zapałką.

– Może zależało im na takim miejscu, w którym na pewno nie szukałaby ich flota Unii.

– Mogli je znaleźć bliżej. – Giordino przyłączył się do wątpliwości Pitta. – Dlaczego wybrali takie skrajne, desperackie rozwiązanie? Chyba nie mieli zamiaru tworzyć emigracyjnego rządu pośrodku pustyni?

– Mogli mieć inny powód do paniki – odparł Kid z lekkim wahaniem. – Podobno gdy okręt opuszczał Richmond, na pokładzie był Lincoln.

– Chyba nie Abraham Lincoln? – parsknął Giordino.

Stary wędrowiec skinął głową w milczeniu.

Pitt omal nie zakrztusił się kolejnym przypadającym nań łykiem żytniówki.

– A to kto znowu wymyślił?

– Kapitan kawalerii konfederackiej, niejaki Neville Brown. W 1908 roku powiedział to przed śmiercią lekarzowi w Charlestown w Południowej Karolinie. Twierdził, że dowodzony przez niego szwadron porwał Lincolna w kwietniu 1865 roku i przekazał go w Richmond kapitanowi Texasa.

– Przedśmiertne majaczenia – mruknął lekceważąco Giordino. – Gdyby Lincoln przepłynął wtedy Atlantyk, musiałby chyba wracać Concorde'em, żeby zdążyć na spektakl w Teatrze Forda, podczas którego zginął.

– Przyznam, że i ja nie bardzo to rozumiem – rzekł Kid.

– Fascynująca historia – powiedział Pitt – ale trudno ją brać poważnie.

Stary ożywił się nagle.

– Nie będę się upierał co do Lincolna, ale mogę się założyć o Pana Periwinkle'a i całą resztę mojego dobytku, że Texas, złoto kości załogi leżą gdzieś tutaj, w tych piaskach. Już pięć lat włóczę się po Saharze i Bóg mi świadkiem, znajdę ten okręt, chyba że wcześniej umrę.

Pitt spojrzał na starego poszukiwacza z sympatią i szacunkiem. Nieczęsto zdarzało mu się spotykać ludzi dążących do celu z taką determinacją i konsekwencją. Niezłomna wiara w realność tego celu, w możliwość jego osiągnięcia, przypominała Pittowi postać starego górnika z filmu "Skarb Sierra Mądre".

– Szansę ma pan niewielkie – powiedział. – Przecież tu są ruchome piaski. Po stu

trzydziestu latach okręt może być kompletnie zasypany.

– Mam dobry wykrywacz metali – odparł stary i zamilkł, najwyraźniej pogrążony w myślach.

Milczeli również obaj pracownicy NUMA. W końcu jednak Giordino przerwał ciszę.

– Chyba powinniśmy już ruszyć, jeśli chcemy zrobić solidny kawałek drogi przed świtem.

Dwadzieścia minut później silnik oczyszczonego z piasku Voisina zaterkotał równo. Pożegnali się z Kidem i Panem Periwinkle. Stary wędrowiec nalegał, aby wzięli trochę konserw z jego zapasów. Naszkicował im również prostą mapę starego koryta rzeki, zaznaczając charakterystyczne punkty krajobrazu i studnie, jakie spotkają po drodze do Fort Foureau.

– Daleko to? – spytał Giordino.

– Około stu dziesięciu mil. Mam nadzieję, chłopaki, że znajdziecie to, czego szukacie.

– Życzymy panu tego samego – powiedział z uśmiechem Pitt, ściskając dłoń starego.

Otworzył drzwiczki samochodu i usiadł za kierownicą; niemal żałował, że nie może dłużej porozmawiać z tym niezwykłym człowiekiem.

– Dziękujemy za wspaniałą ucztę i za wałówkę – rzekł Giordino.

– Cieszę się, że mogłem wam w czymś pomóc.

– Przepraszam, że o to pytam, ale cały czas mam wrażenie, że skądś pana znam.

– Nie ma za co przepraszać. Ale nie pamiętam, chłopaki, żebym was kiedy spotkał.

– A nie obrazi się pan, jeśli spytam o pańskie prawdziwe nazwisko?

– Nie, nie obrażam się tak łatwo. Chociaż to trochę dziwne nazwisko – dlatego prawie nigdy go nie używam.

– Trochę dziwne? – Giordino cierpliwie czekał na odpowiedź.

– Nazywam się Give Cussler – powiedział wreszcie Kid. Giordino uśmiechnął się przyjaźnie.

– Może i ma pan rację; trochę dziwne…

Odwrócił się na pięcie, obszedł samochód dokoła i zajął miejsce obok Pitta. Kiedy Voisin ruszył dnem wąwozu w stronę koryta wyschniętej rzeki, Giordino obejrzał się jeszcze, by pomachać Kidowi ręką na pożegnanie. Ale stary człowiek i jego wierny osioł zniknęli już w ciemnościach.

Część III. Tajemnice pustyni

Waszyngton, Dystrykt Columbia, 18 maja 1996

30

Concorde w barwach Air France dotknął kołami betonu lotniska Dullesa i pokołował w stronę nie oznaczonego hangaru rządowego w pobliżu dworca towarowego. Nad lotniskiem wisiały ciężkie chmury, ale jak dotąd nie spadła nawet kropla deszczu. Zaledwie do samolotu podjechał wózek ze schodkami i otworzyły się drzwi, ukazał się w nich Rudi Gunn. Ściskając mocno paski plecaka, jakby była tam aparatura podtrzymująca jego życie, pospieszył do czekającego przy schodkach czarnego forda.

Kierowca miał na sobie mundur policji miejskiej. Z migającymi światłami i wyjącą syreną pomknęli ulicami stolicy do budynku NUMA. Na szczęście przechodnie nie zwracali szczególnej uwagi na sygnały. Na tylnym siedzeniu pędzącego samochodu policyjnego Gunn czuł się bowiem trochę jak świeżo schwytany przestępca. Nie przeszkodziło mu to jednak w czysto estetycznych doznaniach. Zauważył na przykład niezwykły, ołowianozielony odcień wód Potomacu, gdy przecinali rzekę mostem Rochambeau.Samochód nie zatrzymał się przed głównym wejściem do Agencji, lecz z piskiem opon okrążył budynek i po pochylni wśliznął się do podziemnego garażu. Stanął przed drzwiami windy, gdzie czekali dwaj uzbrojeni strażnicy. Pod ich eskortą Gunn wjechał windą na czwarte piętro i długim korytarzem dotarł do sali konferencyjnej NUMA. Sam już, bez opiekunów, wszedł do dużej sali, bogato wyposażonej w nowoczesny sprzęt do prezentacji wizualnej.Przy długim mahoniowym stole siedziało kilka osób – mężczyzn i kobiet; patrzyli na doktora Chapmana, który wykładał coś, stojąc przed wielkim ekranem. Całą powierzchnię ekranu zajmowała mapa środkowego Atlantyku przy brzegach Afryki. Na widok przybysza Chapman zamilkł. W sali konferencyjnej zrobiło się cicho jak makiem zasiał.