Выбрать главу

Przez resztę czasu lokal jest smutny i ponury. Dziewczyny prowadzą do niego ostatnich klientów i wszystkich tych, którzy trzymają się jeszcze na nogach. Nadejście panienek rozbudza towarzystwo. Podnieceni faceci czepiają się kontuaru z rozanielonymi twarzami. Jedna z dziewczyn podkasała bezwstydnie spódnicę i rozgrzewa się, przysuwając rozchylone uda do płomienia piecyka. Jakiś facet wyciągnął gitarę i ryczy flamenco.

Samuel Grapowitz, przy barze, przytulony do jakiejś Marokanki, mówi do niej bez przerwy. Siedzę koło niego i mimo flamenco dolatują do mnie strzępy tego, co opowiada:

– …wylizać cipę… kutas… od tyłu…

Przy okazji próbuje dotknąć, żeby zilustrować swoje wywody, a coraz mocniejsze trzepnięcia w kark nie odstraszają go, wręcz przeciwnie.

Wyciągamy go z baru, zanim nie zostanie pozbawiony przytomności. Słania się na nogach, całkowicie podcięty przez whisky i hasz, ale dziękuje mi:

– Ach! Te kobiety!… Co za temperament! Charlie, dziękuję ci…

Capone zrozumiał, że tutaj zabawa trwa całą dobę i podąża za nami w ekstazie, podśpiewując.

***

Wczesnym rankiem budzimy Josa i Chotarda, żeby przekazać im ostatnie polecenia i umówić się z nimi za dziesięć dni. Tia Zohra otrzymała instrukcje. Chotard zajmie się kieszonkowym.

Bierzemy taksówkę do Sewilli, a stamtąd samolot do Madrytu. Teraz Paryż.

Jacky telefonuje z Charlie-Airport. Zaczniemy wakacje od kociaków.

Są, mają czas, czekają na nas.

Jesteśmy obaj młodzi i bogaci, co podoba się kobietom, ale jesteśmy także bardzo wymagający i lubimy, by się o nas troszczono. Potrzebujemy uczuć i miłosnych słów. Idąc z kimś na jedną noc nigdy nie wiadomo, na co się trafi. Nam potrzebny jest romans. Aby kobieta tego chciała, musi być albo zakochana, albo zainteresowana materialnie. Pierwsze rozwiązanie jest piękne, ale wymaga czasu. Wybraliśmy więc zainteresowanie dwóch profesjonalistek romansu, bardzo wysokiej klasy, i wynajmujemy je, brunetkę i blondynkę.

Są obie bardzo piękne, wysokie i eleganckie. Ich niesamowite kolekcje strojów pozwalają im zawsze wyglądać idealnie na wieczór. Co do reszty, jako że są to dziewczyny wykształcone, wyrafinowane i troskliwe, opłacane w setkach dolarów, przyjemności, które oferują, zbliżają człowieka do raju.

Na przestrzeni złożonej z ogromnej sypialni, wyłożonej grubą białą wykładziną, z szerokim łóżkiem pomyślanym dla kochanków, i ze wspaniałej łazienki, oddaję się w doświadczone ręce. Moja wybranka patrzy na mnie i czuję się piękny, słucha mnie i czuję się mądry, jej profesjonalizm posuwa się do pamiętania, co już opowiadałem podczas poprzedniego pobytu, i do autentycznego interesowania się tym. Szepcze mi do ucha czułe słówka, gładzi mnie i pieści. Przez czterdzieści osiem godzin i za plik dolarów Jacky i ja przeżywamy wielką miłość, królewskie przyjemności, niesamowite odprężenie. Żadnych kompleksów, płaci za nas Afryka.

Dobrą stroną tego romansu bez skazy jest to, że kończy się on tak, jak się zaczął, to znaczy w momencie, który sami wybieramy. W tym przypadku jest to dwa dni później. Dosyć kociaków. Teraz pójdziemy się pobawić.

***

Poznałem wiele krajów, we wszystkich częściach świata. Próbowałem wszystkich kuchni i przetestowałem wszystkie kobiety.

