Выбрать главу

Admirał Sandecker wstał, odsunął krzesło i podszedł do Gunna; nieoczekiwanie uścisnął go jak brata, któremu udało się przeżyć ciężką operację.

– Dzięki Bogu, żeś się stamtąd wyrwał! – Głos admirała zdradzał niezwykłą emocję.

– Dobrą miałeś podróż z Paryża?

– Czułem się trochę jak banita: sam w pustym Concordzie.

– Nie było pod ręką żadnej maszyny wojskowej. Nie mieliśmy innego wyjścia, jak wyczarterować samolot pasażerski.

– No i dobrze, ale ciekawe, co powiedzieliby na to podatnicy.

– Na pewno by nie protestowali, gdyby wiedzieli, że tu chodzi o ich życie.

Sandecker zaczął przedstawiać uczestników narady.

– Znasz chyba wszystkich, z wyjątkiem trzech osób… Doktor Chapman i Hiram Yaeger podeszli bliżej, by się przywitać;uścisnęli dłoń Gunna z widoczną radością. Zbliżyli się też inni, których jeszcze nie znał: doktor Muriel Hoag, kierująca w Agencji pracownią biologii morskiej, i doktor Evan Holland, ekspert w dziedzinie ochrony środowiska.

Muriel Hoag była bardzo wysoka i chuda, jak specjalnie głodzona modelka. Kruczoczarne włosy miała mocno ściągnięte do tyłu i spięte w kok; piwne oczy patrzyły surowo przez okrągłe szkła okularów. Nie stosowała żadnego makijażu. I słusznie – pomyślał Gunn – bo nawet największy mistrz charakteryzacji z Hollywood nie poradziłby sobie z tak brzydką twarzą.Evan Holland, specjalizujący się w chemii skażeń środowiskowych, wyglądał z bliska jak basset zaskoczony nagłym widokiem żaby na dnie swojej miski. Jego uszy były co najmniej dwa razy za duże w stosunku do głowy, długi nos był śmiesznie zaokrąglony na końcu. Ale Holland tylko z pozoru mógł uchodzić za poczciwego fajtłapę. W rzeczywistości był jednym z najzdolniejszych, najbystrzejszych badaczy w swojej branży.Dwóch innych – Chipa Webstera, analityka zdjęć satelitarnych, i Keitha Hodge, naczelnego oceanografa Agencji – Gunn już znał.

– Ktoś zadał sobie dużo trudu, żeby wyciągnąć mnie z Mali – powiedział, zwracając się do Sandeckera.

– To Hala Kamil osobiście zezwoliła na użycie grupy taktycznej Organizacji Narodów Zjednoczonych.

– Oficer dowodzący operacją, pułkownik Levant, nie wyglądał na zachwyconego.

– Tak, musiałem użyć trochę łagodnej perswazji, żeby przekonać Levanta i jego szefa, generała Boćka. Ale kiedy zrozumieli, jak ważne są twoje materiały, zgodzili się udzielić wszelkiej pomocy.

– To była cholernie skomplikowana operacja – stwierdził z podziwem Gunn. – Niesamowite, że wymyślili to wszystko i wykonali w ciągu paru godzin.

Jeśli liczył, że pozna dalsze szczegóły, rozczarował się. W każdym geście Sandeckera widoczna była niecierpliwość. Nie zaproponował Gunnowi nawet kawy, choć taca z kawą i ciasteczkami stała w zasięgu jego ręki. Chwycił go za ramię i niemal przemocą usadził w fotelu na końcu długiego konferencyjnego stołu.

– Do rzeczy – powiedział. – Wszyscy umieramy z ciekawości: podobno zidentyfikowałeś związek, powodujący ekspansję tych czerwonych glonów.

Gunn umieścił na stole plecak, otworzył go i zaczął wydobywać zawartość. Bardzo ostrożnie odwinął z miękkiej szmatki szklane fiolki z próbkami wody. Potem wyjął dyskietki z danymi i położył je na stole. Wreszcie zaczął mówić.

– Tu są próbki wody, a tutaj wyniki moich pomiarów i analiz komputerowych. Chyba miałem trochę szczęścia w badaniach. To, co stymuluje czerwony zakwit, to jakiś w najwyższym stopniu nietypowy związek organometaliczny, połączenie syntetycznego aminokwasu z kobaltem. W tej wodzie są również jakieś ślady substancji promieniotwórczych, ale nie sądzę, by akurat to wpływało na rozwój glonów.

– Jakim cudem mogliście robić badania w tych warunkach?- spytał Chapman. – Podobno krajowcy nie ułatwiali warn życia.

– Tak, mieliśmy drobną utarczkę z flotą Beninu, ale szczęśliwie wszystkie moje instrumenty uratowały się.

– Utarczkę – powtórzył Sandecker z ironicznym uśmiechem.

– Zniszczyliście połowę floty Beninu i helikopter; byłem po tym przesłuchiwany przez CIA w sprawie "nielegalnych operacji, prowadzonych w Afryce".

– I co im pan powiedział?

– Nie martw się, nałgałem. Mów dalej.

– Ogień z kanonierki Beninu zniszczył jednak nasz system łączności. Dlatego nie mogłem przesłać wyników drogą radiową.

– Chciałbym jeszcze raz przebadać te próbki wody – oświadczył Chapman. – A Hiram Yaeger mógłby w tym czasie sprawdzić twoje analizy komputerowe.

– Zgoda – powiedział Yaeger i ostrożnie zebrał ze stołu dyskietki. – Wezmę się od razu do roboty; tutaj i tak nie na wiele się przydam.

Zaledwie komputerowiec opuścił salę, Gunn wbił wzrok w Chapmana.

