Выбрать главу

– Jeśli wolno mi coś zasugerować, pułkowniku – powiedział ostrożnie Pitt – jest jeszcze czas, by pańscy ludzie zatarli ślady naszych kól między torem i fortem.

– A tamte, dochodzące do torowiska z północy? – spytał Levant.

– Nawet jeśli je ktoś zobaczy, pomyśli, że to jakiś malijski patrol skorzystał z toru, żeby dostać się prostą drogą do zakładu Massarde'a.

Tymczasem Giordino, Pembroke-Smythe i inni oficerowie Levanta podeszli do dowódcy po nowe instrukcje.

– Pierwsza sprawa, to zamaskować pojazdy i znaleźć jakiś schron dla kobiet i dzieci – rzekł Levant. – Potem trzeba przygotować fort do odparcia ewentualnego ataku. Malijczycy mogą w końcu zorientować się, że tam, na północy, nas nie ma, a wtedy szybko trafią po śladach w te okolice.

– W jaki sposób wycofamy się stąd, sir, i kiedy? – spytał jeden z oficerów. W jego wymowie można było rozpoznać szwedzki akcent.

Levant zwrócił się do Pitta.

– Może pan to wyjaśni.

– Zatrzymamy pierwszy pociąg jadący na zachód po zmroku i pożyczymy go sobie.

– Te pociągi mają łączność radiową – zauważył Pembroke-Smythe. Maszynista może wszcząć alarm, zanim opanujemy pociąg.

– A wtedy – dodał Szwed – Malijczycy zablokują linię.

– Nie poddawajcie się czarnym myślom, panowie – oświadczył Pitt karcącym tonem.

– Przecież są z wami Butch Cassidy Giordino i Jesse James Pitt, ludzie bardzo doświadczeni w skokach na pociągi.

– Ostatnio robiliśmy to… kiedy to właściwie było, Al?

– Dziesięć dni temu – stwierdził rzeczowo Giordino.

Pembroke-Smythe spojrzał na Levanta ponuro.

– Szkoda, że nikt nam przed wyjazdem nie poradził wykupić wyższego ubezpieczenia na życie.

Levant roześmiał się.

– Tak, teraz już na to za późno. – Potoczył wzrokiem po wysokich blankach fortu. – Nie sądzę, żeby te mury mogły wytrzymać atak rakiet albo ciężkiej artylerii. Jeśli Kazim nas tu wypatrzy, zamieni w pół godziny cały fort w kupę gruzów.

– Nie musi być aż tak źle – powiedział Pembroke-Smythe. – Przeciwnikiem Kazima nie będą tym razem bezbronni cywile. A tu w promieniu kilometrów teren jest płaski jak plac do krykieta; nie ma żadnej osłony dla sił atakujących fort. Ci z nas, którzy przetrwają atak z powietrza, mogą urządzić Kazimowi krwawą łaźnię.

– Jeśli tylko nie ma w pobliżu czołgów – zauważył przytomnie Giordino.

– Wystawcie warty na murach – rozkazał Levant. – A potem poszukajcie jakiegoś wejścia do podziemi. O ile wiem, w tych fortach zawsze były umocnione piwnice do magazynowania amunicji.

Rzeczywiście, już po chwili żołnierze znaleźli w podłodze budynku koszarowego klapę, a pod nią schody do piwnicy. Były tam dwa niewielkie pomieszczenia, prawie puste – jeśli nie liczyć paru otwartych metalowych skrzynek po nabojach. Szybko sprowadzono tam i rozlokowano więźniów Tebezzy, którzy mieli już szczerze dosyć podróży w trzęsących pudłach transporterów. Lekarze grupy taktycznej wznowili zabiegi przy najbardziej poszkodowanych.Pojazdy przykryto walającymi się po placu apelowym rupieciami. Teraz wyglądały z góry jak kupy śmieci. Zanim szczyt muru oświetliły pierwsze promienie słońca, stary fort Legii Cudzoziemskiej odzyskał wygląd opuszczonego i zaniedbanego obiektu, w którym od dawna nie stanęła stopa ludzka. Levant miał jednak co najmniej dwa powody do niepokoju: możliwość zbyt wczesnego odkrycia przez lotników malijskich śladów prowadzących z Tebezzy do Fort Foureau i małą odporność fortu na ataki z powietrza. Nie czuł się tu zbyt pewnie. Jeśli nastąpi atak, nie będą mieli gdzie uciec.Pitt zbadał zawartość szopy przylegającej do koszar. Pod zwałami śmieci i piasku, nawianego przez dziurawy dach, znalazł kilkanaście dużych, blaszanych kanistrów, w tym sześć prawie pełnych. Sprawdził zawartość: był to olej napędowy. Kończył właśnie tę inspekcję, kiedy na progu pojawił się Giordino.