Dzięki Jacky'emu odkryłem, że zarówno wśród pierwszych, jak i drugich najlepsze znajdują się we Francji. Nigdzie nie ma bogatszej gastronomii, a kobiecość Francuzek nie ma sobie równych. Jak zwykle Jacky będzie moim przewodnikiem podczas oczekującego nas tourne.

– Czołem mężczyźni.

Koka siedzi w salonie, otoczona młodymi dziewczętami. Na stole leży przygotowana dla nas paczka kokainy.

– Wracacie do Afryki, chłopaki?

– Nie. Chcemy sobie trochę poużywać.

I Jacky przedstawia program: gastronomiczne tournee, podczas którego będziemy podrywać wszystkie kobiety, jakie znajdą się na naszej drodze. W euforii, podniecony kokainą, ze szczegółami opowiada wszystko, co zamierza zrobić tym paniom. Nieco sceptyczna Koka próbuje go uspokoić.

– Być może nie wszystkie będą takie chętne, mój mały Jacky.

Odpowiedź ta nie jest złośliwa, ale Jacky przyjmuje ją bardzo źle i od tego wszystko się zaczyna. Twierdzi, że wystarczy, by kobiety spojrzały na nas, a już rzucą się nam w ramiona. Lekkie wzruszenie ramion Koki doprowadza go ostatecznie do wściekłości, a nasza nieokiełznana przyjaciółka, równie podniecona kokainą co mój kumpel, w końcu wybucha.

– Biedni supermani za trzy grosze. Zanim wam z ledwością uda się poderwać jedną, ja zgarnę dziesięć dziewczyn. Jacky patrzy na nią wściekle.

– Przepraszam cię, Koka, ale zapominasz, że czegoś ci brakuje.

Skaczą sobie do oczu i kłócą się przez cały wieczór. Koka rzuca nam wyzwanie, byśmy ją zabrali ze sobą na nasz rajdzik. Pogardliwie proponuje zakład, że poderwie więcej dziewczyn niż my. Jacky zgadza się. W rezultacie zostaję sam w opuszczonym salonie, wzgardzony przez Kokę, która poszła do łóżka w damskim towarzystwie.

Przez chwilę waham się, czy obudzić starą Gordę, po czym przeklinając moich przyjaciół idę spać samotnie.

Następnego dnia ustalamy reguły zawodów. Każdy będzie musiał przynieść majtki swoich zdobyczy. Wygra ten, kto przyniesie ich najwięcej.

Przykro mi trochę ze względu na Kokę, która wobec nas dwóch nie ma żadnych szans, ale może oduczy ją to zostawiania mnie samego na noc w salonie. Dziewczyna proponuje, byśmy zaczęli zabawę wypadem na urodzinowe przyjęcie jej przyjaciela w Genewie. Parę godzin później rolls pędzi autostradą.

Przyjęcie, na które ściągnęła nas Koka, jest już dobrze rozkręcone, kiedy przyjeżdżamy, w doskonałych humorach, wypoczęci i z kieszeniami pełnymi kokainy. Wieczorek odbywa się w wielkim domu, w którym zabawia się dobrze ułożone i trochę świntuszące bogate towarzystwo. Eleganccy maitres d'hótel, strumienie szampana i innych alkoholi.

Naturalnie Jacky i ja myślimy tylko o jednym, i każdy stara się rozpocząć zawody. Jacky sadza przy naszym stoliku pierwszą młodą kobietę, ale ta, którą przyprowadzam parę minut później, jest jeszcze ładniejsza. Koka gdzieś zniknęła. Zaledwie dostrzegamy ją od czasu do czasu, śmiejącą się i pozdrawiającą znajomych. Flirtujemy z naszymi towarzyszkami, genewskimi elegantkami, miłymi i bardzo zadbanymi. Kątem oka dostrzegam Kokę zagłębioną w dyskusji z wysoką rudą dziewczyną. Uśmiechają się do siebie. Koka kładzie rękę na ramieniu rudej. Jest niedobrze. Podwajam uśmiechy skierowane do mojej Szwajcarki, a Jacky, który także nie jest ślepy, roztacza cały swój osobisty urok.