– Człowieku, powtarzałem wszystkie testy po dwa – trzy razy. Niczego innego tu nie znajdziecie, jestem pewien.

Chapman wyczuł ton urazy.

– Ależ ani mi w głowie kwestionować twoje wyniki. Zrobiliście razem z Pittem i Giordino kawał cholernie ciężkiej roboty. To nie może pójść na marne. Dlatego chcę dostarczyć prezydentowi dane z podwójnym potwierdzeniem. Chodzi o to, by jak najszybciej użył swoich wpływów w Mali i zmusił ich przynajmniej do zablokowania źródła trucizny. To da nam czas na opracowanie metod jej neutralizacji i powstrzymanie rozwoju czerwonych glonów.

– Nie tak szybko – ostrzegł z powagą Gunn. – Znamy skład trucizny i zlokalizowaliśmy miejsce, w którym wpływa do rzeki, ale nie udało nam się znaleźć źródła.

– Tak, Pitt zdążył mi o tym powiedzieć – Sandecker zabębnił palcami po stole. – Przepraszam, że nie przekazałem wam tej złej nowiny, ale liczyłem, że zdjęcia satelitarne wyjaśnią zagadkę.

Muriel Hoag popatrzyła surowo w oczy Gunna.

– Nie bardzo rozumiem: śledziliście skutecznie tę substancję przez tysiąc kilometrów rzeki, a potem zgubiliście ją na lądzie?

– To proste – Gunn wzruszył ramionami, jakby opędzał się od muchy. – W miarę jak posuwaliśmy się w górę rzeki, stężenie sybstancji stopniowo rosło. I nagle spadło do zera: nasze instrumenty wykazywały już tylko zwykłe, powszechnie występujące zanieczyszczenia. Zaczęliśmy się kręcić tam i z powrotem, obserwując brzegi rzeki. I nic: żadnych wysypisk, żadnych magazynów, żadnych fabryk. Ani nad brzegami, ani w głębi lądu. Żadnych domów ani innych budowli – nic, tylko naga pustynia.

– Może to jakieś stare, zasypane już śmietnisko? – zasugerował Holland.

– Nie zauważyliśmy śladów jakichkolwiek wykopów.

– A może to matka natura uwarzyła tę zupę? – spytał Chip Webster. Najwyraźniej rozbawiło to pannę Hoag.

– Jeśli potwierdzi się diagnoza pana Gunna, że w tej miksturze jest jakiś syntetyczny aminokwas, to o żadnej "matce naturze" nie może być mowy. Takie substancje powstają tylko w laboratoriach biochemicznych. Oczywiście do połączenia z kobaltem mogło już dojść przypadkowo. Nie byłby to pierwszy przypadek w dziejach odkryć chemicznych.

– Ale jak, na litość boską, taka mikstura mogła powstać w środku Sahary? – zastanawiał się Chip Webster.

– I to w takim stężeniu – dodał Holland – że po przepłynięciu tysiąca kilometrów może jeszcze działać w oceanie jako steryd dla wiciowców!

Sandecker przeniósł wzrok na Keitha Hodge'a.

– Jakie są najnowsze dane o ekspansji tego paskudztwa?

Oceanograf, sześćdziesięcioletni mężczyzna o dziwnie nieruchomych, piwnych oczach, które nadawały statyczny wyraz jego chudej, kościstej twarzy, mógł – gdyby tylko odpowiednio go ubrać – uchodzić za postać, która opuściła ramy osiemnastowiecznego portretu.

– W ciągu ostatnich czterech dni obszar czerwonego zakwitu zwiększył się o trzydzieści procent. Tempo wzrostu przekracza nasze najgorsze przewidywania.

– Może jednak uda się powstrzymać ekspansję glonów, jeśli znajdziemy źródło skażenia i zablokujemy je, a doktor Chapman znajdzie szybko substancję neutralizującą?

– Musi ją znaleźć bardzo szybko – odparł Hodge. – Przy tym tempie rozmnażania najdalej za miesiąc zostanie przekroczony próg samowystarczalności: kolejne generacje będą się żywić poprzednimi i nastąpi żywiołowy rozwój, nawet bez dopływu sterydów z Nigru.

– Poprzednio mówił pan o trzech miesiącach! – zaatakowała go Muriel Hoag.

– Kiedy w grę wchodzi coś tak niezwykłego – Hodge wzruszył ramionami – jedyną rzeczą pewną jest niepewność.

Sandecker obrócił się razem z fotelem i popatrzył na wyświetlony na ścianie obraz; było to powiększenie satelitarnej fotografii terytorium Mali.

– W którym miejscu ta substancja wpływa do rzeki? – spytał. Gunn wstał i podszedł do ściany z wyświetlonym zdjęciem. Wziął kredkę i zakreślił nią niewielki obszar nad Nigrem powyżej Bourem.

– To gdzieś tutaj, w korycie wyschniętej rzeki, która kiedyś wpadała do Nigru.

Chip Webster nacisnął guzik pilota, powiększając wskazany przez Gunna fragment fotografii.

– Nie widać tu żadnych budynków ani ludzi – stwierdził. – Nie ma też śladów jakichkolwiek wykopów, a musiałyby być, gdyby ktoś zakopywał tu trujące odpady.

– To rzeczywiście zagadka – mruknął Chapman. – Skąd, u diabła, bierze się to paskudztwo?

– Pitt i Giordino jeszcze tam zostali – przypomniał Gunn. – Może coś znajdą.

– Wiadomo o nich coś nowego? – spytał Hodge.

– Nic, odkąd Pitt dzwonił z jachtu Yves'a Massarde'a – odparł Sandecker.

Hodge uniósł wzrok znad notesu.

– Yves Massarde? Czyżby to ta sama gnida?

– Znasz go?

Hodge skinął głową.