– Chcesz coś podpalić? – spytał.

– Niezły pomysł, zwłaszcza jeśli zaatakują nas czołgi. Levant zostawił niestety swoją broń przeciwpancerną w samolocie; i wszystko diabli wzięli.

– Olej napędowy – powiedział Giordino, pociągając nosem.- Pewnie pozostałość po budowniczych kolei.

Pitt zanurzył palec w oleistej cieczy.

– Czysty, jakby prosto z rafinerii – stwierdził z zadowoleniem.

– No i co? – spytał sceptycznie Giordino. – Zrobisz z tego najwyżej parę koktajli Mołotowa, i to pod warunkiem, że znajdziesz butelki. Chyba że masz zamiar gotować ten olej i lać z murów na wroga, jak obrońcy oblężonych zamków w średniowieczu.

– No, ciepło, ciepło… – z uśmiechem skomentował Pitt – Słyszałeś kiedy o balistach?

– Słyszeć słyszałem, ale nie wiem, jak to działa. Musiałbyś mi narysować.

Ku zdziwieniu Giordina, Pitt rzeczywiście zabrał się do rysowania. Schylił się, wyciągnął z futerału na łydce długi komandoski nóż i nakreślił nim na zakurzonej podłodze prymitywny szkic. Składał się on z paru zaledwie kresek, ale to wystarczyło, by Giordino zrozumiał zasadę działania balisty.

– No więc jak, budujemy? – spytał Pitt.

– Czemu nie? Jest tu cała kupa różnych drągów i desek, a oddział Levanta nigdzie nie rusza się bez sprzętu alpinistycznego, więc na pewno i lin nam nie zabraknie. Nie bardzo tylko wiem, skąd wziąć odpowiednie sprężyny.

– A na przykład resor piórowy?

– Rzeczywiście! To może działać! – zapalił się Giordino.

– Inna sprawa, czy to w ogóle potrzebne. Mało prawdopodobne, że ludzie Kazima znajdą nasze ślady i trafią tutaj przed zmrokiem.

Ale Giordino nie dał się już odwieść od pomysłu.

– To jeszcze jedenaście godzin – rzekł. – Zanudzimy się na śmierć, jeśli nie będziemy mieli nic do roboty.

– W porządku – zgodził się Pitt i ruszył do drzwi. – Zacznij zbierać materiały. Ja muszę jeszcze załatwić parę spraw.

Przeszedł przez plac apelowy, chwytając po drodze porzuconą łopatę. Kilku żołnierzy naprawiało i umacniało wielką drewnianą bramę. Uzgodnił z nimi hasło i wyszedł na zewnątrz. Od zachodu zbliżał się właśnie kolejny pociąg, ale snop światła z obrotowego reflektora na lokomotywie nie sięgał jeszcze murów fortu. Pitt ruszył szybko przez pustynię na południe. Już po paru minutach dotarł do płytkiego wąwozu, na którego dnie piętrzyła się spora piaszczysta wydma o dziwnie regularnym kształcie. Tkwił pod nią samotnie, najwyraźniej przez nikogo nie niepokojony, stary Avions Voisin.Wiatr zdmuchnął już większą część piasku, którym przysypali samochód, ale zostało go dostatecznie dużo, by nie rozpoznały ukrytego skarbu lotnicze patrole Kazima. Pitt odgarnął piasek z jednej strony, usiadł za kierownicą i nacisnął guzik startera.

