Выбрать главу

Pułkownik Levant mógł oczywiście łatwo uniknąć zdemaskowania. Przez cały czas, gdy niespodziewani przybysze kręcili się wokół fortu, prowadziły ich lufy karabinów maszynowych z tłumikami. Można było ich zastrzelić, wciągnąć do fortu, a drezynę zrzucić z toru i schować za wrakiem ciężarówki. Ale Levant nie był mordercą; nie chciał i nie mógł zabijać niewinnych ludzi.

– Co teraz? – spytał Pembroke-Smythe, kiedy drezyna ruszyła i nabierając szybkości pomknęła w stronę spalarni. Levant obserwował ze szczytu muru chłopca i jego wielbłąda.

Stali wciąż przy torze.

– Chłopak najwyraźniej czekał na przejazd pociągu; wielbłąd obojętnie wpatrywał się w horyzont, spluwając od czasu do czasu na tory.

– Jeśli ludzie z drezyny powiedzą w zakładzie, że fort jest zamknięty, możemy się tu spodziewać jakiegoś patrolu.

Pembroke-Smythe spojrzał na zegarek.

– Jeszcze co najmniej siedem godzin do zmroku. Miejmy nadzieję, że nie zareagują zbyt szybko.

– Są jakieś nowe wiadomości od generała Boćka?

– Mamy kłopoty z nawiązaniem kontaktu. Radio popsuło się od wstrząsów w czasie jazdy przez pustynię. Nadajnik w ogóle nie działa, odbiór jest kiepski. Ostatni komunikat generała przyszedł tak zniekształcony, że nie dało się go w całości zdekodować. Operator zrozumiał tylko tyle, że jakiś oddział amerykańskich sił specjalnych wyląduje w Mauretanii.

Levant popatrzył na swego zastępcę z niedowierzaniem.

– W Mauretanii? A kto i jak nam pomoże, jeśli zaatakują nas po drodze? To jeszcze ponad trzysta kilometrów.

– Komunikat był silnie zniekształcony, sir – powtórzył bezradnie Pembroke-Smythe.

– Operator robił co mógł, ale może jednak coś źle zrozumiał.

– Nie można wykorzystać do naprawy części z aparatów łączności lokalnej?

– Już próbował, sir, ale nie udało mu się. To całkiem inne systemy.

– A więc nie wiemy nawet, czy admirał Sandecker dobrze zrozumiał rebus Pitta – stwierdził ze złością Levant. – Bo przecież Bock wie tylko, że kryjemy się gdzieś na pustyni, albo że uciekamy do Algierii.

– Myślę, że Sandecker dobrze nas zrozumiał. Stąd ta Mauretania.

Levant usiadł ciężko pod parapetem muru.

– Ale jak tam dotrzeć? Paliwa nie starczy nawet na połowę drogi.Nie mamy łączności ze światem zewnętrznym. Jeśli zaatakują nas Malijczycy – a to już teraz prawie pewne – wybiją nas jak szczury, poruczniku.

Giordino leżał na plecach pod jednym z transporterów, próbując wymontować resor piórowy. Nagle kątem oka zauważył zbliżające się buty i wysunął trochę głowę, by zobaczyć przybysza: był to Pitt.

– Gdzie się, do cholery, włóczyłeś? – warknął, i zaczął szarpać kluczem kolejną oporną, zapieczoną nakrętkę.

– Pielęgnowałem słabych i potrzebujących – odparł Pitt.

– Lepiej byś wykombinował jakąś ramę do tej twojej machiny.

– Niezłe byłyby belki stropowe z szopy. Zauważyłem, że są jeszcze mocne, chociaż strasznie wysuszone.

Pitt schylił się i zajrzał pod transporter.

– Widzę, że nie próżnowałeś.

– Szkoda, że o tobie nie można tego samego powiedzieć. Lepiej nie gadaj tyle. Pomyśl raczej, czym można by łączyć te belki.

Pitt postawił w zasięgu wzroku Giordina drewnianą skrzynkę.