Nic z tego, nie my zdobywamy pierwszy punkt. Nagle pojawia się Koka, cała w skowronkach, zupełnie naturalnym ruchem przygotowuje sobie rządek koki wprost na stoliku, wącha go, po czym dyskretnie wyciąga ze swojej torebki brzeg małych zielonych majteczek, trofeum po swojej pierwszej zdobyczy. Wybucha śmiechem i zwraca się do naszych towarzyszek:

– Przystojni są ci moi kumple, nie? I w dodatku dobrze was przelecą.

Nowy wybuch śmiechu i znika. Obie młode kobiety, które są urocze, doskonale się bawią i zostają z nami. Rozkręcona Koka pojawia się jeszcze dwukrotnie, za każdym razem podwyższając swój wynik.

***

Następnego dnia rano, kiedy zabawa rozpoczyna się na nowo, wychodzimy, by uroczyście włożyć delikatne figi naszych Szwajcarek do pudełka przewidzianego na ten cel, znajdującego się na tylnym siedzeniu rollsa. Jacky podnosi wieczko i nie może powstrzymać przekleństwa, raczej obraźliwego dla Koki, które ciśnie mu się na usta. Po czym wyciąga jedną po drugiej sześć par majteczek, które już znajdują się w pudełku.

– Oszukuje.

– Jak…

– Oszukuje. To oszustka. Zna tutaj wszystkich. Oznajmia nam z wielkim uśmiechem: "Mam przyjęcie u znajomego w Genewie". My rzucamy się na to z zamkniętymi oczami, a tymczasem ona znając tyle dziewczyn zapewnia sobie wynik nie do pobicia. To nic trudnego!

– Ej, bracie, takie są reguły gry.

– Co takiego? Ależ nie możemy jej na to pozwolić. Nie, zostaniemy tu ani minuty dłużej. Wyjeżdżamy.

I lecimy uprzedzić Kokę, że rolls zaraz odjeżdża. Przyjmuje naszą decyzję z lekko kpiącym uśmiechem, szykuje się i idzie za nami. Jacky siada za kierownicą i prowadzi jak wariat, pilno mu do Francji i na gastronomiczne tournee.

Jacky zna na pamięć listę kucharzy, do których zamierza nas zaprowadzić, i jak zwykle wybrał tylko to, co najlepsze. Zatrzymujemy się w otoczonych drzewami oberżach i w spokoju i ciszy oddajemy się rozkoszom podniebienia. Dania, które nam przynoszą, pokazują i podają, są niewyobrażalnie delikatne. Każdy kęs to fajerwerk smaków, bogatych, wyrafinowanych i subtelnych. Szczupaki, homary, sosy, a przede wszystkim mięsa, niezrównane pieczenie… Stale na haju i przepełnieni uczuciem szczęścia wszyscy troje skupiamy się na doznaniach naszych kubeczków smakowych. Jacky dobiera wina do każdego menu i stara się, by nasze odczucia były jeszcze pełniejsze.

Wieczorem bawimy się w nocnym lokalu lub kasynie, jeśli takie jest w mieście, gdzie akurat przebywamy. I otaczamy się pięknymi kobietami. Nasze podboje są fantastyczne. Nie ma nic lepszego niż szampan i kokaina, by rano przebudzić się w doskonałym humorze, mając za oknem park małego hotelu dla wybranej klienteli, w przestronnym, luksusowym i zacisznym pokoju. Po południu mała miłosna sjesta, piętro wyżej niż stół, od którego właśnie się wstało. Z rzadka, ze względu na chłód, romantyczny spacer z towarzyszką chwili.

Ale Koka bawi się coraz lepiej. Dwoi się i troi, by wygrać nasze zawody, i podrywa na prawo i lewo. Jacky i ja byliśmy świadkami, jak poznaje, oczarowuje, po czym zabiera do siebie niesamowite ilości kobiet, młodych i nieco mniej młodych. Niekiedy sprząta nam sprzed nosa upatrzone już ofiary.