Silnik zaskoczył niemal natychmiast i mruczał cicho na jałowym biegu.Pitt przesiedział tak przez chwilę, podziwiając ze znawstwem doskonałość starego automobilu. Potem wyłączył zapłon, wysiadł i przysypał karoserię świeżą warstwą piasku. Wrócił szybko do fortu. Wykrzyknął hasło; wielkie drewniane wrota uchyliły się i wartownik wpuścił go na dziedziniec.Zbiegł po schodach do podziemnego arsenału. Natychmiast za-uważył Evę. Choć chorobliwie wychudzona, blada, w postrzępionych i brudnych szmatach – była w dużo lepszej formie niż jeszcze kilka godzin temu. Pomagała karmić małego chłopca z widocznym niedowładem nóg, siedzącego na kolanach matki. Podniosła wzrok; w jej spojrzeniu dostrzegł nowe siły i wolę przetrwania.

– Bardzo z nim źle? – spytał, wskazując wzrokiem chłopczyka.

– Jak tylko zacznie znowu porządnie jeść i dostanie trochę witamin, będzie mógł grać w sokera.

– W co będę mógł grać? – spytał nieoczekiwanie po angielsku chłopiec.

– W futbol – wyjaśnił Pitt, uśmiechając się do niego.

– Futbol, we Francji? – zdziwiła się Eva.

– To tylko my, Amerykanie, nazywamy tę grę sokerem. Na całym świecie znana jest jako futbol.Ojciec chłopczyka, jeden z francuskich techników, którzy budowali zakłady w Fort Foureau, podszedł i uścisnął dłoń Pitta. Wyglądem przypominał stracha na wróble. Na nogach miał sandały z surowej skóry, koszula była podarta i poplamiona, o wiele za duże spodnie związał w pasie sznurkiem. Twarz niemal w całości kryła się pod gęstym czarnym zarostem, głowę spowijał gruby bandaż.

– Louis Monteux – przedstawił się.

– Dirk Pitt.

– Wiem. To pan uratował nam życie. Mnie, mojej żonie, mojemu dziecku. Chciałbym panu osobiście gorąco podziękować.

– Może za wcześnie na to: wciąż jeszcze jesteśmy w Mali.

– Ale grozi nam już tylko szybka śmierć. A to na pewno lepsze niż Tebezza.Pitt uśmiechnął się optymistycznie.

– Jutro o tej porze będziemy już poza zasięgiem generała Kazima.

Na dźwięk tego nazwiska Monteux splunął z obrzydzeniem.

– Kazirn i Massarde to pospolici mordercy!

– Za co właściwie Massarde wysłał was do Tebezzy?

– Naukowcy i technicy, którzy projektowali i uruchamiali zakład, zorientowali się w pewnym momencie, że Massarde zwozi do Fort Foureau znacznie więcej odpadów, niż można tam spalić.

– Czym pan się zajmował?

– Projektowałem i nadzorowałem budowę reaktora, w którym spala się odpady.

– Rzeczywiście się spala?

– Tak, bardzo dużo – potwierdził z dumą Monteux. – To naprawdę najlepszy, najnowocześniejszy system niszczenia niebezpiecznych substancji. I bardzo wydajny.

– Ale nie tak wydajny, żeby zniszczyć wszystko, co zwożą dzień w dzień te pociągi?

– Oczywiście. Niemcy, Rosja, Chiny, Stany Zjednoczone – w sumie pół świata – są dosłownie zawalone silnie radioaktywnymi odpadami z elektrowni jądrowych i z produkcji głowic nuklearnych.

– I nikt już nie wie, co z tą masą paskudztwa zrobić. Tymczasem Massarde podjął się zabrać to wszystko.

– Ale niektóre państwa budowały przecież własne składowiska odpadów.

– Za mało i za późno. Na przykład francuskie składowisko w Soulaines było prawie pełne już w momencie zakończenia budowy.