– Problem rozwiązany – powiedział. – Odkryłem całą skrzynkę gwoździ w spiżarni.

– W spiżarni? – zainteresował się Giordino.

– Powiedzmy: w komórce, która kiedyś była spiżarnią.

Giordino wysunął głowę spod pojazdu i uważnie przyjrzał się przyjacielowi: od rozsznurowanych butów, przez rozchełstaną bluzę panterki aż po zmierzwione włosy.

– Coś mi się zdaje, że nie tylko skrzynkę z gwoździami odkryłeś w tej komórce – rzekł w końcu z wyraźnym sarkazmem.

52

Wiadomość o tym, co widzieli dwaj kolejarze, przekazano szybko z zakładu Fort Foureau do sztabu generała Kazima. Tutaj trafiła na biurko majora Sid Ahmeda Gowana, szefa tajnej służby wywiadowczej. Gowan nie dostrzegł w niej nic szczególnie istotnego, a już zupełnie nie widział powodu, by podsuwać ją swemu nowemu konkurentowi, Ismaiłowi Yerli'emu.Gowan nie skojarzył zamkniętej bramy z trwającym wciąż po-szukiwaniem zbiegów z kopalni, odległej od pustynnego fortu o kilkaset kilometrów. A dziwną, bądź co bądź, wiadomość, że brama jest zamknięta od środka, uznał za wymysł informatorów, którzy chcieli się czymś wyróżnić w oczach przełożonych.Po paru godzinach jednak, kiedy poszukiwania na północy kraju wciąż nie przynosiły żadnych sukcesów, major Gowan jeszcze raz przejrzał wszystkie otrzymane w ciągu dnia meldunki. Zlekceważona uprzednio wiadomość z Fort Foureau przykuła jego uwagę. Młody, bardzo inteligentny oficer, jedyny w armii Kazima absolwent sławnej francuskiej akademii wojskowej Saint Cyr, potrafił myśleć. Teraz zdał sobie sprawę, że ma przed sobą wielką szansę sukcesu służbowego i wyprzedzenia Yerli'ego w wyścigu o względy generała Kazima.Podniósł słuchawkę, połączył się z dowódcą sił powietrznych i zażądał przeprowadzenia zwiadu lotniczego na południe od Tebezzy, ze szczególnym uwzględnieniem śladów opon na piasku. Na wszelki wypadek zalecił kierownictwu zakładu w Fort Foureau całkowite wstrzymanie ruchu pociągów. Jego rozumowanie było proste. Jeśli oddział ONZ rzeczywiście skierował się z Tebezzy na południe, mógł ukryć się właśnie w starym forcie Legii Cudzoziemskiej. Po zmroku będą chcieli uciekać dalej, ale z pewnością nie mają już w swoich pojazdach zbyt wiele paliwa. Przypuszczalnie więc spróbują opanować pociąg jadący z zakładu do Mauretanii.

Teraz dla potwierdzenia swoich przypuszczeń potrzebował już tylko meldunku od lotników o świeżych śladach pojazdów, wiodących z Tebezzy na południe, w stronę linii kolejowej. Nie musiał jednak na to czekać, by poinformować Kazima o swojej rewelacyjnej analizie. Ponownie sięgnął po słuchawkę telefonu.

Dla ludzi zamkniętych w forcie najdotkliwszym problemem był ciągnący się niemiłosiernie czas. Wszyscy spoglądali na zegarki, licząc wciąż na nowo godziny i minuty, dzielące ich od zmierzchu. Każda chwila, mijająca bez objawów zainteresowania ze strony Malijczyków, wydawała się darem niebios. Ale około czwartej Levant miał już pewność, że sprawy nie idą dobrze. Stał na szczycie muru, obserwując przez lornetkę spalarnię odpadów, kiedy wdrapał się do niego po stromych schodach Pembroke-Smythe. Za nim podążał Dirk Pitt.

– Poprosiłem tu pana, panie Pitt – powiedział Levant, nie odrywając lornetki od oczu – bo chciałem o coś zapytać. Czy w czasie waszej wyprawy do zakładu Massarde'a mierzyliście częstotliwość ruchu tych pociągów?

– Tak, przejeżdżały w bardzo regularnych odstępach. Dokładnie w trzy godziny po każdym odjeździe pociągu pojawiał się od strony Mauretanii następny.

– Więc jak pan wytłumaczy fakt, że już od pięciu godzin nie było żadnego pociągu?

– Może jakiś problem techniczny: uszkodzenie szyn, defekt lokomotywy czy wagonów gdzieś na trasie… Mogą być różne powody zakłócenia rozkładu.

– Chyba nie wierzy pan w to wszystko?

– Ani trochę – przyznał Pitt.

– No więc, jaka jest najprawdopodobniejsza interpretacja? – nalegał Levant.

Pitt przyglądał się przez chwilę pustym szynom.

– Gdybym miał się zakładać o moje roczne dochody, powiedziałbym, że już o nas wiedzą.

– I zatrzymali pociągi, żeby uniemożliwić nam ucieczkę?

– Tak. Jeśli Kazim znalazł nasze ślady na pustyni, a do tego dowiedział się, gdzie jesteśmy, to na pewno domyśla się, że mamy zamiar uprowadzić pociąg.

– Ci Malijczycy są sprytniejsi, niż myślałem – zauważył Levant. – Utknęliśmy w pułapce i nie możemy nawet zawiadomić o naszej sytuacji generała Boćka.

Za pozwoleniem, sir – włączył się Pembroke-Smythe.

– Chciałbym podjąć próbę dotarcia do Mauretanii. Może uda mi się odnaleźć ten amerykański oddział i sprowadzić go tutaj. Levant spojrzał na niego, wyraźnie zaskoczony.

– Ależ to czyste samobójstwo – powiedział.

– Być może, ale także nasza jedyna szansa, żeby się stąd wydostać.

– Gdybym wziął szybki samochód szturmowy, mogę dotrzeć do granicy w ciągu sześciu godzin.

– To nie takie proste, kapitanie – odezwał się Pitt. – Jeździłem już trochę po pustyni. Nawet jeśli jedzie się z maksymalną szybkością, to i tak trzeba objeżdżać diuny, a przy tym cholernie uważać, bo można znienacka wpaść w jar głęboki na pięćdziesiąt stóp. Myślę, że przy największym nawet szczęściu nie dotrze pan do Mauretanii wcześniej niż jutro rano.

– Mam zamiar jechać całkiem prosto – wyjaśnił Pembroke-Smythe – wzdłuż torów.

– A, to już rzeczywiście samobójstwo – ocenił Pitt. – Przy torach na pewno są patrole Kazima. Nie ujedzie pan nawet pięćdziesięciu kilometrów.

– Nie zapomniał pan o paliwie, kapitanie? – spytał Levant. – Nie starczy panu benzyny nawet na połowę drogi.

– Możemy przepompować do rajdówki resztki ze zbiorników transporterów. Wtedy starczy.

– Bardzo to wszystko ryzykowne – powiedział Pitt.

Pembroke-Smythe uśmiechnął się.

– Życie bez odrobiny ryzyka byłoby nudne.

Levant zastanawiał się przez chwilę.

– Nie może pan jechać sam – stwierdził stanowczo. – Potrzebny będzie ktoś drugi, jako pilot i zapasowy kierowca.

– Wcale nie miałem zamiaru jechać sam – odparł spokojnie Pembroke-Smythe.

– Kogo pan proponuje?

– Pana Pitta albo pana Giordino; obaj mają już doświadczenie w rajdach przez pustynię.

– To prawda, ale jeśli dojdzie do walki z patrolem Kazima, cywil nie na wiele się panu przyda – rzekł Levant.

– Nie mam zamiaru toczyć bitew. Chcę nawet wymontować całe uzbrojenie wozu, żeby był lżejszy. Wezmę tylko zapasowe koło, narzędzia, wodę na dwadzieścia cztery godziny i ręczną broń.

Levant jeszcze raz, punkt po punkcie, przemyślał cały plan Pembroke-Smythe'a. W końcu skinął głową.